Zanim zaczął się film pomyślałem, że tanim chwytem byłoby gdyby pierwszą sceną okazał się widok skandującego tłumu i Riedel zamyślony przed wyjściem na scenę. Bo to straszny banał, prawda? A tak właśnie zaczyna się "Skazany...", od razu wkraczając na wydeptaną do bólu ścieżkę. Całkiem ciekawa postać wokalisty Dżemu wepchnięta zostaje w ramy tak tandetnego scenariusza, że spodziewałbym się tego co najwyżej po kolejnym odcinku telewizyjnego tasiemca (co nie dziwi, gdy spojrzeć w filmografię Angermana). Bohaterowie wymieniają się górnolotnymi hasłami, reżyser nie panuje nad atmosferą opowieści, a drugi plan z Maciejem Balcarem na czele kładzie niemal każdą kwestię, czyniąc je jeszcze bardziej absurdalnymi. To nawet nie biografia, to naiwny pomnik, który, jeśli już, należało zbudować z bardziej solidnego materiału.
I jeśli taki film zdobywa ileś tam nominacji do rodzimych nagród filmowych, to daje to smutny obraz tego jak wygląda polskie kino współczesne.
Niestety muszę się z panem zgodzić - film dosłownie razi nieznośnym patetyzmem...
razi ale ten patos ma wydziwek pozytywny. nie jest tak źle. obejrzyj 2012 - tam jest ten drugi rodzaj patosu. pozdr