Wszyscy piszą o tym WIELKIM przesłaniu jakie niesie za sobą ten film, o tej chwili nostalgii i zadumy po obejrzeniu, o wrażeniach, emocjach. Ah, no i co takiego trudnego jest w nim do zrozumienia?
Bardzo proszę o konkrety, bo każdy komentarz zamyka się w okół "konsekwencji ćpania" lub "że nie warta brać", potrzebowaliście filmu, żeby to sobie uświadomić, to jest to wielkie przesłanie?
Oczywiście, że potrafi, tylko dlaczego się tak irytujesz, hm? "Konsekwencja ćpania" i "że nie warto brać", jak to napisałaś, to faktycznie wnioski niesprawiające trudności. Cóż, ten film ma to do siebie, że w zależności od swojej własnej natury czy sytuacji, w jakiej się znajdujesz, możesz wyciągnąć z niego indywidualnie wnioski. A jeśli nie, to kilka ogólnych, a może i indywidualnych dla Ciebie, jeśli tak się zdarzy (i żadne "wielkie przesłanie", wielkie przesłanie to plaga XXI wieku, która sprawia, że każdy film staje się komercją, bo każdy chce nieść jakieś przesłanie i często jest ono mało uniwersalne):
1. Spójrz na Harry'ego i jego matkę. Nie nasuwa Ci się tutaj myśl o rodzinie i więzach rodzinnych? O tym, że nasze własne problemy często zamykają nam oczy na problemy najbliższych? O tym, że troszczymy się o siebie i zapominamy o tym, że więzy rodzinne, że miłość do bliskich trzeba pielęgnować, bo ona też nie może brać się znikąd i trwać wiecznie? Nie trzeba być narkomanem, żeby zaniedbywać rodzinę bez zdawania sobie z tego sprawy.
2. Marion i Harry. Młodzi i zakochani, z planami na przyszłość, pomysłami na życie. Sam tytuł sugeruje, jak to napisał ktoś w jednej z recenzji na Filmwebie (do których Cię, zresztą, odsyłam, bo wówczas Twoje pytanie uzyska odpowiedzi, jakich być może oczekujesz), że film ten ukazuje niejako pogrzebanie tzw. "amerykańskiego snu". Nowy Jork jest tutaj świetnym tłem, zwłaszcza, że ponoć tam wszystkie marzenia się spełniają i można być, kim się chce (nawet dziś rano usłyszałam coś podobnego w piosence "Barbra Streisand", która zresztą nie jest moją ulubioną, ale to akurat nie ma znaczenia). Mamy Nowy Jork i brutalną rzeczywistość: "american dream" to złudzenie. Można być szczęściarzem jednym na milion i spełnić swoje amerykańskie marzenie, ale tak naprawdę jakie mamy szanse? "Requiem dla snu" między innymi nam je uświadamia. Nie narkomanom. Nam, ludziom. Po prostu... nie trzeba wszystkiego w tym filmie kłaść na tło narkomanii i w ten sposób wysnuwać wniosków. Wtedy faktycznie może nam się wydawać, że brak w tym filmie głębi, a to jest niezgodne z prawdą.
Cóż, myślę, że według tej zasady poradzisz sobie z dalszym wyciąganiem wniosków, te dwa to tylko przykłady :). Mam nadzieję, że jest to zadowalająca odpowiedź na Twoje "proste pytanie".
Poza tym, droga KolorowaParasolko, główne przesłanie wcale nie musi być trudne do odgadnięcia, gdyż wówczas jeszcze więcej ludzi negowałoby ten film, a i tak jest ich dosyć sporo, jak widzę. W "Requiem dla snu" jest wiele innych rzeczy, które wymagają zastanowienia, i które reżyser umiejętnie odbiorcy podsunął. Tylko teraz zadanie należy do odbiorcy: żeby umiał te rzeczy dostrzec :).
"Nam, ludziom." w znaczeniu wszystkim ludziom, narkomanom czy nie narkomanom. Uznałam, że to mogło dosyć dziwnie zabrzmieć, więc wyjaśniam :).
Idą tropem Twojej filozofii Smerfy czy też jakiś tandetny serial z Polsatu posiada głęboki psychologiczny aspekt. We wszystkim na siłę można doszukać się głębi i drugiego dna, przesłania, zabawne. Co do pierwszego argumentu to potrzebowałeś filmu, żeby dowiedzieć się, że miłość trzeba pielęgnować? Że po za czubkiem własnego nosa są też inne "czubki"?
A drugi argument mnie rozbroił, american dream? To, że większość hollywoodzkich produkcji pokazuję piękną Amerykę, nie trzeba brać tego na poważnie, spójrz na polskie produkcje, równie dobrze może być też polish dream tylko kto to łyka, hm? Chyba każdy zdaje sobie sprawę, że ten piękny sen to mit, co? A jeśli nie to bardzo mi żal ludzi, który myślą, że w życiu sama się coś za nich zrobi.
Skoro to jest to przesłanie to zaczynam wątpić w ludzi...
"Idą tropem Twojej filozofii Smerfy czy też jakiś tandetny serial z Polsatu posiada głęboki psychologiczny aspekt." - to jest zwykła nadinterpretacja mojej wypowiedzi, przeczytaj ją sobie jeszcze raz. Może za drugim razem to zauważysz.
"Co do pierwszego argumentu to potrzebowałeś filmu, żeby dowiedzieć się, że miłość trzeba pielęgnować?" - gdyby to była prawda, byłaby ze mnie niezła idiotka, nieprawdaż?
"A drugi argument mnie rozbroił, american dream?" - ja nie biorę tylko filmu na warsztat, ja biorę też tytuł, postaci, ludzi, którzy nad nim pracowali. Nie zastanawiałaś się, dlaczego ten film ma taki, a nie inny tytuł? Nie? No cóż.
Główne przesłanie to wcale nie WIELKIE PRZESŁANIE, przykro mi, jeśli tych pojęć nie rozróżniasz. A samych przesłań może być i milion. Poza tym ja nie odbieram wrażeń po tym filmie jako przesłania. Wolę wyciągać z niego wnioski, słowo "przesłanie" jest duże, nie wydaje Ci się?
Ja bym dodała, że wnioski nie są po to, aby dowiedzieć się czegoś nowego, ale żeby przypomnieć o starym i poczuć to. Każdy w końcu słyszał o głodujących dzieciach w Afryce. Niektórzy nawet widzieli ich zdjęcia i przeczytali artykuł lub obejrzeli dokument. Tylko czy dotarło to do nich, czy tylko przyjęli do wiadomości? Co by było gdyby ktoś nakręcił film, w którym główną postacią byłoby takie dziecko? Wielu ludzi dopiero poznając bohatera i jego życie, poczułoby ucisk w gardle na myśl o losie tych dzieci. Byćmoże nawet taka osoba wpłaciłaby jakąś sumę na pomoc dla nich, a jeden na milion pojechałby do Afryki w celu pomocy im. A zaczęło się wszystko od filmu, który opowiadał o tym, o czym wszyscy wiedzą...