Całe życie oglądam i uwielbiam s-fi, jestem z pokolenia bliżej 50 niż 40 (jak chyba większość komentujących), wychowałem się na vhs, obejrzałem chyba wszystkie dobre i złe filmy s-fi lat 80tych ale ten film się niczym nie broni, jest po prostu zły. Żadne pisanie, że to nie dla młodych kinomanów nie pomoże. W komentarzu pod oceną napisałem, że to miał być chyba pastisz ale wszystkiego tu brakuje, przede wszystkim klimatu, fabuły i aktorstwa. Ten film prawdopodobnie nie miał wyglądać na lata 70te, przypuszczam, że reżyser nie mógł znaleźć sponsora z dużym budżetem i wpadł na genialny (swoim zdaniem) pomysł, żeby scenografię wystylizować niskobudżetowo na lata 70te, wiedział, że ten zabieg kogoś chwyci. Dołożył parę scenek rodzajowych ala lata 70te (karmienie dziecka po alkoholu, wszechobecne papierosy, gejowskie tabu) i mamy FILM. Niestety, scenografia to nie wszystko, fabuła równie dobrze mogłaby się toczyć wśród meneli mieszkających w śmietniku, niczego by to nie zmieniło w historii. Kolejny przykład, że wystarczy zmienić konwencję filmu a znajdą się kinomani z "wyrafinowanym gustem" dostrzegający coś, czego w tym filmie nie ma.
Aktorsko - Liv zagrała na poważnie, zbyt poważnie, w prawdzie zasygnalizowan nam, że ma jakiś problem, ale to nie powód by grać ze śmiertelnie poważną miną, jak w jakimś pełnowymiarowym dramacie. Wilson zagrał karykaturalnie, jak w brazylijskiej telenoweli (ach te jego przewracanie oczami i zamyślenia). Ten ze sztuczną ręką grał, jakby był jakimś prawiczkiem w American Pie, pierwszy raz widzącym kobietę. Broni się tylko jego żona, Misty, poprawnie zagrała neurotyczkę i prowincjonalną manipulatorkę. Dziewczynka nie grała, po prostu była małą dziewczynką w filmie.
No, to skoro nie był to pastisz, to co, hołd dla kina s-fi lat 70tych? No bez żartów.