Pompatyczne ukazanie wizerunku sędziego Dredda, efekciarskie widowisko, minimalna dramaturgia - tak najkrócej można scharakteryzować ten film. Rozwiązania fabularne szybkie i nieskomplikowane. Weźmy pod lupę końcówkę. Najpierw sędzia Dredd został skazany niesłusznie za podwójne zabójstwo. Potem doszła jeszcze ucieczka z konwoju więziennego i dalsze zabójstwa. W finale Dredd zrobił kolejną rozróbę, zabił gościa, który wrobił go w morderstwa, wyszedł przed budynek, gdzie stało mnóstwo uzbrojonych ludzi, a wtedy podbiegł do niego młody człowiek, mówiąc: "Wszyscy już wiemy, że nie jesteś mordercą. Centralna telewizja wyemitowała program, w którym pokazała, kto był bandytą i jaki był plan bandyty". Błyskawiczne zakończenie zawiłej afery i w mig wszystko jest cacy. Nie zabrakło "wzruszającego" zakończenia, w którym Dredd został pocałowany przez piękną kobietę (identyczne było w "Człowieku demolka"), a następnie odjechał na swym eleganckim motocyklu przy okrzykach wiwatującego tłumu. Tak się kończy filmy w Hollywood.
Punkty za wygląd miasta przyszłości i za parę pojedynczych scen. Nie polecam, chyba że jesteś po ciężkim tygodniu tyrania i poszukujesz przystępnej rozrywki.