Smutne jest to, że film pokazuje Riedla jako wielkiego oszusta, człowieka, który śpiewał o wolności, miłości i Wiktorii, a jednocześnie upadł na kolana przed dragami. Odnosiłem wrażenie, że reżyser nie wierzył w piękno zawarte w tekstach i muzyce Riedla-artysty, bo Riedel-ćpun był potwornie zniewolony i nie umiał wyzwolić się ze swojego nałogu.
Każdej piosence w filmie towarzyszy scena będąca absolutnym zaprzeczeniem jej słów. "Paw" - widzimy przyjaciół Ryśka pomagających mu pojawić się na koncercie. "Autsajder" - jego żona tkwi przy nim na dobre i na złe o mało nie pogrążając się w jego nałogu, itd...
Rezyser mówi - Ten facet miał wszystko: talent, fanów, kochającą żonę, inteligentnego syna, a podążał za mrzonką z dzieciństwa i fałszywym przyjacielem, który podał mu truciznę, która zabijała go kilkanaście lat. I to ten skurwysyn, który nauczył go ćpać, jest dla niego najważniejszy.
To jest wasz idol?! - To pytanie nasunęło mi się po obejrzeniu filmu.
Co do aktorów - Kot - przyzwoity, aktor grający ojca Ryśka świetny, Fraszyńska - spuśćmy zasłonę milczenia.