Ten film obejrzałem calkiem całkiem dawno, ale przypomniałem sobie przy okazji telewizyjnej "reklamówki" na temat narkotyków. Co mogę napisać o tym filmie? Oglądałem dwa razy...Po raz pierwszy, gdy byłem dosyć niedojrzałym nastolatkiem, wtedy mnie zachwycił. Po raz drugi w wieku 21 lat, kiedy byłem już bardziej dojrzalszy i ten film totalnie mnie rozczarował. Film jest ciakwie zrobiony, reżysera ktoś kiedyś nazwał twórcą "filmowego graffiti" czy coś w tym stylu. Zgadza się, tylko, że tak jak z graffiti: forma przeważa nad treścią, a wpływ na odbiorcę jest znikomy. "Requiem dla snu" opowiada historie trzech młodych ludzi oraz matki jednego z nich granego przez Leto. Bohaterów łączą uzależnienia. Historie wstrząsają, nie zaprzeczam, ale są dość typowe i użyłbym stwierdzenia: tabloidowe. Dziewczyna kończy jako prostytutka sprzedjąca się za kokainę, murzyn oczywiście ląduje w więzieniu za handel narkotykami, urokliwemu młodzieńcowi ucinają rękę, w którą pakował igły, zaś jego matka wykończona przez amfę i telewizję kończy żywot poddana medycznym eksperymentom. Nie zaprzeczajcie: brzmi banalnie, a nawet trochę śmiesznie. Przy tym wszystkim reżyser nie pozwala pomyśleć widzom, ton filmu jest dość moralizatorski: narkotyki to zło rzecz jasna i twórca robią wszystko, żeby widzów o tym przekonać. Całość jest wyjątkowo jednoznaczna. Według mnie film ratuje świetna muzyka, która robi duże wrażenie i zwieksza wartość tego dzieła co najmniej o połowę. Co do gry aktorskiej: wystarczy obejrzeć kilka filmów z Jennifer C. , żeby dojść do wniosku, że ciągle gra tymi samymi minami, Leto też się według mnie nie wysila, Murzyn jest w miarę ok, gdyż pamiętam go przede wszystkim z paru debilnych komedii. Oczywiście najlepiej poradziła sobie z rolą Ellen Burstyn (jeśli się nie mylę), wogóle zauważyłem, że starsi aktorzy często są o niebo lepsi od ich młodocianych kolegów po fachu. Film wyłącznie szokuje. Gdyby pozbyć się całej "gadżeciarskiej" otoczki i wyłączyć muzyką to film nie wybija się ponad przeciętność. Brak w tym filmie jakiejkolwiek refleksji, podobnie jak w innym filmie tego reżysera: "Pi", który tak na marginesie jest bardzo podobny do "Requiem...". W mojej opinii tanie efekciarstwo obu filmów jest przykrywką dla ogromnego intelektualnego pustkowia, które straszy przede wszystkim w "Requiem...". Ten film jest kultowy, ale kultowość filmu nie świadczy wcale o tym, że jest jakimś arcydziełem, o czym miałem nieszczęście kilka razy się przekonać. Moim zdaniem ten film zajmuje niezasłużone 9. miejsce w filmwebowym rankingu...Nakręcono setki lepszych filmów...Według mnie poziom intelektualny "Requiem..." jest zblizony do "reklamówek" z cylku "Porozmawiaj ze swoim dzieckiem"...