Wizualnie film wygląda nieźle, udźwiękowienie bardzo mi się podobało, tak jak wygląd Repomana, natomiast forma w jakiej to wszystko zostało zaprezentowane, czyli musical kompletnie mi nie pasuje. Śpiewanie przez półtorej godziny bez przerwy to spora przesada i w pewnych momentach zaczynało mnie to męczyć i irytować.
Ten film jest właśnie musicalem czyli filmem opartym na utworach muzycznych. Teraz nie jest tu dla mnie problemem forma tylko fakt, że te piosenki jak na musical są po prostu słabe. Już mniej męczące były tracki (niektóre) w Rocky Horror Picture Show, ale tam i z czasem również to śpiewanie było o d*e maryny i mogło znużyć choć początkowe tracki były niezłe, bo prowadziły fabułę i zwroty akcji w jakiś tajemniczy sposób. Z tego co pamiętam to spora część utworów w Repo Man nie prowadziła fabuły, ale była o niczym i wstawiona na siłę i była o ile kojarzę jeszcze jedna wada z samymi utworami, których teksty nie tylko nie były o czymś, ale i nie rymowały się - coś pokroju melorecytacji. W Rocky Horror choć o prawie niczym chwilami to te piosenki były mocno muzykalne
Zgadzam się. Dużo scen w Repo nie wymagało śpiewania; ba, przymuszanie do tego aktorów dawało idiotyczny efekt (np. kłótnia Shilo z ojcem). Widać było, że ciężko jest im śpiewnie intonować zwyczajne zdania.
Słabiutki film, kolejna bajeczka dla żądnych sexy przemocy ludzi. Na plus wyłącznie stylizacje Shilo i sceny z Blind Mag.
Dokładnie. Kłótnia z ojcem to jeden z przykładów idiotycznej melorecytacji a nie śpiewania.
Problemem był raczej sam tekst totalnie nie napisany pod podkład wokalny.
Przemoc miała być w filmie, ale cały efekt psuje słaba część muzyczna (najważniejsza)