Nie traktuję tego filmu zbyt dosłownie, tzn. jak zwykły/niezwykły (rzecz subiektywna) o
narkomanach - jest za naiwnym obrazem, aby móc go sklasyfikować do miana
dokumentu czy czegokolwiek informującego nas o narkotykowych realiach. Sądzę, iż z
założenia "Requiem" miał być szokujący. Nie wiem jak Was, ale mnie nie zszokował,
natomiast - i teraz przejdę do plusów - poruszył. Otóż nie samym "suchym", podanym na
tacy, zjawiskiem ćpania (te było infantylnie pokazane), ale jego głębią. Głębią, którą
można metaforycznie podłożyć do niemalże każdego rodzaju upadku.
Nieprzystosowanie, ucieczka, zatracenie, fałszywa nadzieja, tkwienie w tym swoim
bagnie, bolesny powrót do okrutnej rzeczywistości i obłęd z tym związany, po czym
błędne koło. Spodobała mi się ta często powtarzana sekwencja z okiem, świadcząca wg
mnie o tym, że ciąg złych wyborów (a nie pojedyncze pomyłki) prowadzi do upadku; coś
w rodzaju przestrogi przed pułapką nas samych.
+ montaż (Moim zdaniem świetny.)
+ muzyka (Motyw może i oklepany, ale jak pasujący!)
+ postaci, w których wyraźnie możemy zobaczyć własne odbicie (Osobiście najwięcej
siebie widziałam w Sarze, sama przez ogromną samotność ślepo goniłam za pseudo-
ideałami [w tym za sylwetką, i uwierzcie - naprawdę śni się żarcie.], z tego do końca
nigdy się nie wyrasta.)
- infantylne ukazanie zjawiska narkotyków
- tania próba wzruszenia widza widokiem odciętej ręki, jakież to amerykańskie (Tak to
odebrałam.)
Mocne 8/10.
Niegdyś minusem tego filmu dla mnie była stereotypowość głównych postaci. Jednak
mając wątpliwą przyjemność poznania kilku osób z tego środowiska (nie, nie obracam
się w takowym, zbieg okoliczności) pierwsze, co mi przyszło na myśl: "Jacy oni są
stereotypowi, nawet z wyglądu". Dlatego też cofnęłam ów pogląd.