90% zamieszczonych komentarzy dotyczy sporów na temat Ryśka, Dżemu, bluesa, ćpania, indian... i wzajemnego wyzywania się od przygłupów. Fani Dżemu, dla których film jest genialny i krytycy "zaćpanego menela" skupiają się na wszystkim poza najważniejszym - filmem. A wartość filmowego obrazu niewiele ma wspólnego z tym, czy historia na której podstawie powstał pasuje nam czy nie.
Film, podobnie jak książka, niezależnie od gatunku musi być przede wszystkim ciekawy. Nie ważne czy będą to zapierające dech w piersi efekty wizualne, spektakularne pościgi samochodowe, brutalne sceny czy intrygująca tajemnica. Ważne jest to "coś" co sprawi, że oglądamy z zainteresowaniem i przyjemnością.
"Skazany na bluesa" nie jest filmem ciekawym i to nie za sprawą podjętego tematu. Zaprezentowana forma i treść są po prostu piekielnie nudne. Poszczególne wątki przedstawione zostały szczątkowo i jakby na siłę - dwie retrospekcje z dzieciństwa, które tak naprawdę nie mówią nic o małym Ryśku poza tym, że lubił opowieści o indianach i od dziecka przyjaźnił się z Indianerem. Zaledwie muśnięte relacje z ojcem przy praktycznie całkowitym pominięciu matki. Miłość, małżeństwo, ojcostwo - wszystko wymuszone i nic nie mówiące. Wreszcie twórczość i przebieg kariery - Rysiek śpiewający na szkolnej gali i zaraz na wielotysięcznym koncercie, do tego przebitka z pisania tekstów przy piwie. Nawet uzależnienie, które zdaje się być głównym bohaterem filmu jest dalekie od psychologicznego studium narkomanii - oderwane obrazy aplikacji i narkotycznych wizji, które nic nie wnoszą do opowiadaniej historii. Osoby nie znające tematu nie dowiedzą się wiele więcej ponad to, że Ryszard Riedel był narkomanem ze śląska, którego w nałóg wciągnał przyjaciel z dzieciństwa, coś tam śpiewał i zaćpał się na śmierć.
Sprawnie zrealizowany film biograficzny może z powodzeniem na 2 godziny przykuć uwagę widza historią przeciętnego człowieka, który nie wyróznia się niczym szczególnym spośród milionów innych ludzi. Najnudniejszy gatunek filmowy jakim jest dokument potrafi być porywający. Życie Ryszarda Riedla nie było szare i zwyczajne więc opowieść o nim powinna być przynajmniej interesująca. Autorom "Skazanego na bluesa" ta z pozoru prosta sprawa ani trochę się nie udała. Kilka wyśmienitych scen nie jest niestety w stanie uratować całego filmu, którego podsumowanie można zamknąć jednym słowem - NUDA.
film jest drętwy, naiwny, ckliwy,jedynym plusem jest gra Kota
jeśli to miało byc stadium upadku artysty, twórcy, narkomana to naprawdę srednio im to wyszło
ale fani Dżemu nazwaliby arcydziełem nawet największy kit, gdyby traktował o ich idolu
takie tam pseudodzieło dla egzaltowanych licealistek i niedorozwiniętych buntowników
przerost formy nad treścią i ambicji nad talentem twórców
dodam że twórczośc Dżemu szanuję,dla mnie to jeden z lepszych rockowych polskich bandów
o nie nie, ja jestem wielkim fanem Riedla i Dżemu, a film mi się nie podobał, chociażby dlatego, że jest w wielu miejscach przekłamany oraz dlatego, że reżyser zbyt często inspirował się filmem The Doors.
Odpowiadam Czarnemu:
Generalnie zgadzam się z Tobą, choć trudno mi o neutralną i subiektywną ocenę filmu ze względu na sentyment i ogromny szacun jakim darzę Dżem i Riedla.
Jest jednak jedno ale jeśli chodzi o Twoją wypowiedź.
90 minut filmu to stanowczo zbyt mało, żeby ukazać cały, jakże złożony, bogaty i wielowątkowy życiorys bohatera. Chyba przyznasz mi rację, że w tak krótkim czasie nie możliwym jest ukazanie dzieciństwa Ryśka, zagłębienie się w jego stosunki z ojcem, matką, członkami zespołu, żoną i dziećmi jak również fanami zespołu. Ukazanie jego marszu na szczyt sceny jak i jego upadek z tegoż szczytu. Jego nałóg od początków aż do tragicznego zakończenia, powolna destrukcja organizmu i umysłu. Jego marzenia wolności i niezależności. Jego konflikty z zespołem. Wgłębienie się w jego małżeństwo, geneza i historia powstawania tekstów kultowych piosenek. No i przyjaźń z Indianerem...
Film musiałby trwać dobrych parę godzin aby dogłębnie ukazać tak rozbudowany życiorys.
Zobaczyłam film, popatrzyłam tutaj i również byłam zdziwiona tak wysoką oceną. Dobra - może i muzyka w filmie była dobra (muzyka = kawałki Dżemu), ale ten film naprawdę mało pokazał. Wydaje mi się, że powinni lepiej pokazać relacje Ryśka z poszczególnymi osobami z jego otoczenia, a przede wszystkim podkreślić to, w jaki sposób narkotyki zaczęły niszczyć mu życie. Pamiętacie "Candy"? I podział na niebo, piekło i czyściec?
Moim zdaniem twórcy filmu powinni pokazać te "szczęśliwsze lata" i bardziej skupić się na emocjonalności lat późniejszych. Podkreślić jeszcze bardziej problemy rodzinne itd. przez pryzmat ćpania i jak to odbiło się na muzyce Dżemu (więcej piosenek o samotności itd). W filmie niby to jest, ale nie tak dobitnie, jak powinno być.
Ogólnie zdziwiłam się, że nie dali "Wehikułu czasu" do filmu, ale to takie już moje małe czepialstwo xd
Dokładnie! Zgadzam się w stu procentach. Dziwi mnie niesamowicie mentalność typu: "lubię ten zespół, więc muszę lubić i ten film. Jak film się komuś nie podobał, to znaczy, że Dżemu nie lubi i w ogóle nic nie jarzy." Bzdura! Lubię muzykę Dżemu, choć ołtarzyków im nie stawiam, jak najwyraźniej czynią niektórzy użytkownicy tego forum, ale właśnie dlatego, że ich lubię, to ten film mnie tak rozczarował! Nie dziwię się, że ktoś, kto nie miał bliższej styczności z tą historią po jego obejrzeniu może uważać, że Riedel był zwykłym ćpunem i nic ponadto.
Dzieje się tak dlatego, że film skupia się w zasadzie tylko i wyłącznie na sprawach negatywnych, a te wcześniejsze, lepsze czasy pomija zdawkowymi migawkami. W filmie brak jest postaci drugoplanowych, a dokładniej jakichkolwiek relacji głównego bohatera z innymi ludźmi. Przykładowo: widzimy, jak Rysiek zaczepia Golę w parku, pyta, czy będzie jego dziewczyną, a w następnej scenie widzimy ją już w widocznej ciąży - no proszę ja Was! A potem przez resztę filmu widzimy ją, jak snuje się za nim z cierpiętniczą miną nieszczęśliwej żony, a widz się zastanawia: dlaczego ona jeszcze nie spakowała manatek i nie wyniosła się, gdzie pieprz rośnie? Przecież on jej nigdy nic dobrego w życiu nie dał. A przecież wystarczyło pokazać, że w pewnych momentach byli razem naprawdę szczęśliwi, że łączy ich jakieś głębokie uczucie, pokazać, że ta nieszczęśliwa żona naprawdę ma powód, żeby tam przy nim trwać mimo wszystko.
Podobnie sprawa się ma w relacjach z zespołem, z rodzicami, chyba tylko więź Ryśka z synem została pokazana w przyzwoity sposób. Ale tu z kolei właśnie brakowało mi jakiegoś takiego skontrastowania z jego własnym dzieciństwem. W samej postaci Ryśka też brakowało jakiejś głębi. Co bardziej kumaci wiedzą, że w uzależnienia często popadają ludzie o ponadprzeciętnej wrażliwości, tacy, których nikt, nawet mimo najszczerszych chęci, zrozumieć nie potrafi. Tacy ludzie są z góry skazani na samotność, a co gorsza, doskonale zdają sobie z tego sprawę. I taka osobowość wyziera z tekstów Ryśka - i chyba tylko fakt, że kilka z nich w filmie się znalazło daje widzowi jakieś pojęcie, że taki był, natomiast z tego, co się dzieje na ekranie w ogóle nie dałoby się tego wrażenia wyciągnąć.
Nie powiem, żebym miała ten film w ogóle skreślić za całokształt, nie zrozumcie mnie źle. Ale uważam, że do naprawdę dobrego kina mu sporo brakuje. To nie był projekt niewykonalny, powstawało już wiele filmów biograficznych o artystach, w których twórcom udawało się sprawę wiarygodnie zarysować - choćby wspomniany przez kogoś "The Doors", choć oglądałam go dawno temu jako małolata i pewnie odbiór też miałam inny, ale tematyka była podobna, a realizacja chyba jednak sporo bardziej wiarygodna.
No, to chyba starczy tej epopei. Mam nadzieję, że miło się czytało :>
tak jasne,ale powiedz dlaczego kurwa usuwacie wypowiedzi prawdziwe?
to co napisałeś oraz reszta takich debili jak ty to żal
kurwa
ludzie
co wy możecie o nim wiedzieć niż sam on o sobie
chyba nic
więc tak,zostawcie Go w spokoju
bo kurwa nawet ty po śmierci nie życzył byś sobie takiego chlewu jakim wypisujecie o Nim