Czekałem na ten film tak samo jak na "Bohemian Rapsody" i "Narodziny Gwiazdy", z tym ze te dwa okazały się hitem. "Rocketman" bardzo mnie rozczarował, poniewaz nie jest to film a raczej jakiś musical. Próbowałem przez pierwsze 15 minut przemóc się i na siłę oglądać. Nie dało się. Z minuty na minutę coraz gorzej. W sumie pół godziny męczarni i wyłączyłem go. Nie lubię jak aktorzy śpiewają do siebie zamiast mówić. Taki film nie wciąga emocjonalnie. Może obejrzę go do końca podczas imprezki przy flaszce whisky bo inaczej się nie da.
Moim zdaniem ten film biję o głowę "Narodziny gwiazdy" oraz "Bohemian Rhapsody". Oba były strasznie sztampowe a hitem się stały przez obsadę i dobry marketing. Cieszę się, że twórcy "Rocketmena" zaryzykowali i zrobili coś trochę innego, wykorzystali musical by pokazać historię Eltona. Film był tak bardzo kolorowy jak sam artysta i nie bali się pokazać też trochę ciemniejszych aspektów kariery Eltona. Wolę takie coś niż grzeczną laurkę dla Mercury'ego. Możliwe, że gdyby Sacha Baron Cohen został przy produkcji to byśmy dostali film bardziej godny osoby jaką był Freddie (co nie zmienia faktu, że Malek świetnie się wczuł w jego rolę). A co do "Narodzin gwiazdy" ludzi bardziej przyciągnęła Lady Gaga. Sama historia jest tak oklepana, że człowiek miał gdzieś głównych bohaterów i czuł jak to się skończy. Niestety filmy o muzykach (zwłaszcza o rockowych) często są kalką widzianych wcześniej schematów i ciężko coś nowego pokazać (podobnie z filmami sportowymi np. o bokserach).