Miał być hit. Postawienie po raz trzeci na tego samego konia/misia/rysia zdawało się gwarancją sukcesu. Po kinowej premierze zachwyty nad reżyserską oraz satyryczną formą Stanisława Tyma ustąpiły jednak miejsca rozczarowaniu. Dziś, gdy mamy już ?Rysia? na DVD, widać jak na dłoni, że kolejnego powrotu do ulubionego bohatera Barei i milionów Polaków nie da się tłumaczyć inaczej niż koniunkturalnym chwytem. Bo film jest niewypałem pierwszej wody.

?Rysia? od ?Misia?, a nawet od ?Rozmów kontrolowanych? różni niemal wszystko. Tamte filmy opowiadały zabawne historie, a komedia Tyma pozbawiona jest scenariusza. Dowcipy z tamtych filmów przeszły do języka pokoleń widzów, tym razem mamy się śmiać z tego, że sprzątaczka w klubie Tęcza nazywa się Pupa. Tym nie znalazł sposobu na ożywienie dawnego bohatera, nie powiedział o dzisiejszej Polsce niczego nowego, nikogo i niczego skutecznie nie ośmieszył. Pokazał, że jako reżyser jest wobec dzisiejszej rzeczywistości całkowicie bezradny. Trudno orzec nawet, jak bardzo jej nie lubi, a jeszcze trudniej odnaleźć w filmie choćby kilka do końca udanych żartów. W efekcie ?Ryś? to tylko seria niechlujnie posklejanych skeczów, koszmarnie zagranych. Do poziomu całości nie dostroili się tylko Marek Kondrat i Krystyna Janda. I tylko dla nich jest druga gwiazdka.

3/10