Debiut w reżyserskiej karierze wybitnego reżysera, twórcy sagi Gwiezdnych Wojen lub Indiany Jonesa - Georga Lucasa. Świat XXV wieku, ludzkość całkowicie podporządkowana jest władzy, która w zasadzie sprawuje nad nią kontrolę monitorując każdy ruch, a nawet zaglądając w człowiecze myśli. Typowy dzień tytułowego bohatera to praca w fabryce androidów, później powrót do klitki zwanej domem gdzie ogląda piorącą mózg telewizję, łyka garść medykamentów zapewnianych przez władze, idzie spać, później znów do roboty i tak w kółko. Nie potrzebuje nic więcej od życia. Posiada nawet odpowiedni przyrząd do walenia konia. Pewnego dnia niesubordynowana sąsiadka podmienia tabletki dla THX'a, a ten zaczyna zauważać jakie fajne może być życie.
Zazwyczaj kiedy stawiam 1-kę, a rzadko się to zdarza, to czuję wkurzenie absolutne. Tutaj tego nie ma i tłumaczę to sobie tym, że temat jest jak najbardziej ponadczasowy. Niestety, jego [prawie] surrealistyczny przekaz jest nie do zniesienia. Film na pewno jest fabularnie innowatorski jak na tamtejsze czasy, ale moim zdaniem tylko tyle dobrego o nim można powiedzieć. Nie da się go brać na poważnie, jest artystycznie pretensjonalny. Przynajmniej Lucas zrobił go na tyle dawno, że nic o nim nie słychać, a obejrzałem go tylko z czystej ciekawości o początki tego reżysera.