Ktoś do tematu podszedł zbyt poważnie i taki trochę zakalec przesadzony wyszedł. Wszystko jest przerysowane do maksimum, kurczę jakby tak z przymrużeniem oka podeszli to mogło by być coś lepszego, a tutaj jest śmiertelnie poważnie. Film jest interesujący, a pierwsza (może nawet nie cała) połowa jest świetna, ale potem dużo gorzej. Wątek nowego przyjaciela w postaci Roba Schneidera jest chybiony. W ogóle nie śmieszny tylko żenujący. Czarny charakter woła o pomstę do nieba...chyba jeden z najbardziej niedobranych w historii kina. Nie dość, że cholernie sztywno zagrany, to jeszcze koszmarnie napisany. Jak się na niego patrzy, aż dziw bierze, że to on odpowiada za ten cały chaos. Koszmar po prostu. Zakończenie też słabe, bardzo słabe. Przewidywalne w każdym szczególe, wyprane z emocji i beznadziejne. Zamiast walki Dredda z Ricem otrzymujemy pojedynek sędziny i złej pani doktor. Tamci jadą na docinki o prawie i moralności.... Na szczęście muzyka jest dobra, ale nie byle kto ją robił, bo Alan Silvestri. Efekty specjalne średnie, ale nie o to tutaj chodzi.