Miał być żeński "Lot nad kukułyczm gniazdem". W miarę ciekawe rozpoczęcie nie sugerowało cukier i słodycz obrzydliwie amerykańskiego zakończenia (oddajmy hołd przyjaciółkom , pokażmy jeszcze raz, kto wystapił). Nawet minimalne dorówynwanie poprzednikowi nie jest możliwe, gdy jest się niezdecydowanym, a ten film to szał pytań, jak realizować i czym ma całośc wybrzmieć. Cymbał brzmiący, miedź brzęcząca. Strata czasu... złwaszcza, gdy ma się go mało...
Ckliwie, choć aktorki ratują sytuację, co z tego, gdy fabuła ich nie chce ratować, scenariusz zaczyna przypominać łzawą operę mydlaną. No i film przekłuty jak balonik - fru! odleciał...