Parę dni temu poszedłem na Mario i niestety rozumiem skąd się wziął Rottenik taki, a nie inny. Tempo filmu jest rozpieprzone bardziej od całego DCEU. Cała fabuła (jeśli można tak to nazwać) dzieje się zbyt szybko. Brak tutaj wystarczającego introducingu w dosłownie każdym wątku i to po prostu czuć. Same wątki... nijakie, bazują na naiwności widza i schemacie, żeby przejść dalej "byle co" i niestety też "byle jak". Bohaterowie podejmują niebywale idiotyczne decyzje, bez żadnego sensownego uzasadnienia. Weźmy przykład... Luigi i Mario są zwykłymi hydraulikami z Brooklynu. Nagle trafiają do krainy grzybów i mają jaja stanąć do walki z wielkim złym żółwiem. To jedynie wierzchołek tej nielogicznej góry lodowej. Film pokazal szczyt głupoty w momencie, w którym bohaterowie wpadają w zasadzkę organizując zasadzkę ._. To wszystko sprawia, że lepiej gra to jako zbiór pojedynczych scenek, aniżeli zgrabna całość. Ale mimo wszystko jest to dość przyjemna produkcja, prezentuje ciekawy świat i postacie, gra na nostalgii widza, ale w pozytywnym znaczeniu. Easter Eggi kiedy grały - grały, multiwersum kiedy grało - grało, nawet dubbing wypadł tu wyjątkowo dobrze. Pomimo wielu kultowych i lubianych przez wszystkich postaci, księżniczka Peach wyróżnia się tutaj najbardziej. Jej postać została fajnie odświeżona względem pierwowzoru. Jest prawdziwą wojowniczką i ma charakterek. Naprawdę nie da się jej nie kochać. Dlatego boli tak bardzo to, że nie poznaliśmy jej kompletnego origin story. Przechodząc do meritum... Mario to mimo wszystko fajny film do obejrzenia na kanapie w wolny weekend, pełen przy tym błędów logicznych i niepotrzebnego zapierdzielania fabuły. Film ma potencjał na naprawdę dobrą serię, wystarczy tylko, że twórcy nauczą się umiejętnie prowadzić historię i odstawią grzyby.