Znam troche Dżem, znam trochę Ryśka, znam troche ten klimat, film więc zupełnie obojętny mi nie był.
Może najpierw napiszę co mi się podobało. Przede wszystkim symbole, choć nie wiem czy to dobre słowo, bo nie dla wszystkich stacja PKP coś znaczy. Nie wszyscy odbierają wychylenie wina na raz za coś pozytywnego, może i kultowego. Nie wszyscy przesiadują na dachach kwadratowych PRL'owskich budynków paląc "cigarety", rozmawiając przy tym z przyjacielem o marzeniach. Generalnie dyskusje te były strasznie głupie, ale co tam, jak sobie przypomnę o czym ja rozmawiałem po winie, jestem skłonny to zaakceptować. Drażniło mnie jednak, że rozważania te właśnie okraszone zbyt podniosłym stylem były. Mnóstwo w filmie takich patetycznych momentów zupełnie niepotrzebnie. Oczywiście zdaje sobie sprawę, że trafiało to do fanatyków Dżemu, którzy nałóg "polskiego Morrisona" traktowali jak pożywkę dla jego geniuszu. No i jeszcze te przywidzenia i omamy Ridla jakoś do mnie nie przemawiały, a w połączeniu z jego fascynacją do koni i Indian dziwnie się prezentowały. Nie wspomne już o tak sztampowej technicznej stronie ukazania urojeń narkotykowych. Film też nie był zbyt spójny, wszystko dlatego, że był za krótki. Przeskoki i zrywy akcji potem nagłe jej spowolnienie, po czym jakieś wymuszone retrospekcje. Zawsze uważałem, że film biograficzny powinien trwać nie mniej niż 150 mint.
Życie Ridla było niezwykle dramatyczne ! i właśnie tego rasowego dramatu mi brakowało. Chociażby scena, kiedy Rysiek się szprycuje w kiblu i spotyka go syn. Toż powinny ciarki po plecach przejść podczas takiej konfrontacji, a ja miałem wrażenie jakbym oglądał serial w polsacie. Ale już się nie przypierdalam :-))
Film generalnie jest o przyjaźni, uzależnieniu i muzyce. No i pięknie. Zapewne wielu z was po wyjsciu z kina się wzruszyło do łez. Ja niestety nie potrafiłem. Z drugiej zaś strony nie mogę powiedzieć, że poświęcony czas na seans (z powodów także niefilmowych) był czasem straconym. Wiem też, że narkotyków brał nie będę, a na wino pójdę jeszcze nie raz !!