PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=116327}

Tajemnica Brokeback Mountain

Brokeback Mountain
2005
7,4 198 tys. ocen
7,4 10 1 197530
7,7 56 krytyków
Tajemnica Brokeback Mountain
powrót do forum filmu Tajemnica Brokeback Mountain

staraj się podążać moim śladem,
szukaj mnie, bo sama nie wiem już,
bo nie wiem kiedy sama się odnajdę..."

To słowa pięknej piosenki w wykonaniu Edyty Geppert z filmu "Kogel-mogel". Do piosenki jeszcze wrócę, a teraz chciałbym podzielić się z forumowiczami swoimi przemyśleniami na temat, jakże by inaczej, zjawiska zwanego homoseksualizmem, wplatając w to wątki z filmu. Widzę bowiem, że wpisy o nim szalenie szybko się rozrastają, a dyskusja na ten temat przypomina niemal pole walki między tymi co "za", a tymi co "przeciw".

Jest oczywiste, że każdy ma prawo do własnego zdania na ten temat, niemniej ja mam kilka prostych pytań do wszystkich, którzy się tu o tym wypowiadają. Skąd czerpiecie swoją wiedzę o homoseksualiźmie? Z własnych doświadczeń? Z gejowskich pornosów? Z krążących o nim obiegowych, stereotypowych opinii? Bo tak się składa, że ja moją wiedzę o nim czerpię z prawie pierwszej ręki - mój rodzony brat jest gejem. Powiedział mi o tym przeszło 10 lat temu i od tamtego czasu zacząłem bardziej interesować się tematem. Czytać, szperać po książkach i sieci, a przede wszystkim obserwować brata, żeby - że tak powiem - naocznie przekonać się "jak to naprawdę jest". No i rozmawiać, rozmawiać i jeszcze raz rozmawiać z nim na ten temat. Spędziliśmy niezliczone godziny na dyskusjach, wymianie poglądów, zadawaniu pytań i szukaniu na nie odpowiedzi. Bo takie sprawy - czy się tego chce czy nie - prowokują do poszukiwania sensu w tym pozornie bezsensownym zjawisku. I właśnie wnioskami z tych naszych dyskusji chciałbym się tu z wszystkimi podzielić, bo stwierdzam, że nasze społeczeństwo nie ma kompletnie zielonego pojęcia o tym zjawisku, a im mniej kto wie, za tym większego eksperta się ma. Od razu zaznaczam, że poglądy tu przedstawione nie są prawdą objawioną, a moimi prywatnymi poglądami zrodzonymi z własnych przemyśleń i obserwacji.

Przede wszystkim warto zastanowić się nad samą definicją homoseksualizmu. "Oficjalnie" jest to skierowanie popędu płciowego w stronę osób tej samej płci. No i... pudło! A dokładniej: drastyczne spłycenie zagadnienia. Albowiem orientacja seksualna to coś co jest wpisane w nasz układ emocjonalny, a nie w naszą seksualność sensu stricto. Oznacza to tyle, że jest to skierowanie własnych emocji, uczuć i pragnień w stronę osób tej samej płci. Innymi słowy, gej to mężczyzna, który potrzebuje i pragnie bliskości, czułości i dotyku innego mężczyzny - przede wszystkim! A dopiero ponad tym jest pragnienie intymnego kontaktu z obiektem swoich pragnień. Film doskonale to pokazuje - wbrew pozorom seks nie odgrywa w nim znaczącej roli, jest jakby dodatkiem do związku Ennisa i Jacka. Przecież Jack nie proponuje Ennisowi wspólnego życia po to, żeby mieć z kim się kochać tylko po to, żeby być blisko ukochanego. Żeby móc porozmawiać, przytulić się, pocałować. Pięknie pokazuje to np. scena w namiocie ( no nie ta, nie ta - ta druga ;-) ), pełna czułości, bliskości i miłości. I to właśnie jest istota orientacji seksualnej. Niestety, zafałszowanie jej definicji powoduje, że ludziom wydaje się, że w związkach homoseksualnych chodzi tylko o seksualne wyżycie się, zaspokojenie swoich chuci i stąd takie a nie inne reakcje.

Kolejnym zagadnieniem jest sprawa "przeorientowania się". Przychodząc na ten świat jesteśmy jak czysta kartka papieru, którą z biegiem czasu zapiszą nasze doświadczenia. Ale od czegoś musimy wystartować i tym czymś są zapisy w naszej sferze fizycznej, emocjonalnej i duchowej. Zapisy, z którymi się rodzimy i które zdeterminują nasze zainteresowania, wybory, pragnienia, a także nasz wygląd czy pewne cechy charakteru. Zapisy niewymazywalne, bo są one naszą bazą, podstawą naszego człowieczeństwa, na której oprze się nasze życie. Do nich należą m.in. tak oczywiste sprawy jak nasz wzrost czy kolor oczu, ale także nieco mniej oczywiste jak np. lateralizacja czy właśnie orientacja seksualna. I ta niewymazywalność, stałość determinuje fakt, że zmiana orientacji seksualnej jest niemożliwa, podobnie jak niemożliwa jest zmiana lateralizacji - człowiek praworęczny zawsze będzie praworęczny, nawet jeśli nauczy się pisać lewą ręką. Podobnie gej zawsze będzie gejem, nawet jeśli będzie utrzymywał intymne stosunki z kobietami. I tu dochodzimy do kolejnego fałszywego stereotypu, a właściwe pomieszania pewnych pojęć. Bo za homoseksualistę często uważa się faceta, który sypia z innym facetem (mniej lub bardziej regularnie). Nic bardziej błędnego. Taki facet to tylko facet, który sypia z innym facetem - nie ma to nic wspólnego z jego orientacją seksualną! Bo, choć to skrajnie mało prawdopodobne, to można sobie wyobrazić heteryka, który przez całe życie sypiał z innym facetem. W żadnym wypadku nie oznacza to, że jest on gejem - jest heterykiem, który całe życie utrzymywał homoseksualne stosunki. Jest to subtelna, ale niesłychanie ważna różnica pomiędzy tymi dwoma zagadnieniami. Jest ona także odpowiedzią na stwierdzenie, że "przecież są przypadki wyleczenia z homoseksualizmu". Nie ma takich przypadków. Jeśli ktoś się "wyleczył" z homoseksualizmu, to znaczy, że nigdy nie był gejem. Czy innym jest bowiem potrzeba bliskości mężczyzny wynikająca np. z braku ojca, a czym innym potrzeba takiej bliskości wynikająca z emocjonalnej natury człowieka. W tym pierwszym przypadku zaspokojenie takiej potrzeby spowoduje wyregulowanie stanu emocjonalnego i taki mężczyzna w dalszym życiu będzie realizował się zgodnie ze swoją orientacją seksualną czyli heteryk zbuduje związek z kobietą, a gej z mężczyzną, a ten drugi dotyczy tylko gejów. Warto też zwrócić uwagę na różnicę dotyczącą relacji mężczyzna - mężczyzna w tym pierwszym przypadku. Otóż dopóki będzie trwał stan, jak to nazwałem, emocjonalnego rozregulowania dopóty relacja mężczyzna - mężczyzna będzie relacją typu ojciec - syn, a więc taki związek z góry skazany będzie na niepowodzenie (związek partnerski to nie to samo co związek rodzicielski), natomiast uporządkowanie tych kwestii otworzy drogę do zbudowania rzeczywiście partnerskiego związku.

I jeszcze odnośnie samej orientacji seksualnej jako mechaniźmie zakodowanym w nas od samego początku. Kiedy mieliśmy mniej więcej po 6 lat brat zadał mi pytanie w stylu kogo chciałbym zobaczyć na golasa: babkę czy faceta. Oczywiście odpowiedziałem, że babkę. Natomiast on powiedział, że faceta. Naturalnie żaden z nas nie zdawał sobie wówczas sprawy co to tak naprawdę oznacza, ja zresztą szybko zapomniałem, że podobna rozmowa miała między nami miejsce, a przypomniałem sobie o niej kiedy brat powiedział mi prawdę o sobie. W świetle tego co przedstawiłem jest to jeszcze jeden dowód na to, że orientacja seksualna "tkwi" w nas od urodzenia i wychowanie nie ma na nią żadnego wpływu - rodzice jednakowo nas kochali i z nami postępowali. A jednak pod "tym" względem jesteśmy inni.

Niewątpliwie najbardziej kontrowersyjną sprawą jest seks osób homoseksualnych. Z oczywistych względów nie znam szczegółów tego zagadnienia, niemniej śmiem twierdzić, że i na ten temat wiem znacznie więcej niż tzw. przeciętny człowiek. Bo i o tym z bratem dyskutowaliśmy i na tyle na ile uznał to za stosowne, podzielił się ze mną swoim doświadczeniem i poglądami. A wniosek z nich płynie prosty: mity rządzą. Bo jak ludzie wyobrażają sobie współżycie dwóch facetów? Ano, mówiąc obrazowo, tak, że jeden drugiemu ściąga gacie i bierze go od tyłu, nieprawdaż? Zupełnie jak Ennis Jacka w namiocie. I nikt nie twierdzi, że tak też nie jest, tyle tylko, że to pewnego rodzaju szczególna sytuacja. Bohaterowie ulegają tu silnemu pożądaniu, napięciu seksualnemu i chęci szybkiego zaspokojenia potrzeb seksualnych. Ta filmowa scena bardzo dobrze to obrazuje. Przecież oni nawet się nie rozebrali! Natomiast niech każdy, kto "mało się nie porzygał na ten widok" uderzy się w piersi i odpowie sobie szczerze na pytanie co sam robi z żoną/kochanką/dziewczyną gdy dopada go "chcica" na seks? Czy bawi się w grę wstępną i w te wszystkie podchody czy po prostu zdziera (lub wręcz poddziera) sukienkę i "robi swoje"? Naprawdę warto zrobić sobie szczery rachunek sumienia zanim zacznie się osądzać innych w tej (i każdej innej) kwestii. To po pierwsze. A po drugie to nieprawdopodobne, na jak wiele sposobów można wyrażać swoją seksualność w kontaktach z ukochaną osobą. Ile jest rodzajów dotyku, pocałunku, pieszczoty, głaskania i tak dalej, i tak dalej. I płeć kochanków nie ma tu żadnego znaczenia. No, ale skoro kogoś odrzuca na widok przytulonych Ennisa i Jacka to czyż można się dziwić, że nie potrafi wyobrazić sobie czegoś więcej bez żadnych "sprośności"? Nie to, żebym kogokolwiek potępiał - ja też w pewnym sensie musiałem nauczyć się patrzeć na tę sprawę z innego punktu widzenia. Ale dzięki temu widok dwóch przytulonych facetów nie wywołuje u mnie odruchu wymiotnego, wręcz przeciwnie, uważam, że to najprostszy, najpiękniejszy i najbardziej skuteczny sposób na zachowanie żaru w związku bez względu na jego charakter. A ten widok towarzyszy mi bardzo często gdy jestem u brata, bo on i jego partner (a są razem już prawie 10 lat) praktykują te 'przytulanki' tak często jak tylko się da, np. przytuleni do siebie oglądają telewizję. Zresztą celebrują wiele innych spraw, które pozwalają im pielęgnować ich uczucie, np. jedzą wspólnie posiłki przy stole, wyjeżdżają razem na urlop, a przede wszystkim unikają zaprzątania sobie głowy tzw. pierdołami. Jak to brat mówi: "My, chcąc być razem, nie możemy pozwolić sobie na kłótnie o drobiazgi typu nie zakręcona tubka pasty do zębów czy nie odkurzony dywan - inaczej zginiemy w ciągu kilku miesięcy". IMHO, bardzo mądre, dojrzałe podejście. I jeszcze jedna, powiedziałbym złota myśl, którą kiedyś brat mi powiedział: "Udany związek jest jak dobry obiad - najważniejsze jest danie główne: zupa i drugie, a seks jest na deser". Nic ująć, nic dodać.

Kolejne zagadnienie wiąże się z pytaniem o sens istnienia takich zjawisk jak homoseksualizm. Myślę, że tak do końca to nie jesteśmy w stanie tego zrozumieć, bo nasz umysł jest siłą rzeczy ograniczony, ale całkiem rozsądne wydaje się założenie, że skoro takie zjawisko istnieje to w jakiś sposób jest potrzebne, nawet jeżeli trudno nam to pojąć. No więc, żeby choć mniej więcej zrozumieć sens jego istnienia to musimy odwołać się do zagadnień, powiedziałbym, egzystencjalnych, gdzie szalenie ważne jest spojrzenie na życie nie jak wyłącznie na czas pomiędzy naszymi narodzinami a śmiercią, ale na proces ciągłego duchowego wzrostu, doskonalenia się. To oznacza, że "przejście" przez takie doświadczenie, przez bycie osobą homoseksualną jest jakby stopniem na drodze tego rozwoju. A co ono daje? I tu niezwykle istotne jest uświadomienie sobie po co tak naprawdę żyjemy, co z tego życia na ziemi mamy i jaki jest jego cel i sens, skoro i tak zawsze kończy się ono śmiercią? Ja kiedyś usłyszałem takie zdanie, z którym całkowicie się identyfikuję: "Wszyscy przychodzimy na ten świat po to, aby kochać i czynić dobro". I nie ma najmniejszego znaczenia czy jesteśmy kobietami czy mężczyznami, starymi/młodymi, bogatymi/biednymi, sławnymi/anonimowymi, zdrowymi/chorymi, ateistami/głęboko wierzącymi, czy wreszcie hetero- czy homoseksualnymi. Wszyscy jesteśmy powołani do dawania miłości i dobra. I to zdanie powinno być naszą - wszystkich ludzi - życiową maksymą. A to oznacza, że - żeby móc ją realizować w praktyce - musimy wznieść się ponad te różnice, które nas dzielą. Czyli musimy wzajemnie się poznać i zrozumieć, a drogą do tego jest poznanie i zrozumienie siebie samych oraz zaakceptowanie siebie takimi jacy jesteśmy ze wszystkimi swoimi zaletami, wadami, słabościami i ułomnościami czyli, krótko mówiąc, z całym naszym człowieczeństwem. To nie jest proste nawet w tzw. "zwykłych" warunkach, a co dopiero wtedy, gdy przychodzi nam stawić czoło naszej orientacji seksualnej. Ale właśnie stawienie temu czoła, pokochanie i zaakceptowanie siebie pozwala nam wzrosnąć i rozwinąć się duchowo. Jest to tak jakby praca domowa, która - dobrze odrobiona - pogłębi naszą wiedzę o nas samych i o życiu. Dlaczego tak jest? Nie wiem. To już nie jest pytanie do mnie tylko do Pana Boga. Zresztą cała sprawa dotyczy nie tylko naszej seksualności, ale w ogóle całości naszego człowieczeństwa. Jedni z nas muszą stawić czoła swojej seksualności, inni sprawom zdrowia, a jeszcze inni czemuś innemu. W tym sensie stwierdzenie, że życie na ziemi jest szkołą nabiera już sensu. Poza tym warto uświadomić sobie, że homoseksualizm jest wyzwaniem nie tylko dla gejów (choć dla nich z oczywistych powodów największym), ale dla nas wszystkich. Problem tylko w tym, że my uważamy, że skoro jesteśmy "normalni" to nas to nie dotyczy. Owszem, dotyczy. Dlatego, że chcąc wznieść się ponad te różnice między nami, o których pisałem wyżej, musimy poznać się wzajemnie. Poznać, żeby zrozumieć, że choć dzieli nas orientacja seksualna to jednak MIMO WSZYSTKO możemy wspólnie razem realizować hasło: "kochać i czynić dobro". Dlatego o tym wszystkim powinno się mówić, głośno mówić. Ale mówić, a nie wściekle atakować się określeniami typu: "pedały do gazu czy na Księżyc". Z całą pewnością z takiej postawy nie da się wykrzesać jakiegokolwiek dobra.
Bardzo emocjonalne są wszelkie dyskusje na temat czy homoseksualizm jest chorobą czy nie. Zarówno zwolennicy jak i przeciwnicy tej teorii mają mnóstwo asów w rękawie na poparcie swoich tez. A wiecie do jakich wniosków doszliśmy my z bratem zastanawiając się nad tą sprawą? Otóż, możliwe, że jest to choroba, możliwe, że nie - nie wiadomo. Jakie to jednak ma znaczenie, skoro i tak najważniejsza jest realizacja idei: "kochać i czynić dobro"? A to można robić będąc zarówno zdrowym jak i chorym - w takim czy innym sensie. I ten wniosek ucina wszelkie spekulacje na ten temat.
Tak jak powiedziałem, homoseksualizm (i wszystko inne) jest wyzwaniem dla nas wszystkich. Dla mnie też. Mnie nauczyło ono... nie, nie tolerancji. Nie znoszę tego słowa, bo jest wyświechtane do bólu. Mnie nauczyło zrozumienia. Zrozumienia dla innych poglądów i postaw, o ile tylko nie krzywdzą one innych ludzi. Dziś uważam tę wiedzę za bezcenny dar.
Wiem, że to wszystko brzmi bardzo patetycznie, ale takie jest właśnie moje zdanie na tu i na teraz na ten temat.

Kolejna kontrowersyjna sprawa to legalizacja związków homoseksualnych i adopcja dzieci przez takie pary. W zasadzie to co powiem jest wypadkową poglądów moich i brata, co jest o tyle ważne, że przedstawia punkt widzenia na te sprawy osoby "będącej w temacie". Otóż antagoniści często rzucają hasłami typu: "bo wy deprecjonujecie pojęcie małżeństwa", "bo wy żądacie dla siebie praw", "bo wy to", "bo wy tamto". Jakżeby się zdziwili, gdyby tylko wiedzieli któż to jest - ci mityczni "wy". Bo w ich (antagonistów) pojęciu niemal wszyscy geje tylko marzą o małżeństwie i adopcji. A tymczasem myśli tak jedynie grupka krzykaczy, przy każdej okazji podnosząca wrzask o nietolerancji, łamaniu praw człowieka itp. Mała grupka histerycznych osób jakich wiele w każdej społeczności. Zaś prawda jest taka, że 99% "zwykłych" gejów jest 100 razy bardziej przeciwnych zarówno małżeństwom homoseksualnym jak i adopcji przez takie pary dzieci niż najbardziej zajadli "przeciwnicy-heterycy". Ale żeby się o tym przekonać to trzeba posłuchać drugiego człowieka, a nie od razu nastawiać się na 'nie' kisząc się w sosie obiegowych opinii, stereotypów i uprzedzeń.
To o małżeństwie. Natomiast inaczej sprawa się ma ze związkami partnerskimi. Ja pytałem brata czy chciałby formalnie zawrzeć taki związek i co (w jego pojęciu) by na tym zyskał, a co stracił. Odpowiedział, że tak naprawdę nie ma to aż tak wielkiego znaczenia, bo jeśli w związku dzieje się źle to podpisanie jakichś tam papierków przecież nie uzdrowi sytuacji, a jeśli dzieje się dobrze to takie samo podpisanie papierków nie ma żadnego znaczenia, niemniej "byłoby miło mieć świadomość, że mój partner jest taki naprawdę mój". Ostatecznie doszliśmy do wniosku, że niestety niedobrze się stało, że w niektórych krajach rozszerzono definicję małżeństwa na związki osób tej samej płci. Niedobrze, bo po pierwsze, w końcu to społeczność homoseksualna jest w mniejszości i w związku z tym nie może tak po prostu domagać się określonych przywilejów (to mniej więcej tak jak gdyby ludzie poruszający się na wózkach inwalidzkich domagali się tego, żeby wszyscy przesiedli się na wózki, "bo oni jeżdżą"), a po drugie musimy mieć jakąś podstawę, bazę odnośnie relacji międzyludzkich. I taką nienaruszalną bazą powinna być usankcjonowana prawnie instytucja małżeństwa rozumianego jako związek kobiety i mężczyzny. A dopiero ponad tym można mówić o związkach partnerskich (homo-, bądź heteroseksualnych). Oczywiście z definicji takie związki miałyby ograniczone pewne prawa, np. właśnie prawo do adopcji dzieci. Takie podejście to bardzo dobry kompromis jeśli chodzi o związki międzyludzkie, jest pewnego rodzaju ukłonem w stosunku do osób homoseksualnych, bo ułatwia im życie jednocześnie nie rujnując definicji tradycyjnego małżeństwa i rodziny. Bo skoro budujemy podjazdy czy produkujemy niskopodłogowy tabor z myślą o osobach na wózkach to dlaczego nie pomóc w przedstawiony sposób gejom? Mało kto zdaje sobie sprawę z tego jak bardzo poprawiłoby to nasze stosunki na linii "oni (homo) - my (hetero)".

No i jeszcze na koniec coś co można by zatytułować: "Homoseksualizm a wiara" czyli jak pogodzić jedno z drugim. Trudne? Nic podobnego, pod warunkiem, że na Boga i ogólnie pojętą duchowość spojrzymy z nieco innego punktu widzenia. Ale ponieważ jest to niezwykle obszerne zagadnienie, a nie chciałbym go tu spłycić przez wybiórcze potraktowanie tematu, więc tylko je sygnalizuję.

A wracając do piosenki, której słowa zacytowałem na początku. Otóż jakiś czas temu na YouTubie znalazłem jej wykonanie i dałem bratu do posłuchania. Ja patrzę, a on płacze. 35-letni facet beczy mi jak dziecko. "O co chodzi?" - pytam, a on mi na to: "Bo ja jestem wdzięczny Panu Bogu za to, że mam kogo kochać w życiu". Normalnie wcisnęło mnie w fotel jak to usłyszałem, w końcu sam się rozbeczałem. Jak bardzo trzeba kochać, żeby powiedzieć coś takiego? Jak bardzo doceniać to co się ma, żeby tak zareagować? Pozostawiam to wszystkim do przemyślenia...
Pozdrawiam

PS. Pewnie wypadałoby w tym miejscu podziękować wszystkim, którzy dotrwali do końca, co niniejszym czynię. Natomiast do tych, którzy zechcieliby odpowiedzieć na mój post mam prośbę - bez względu na odpowiedź nie ograniczaj się, proszę, do stwierdzenia typu: "Ale pieprzysz peter_pw". Raczej napisz, w którym miejscu i dlaczego "pieprzę" i jakie jest Twoje zdanie na ten temat. Bo, jeszcze raz podkreślam, przedstawione tu poglądy mają wyłącznie prywatny charakter i są wynikiem wieloletnich obserwacji, przemyśleń, wniosków i rozmów, a nie prawdami uniwersalnymi. Ja też się mylę i chętnie skoryguję swoje poglądy, gdy ktoś mnie przekona, że nie mam racji. Zagadnienie homoseksualizmu jest mi bliskie - w końcu przez bliskie powiązania rodzinne dotyczy także mnie - i zależy mi na wszelkiej obiektywnej wiedzy na ten temat. Bo najłatwiej byłoby powiedzieć bratu: "Idź się leczyć", umyć od wszystkiego ręce i nie zawracać sobie nim głowy, ale to świadczyłoby o mnie nie tylko jako o człowieku, ale też oznaczałoby, że musiałbym się wyrzec brata, a do tego zdolny nie jestem.

I jeszcze jedno, bardzo ważna sprawa. Kieruję ją ku wszystkim, którzy bez zastanowienia potępiają gejów w czambuł. Zróbcie sobie następujące ćwiczenie: kiedy następnym razem wypowiecie się na ten temat to zapiszcie sobie swoją wypowiedź na kartce i w miejsce słowa "gej" wpiszcie np. "umysłowo chory". A potem jeszcze raz przeczytajcie swoją wypowiedź i zastanówcie się czy po tej zmianie też tak ochoczo będziecie potępiać tych, których Wasza wypowiedź dotyczy. I dlaczego nie? - to jest niejako pytanie pomocnicze. Gwarantuję Wam, że jeśli szczerze, podkreślam, SZCZERZE odpowiecie sobie na to pytanie to czegoś się nauczycie o życiu. Jeśli ktoś będzie miał problemy z odpowiedzią to chętnie podzielę się z nim swoimi refleksjami na ten temat.

ocenił(a) film na 10
peter_pw

Ciekawe czy sama to wymyśliłaś i napisałaś czy ściągnełaś z jakiejś stronki????

slawek1988

Po pierwsze jestem facetem, więc pojęcia nie mam skąd te żeńskie końcówki czasownika.
Po drugie zapraszam do przejrzenia sieci, jak znajdziesz gdzieś podobne wywody to daj mi znać, chętnie sobie je poczytam w nadziei, że wzbogacą moją wiedzę o homoseksualiźmie.
Po trzecie, jeszcze raz podkreślam, wszystko co napisałem opiera się wyłącznie na moich obserwacjach, przemyśleniach i rozmowach z bratem. Mnie nie interesują stereotypy i uprzedzenia, jakimi karmi się większość społeczeństwa, mnie interesuje rzetelna wiedza na ten temat. I chęć zrozumienia po co to tak, dlaczego to tak. Stąd pytania i stąd szukanie na nie odpowiedzi.
A po czwarte, ja zwyczajnie kocham mojego brata, chyba nawet bardziej niż gdyby był "normalny". Kocham tego faceta, który dla większości społeczeństwa jest obrzydliwym pedziem, "jadącym faceta w odbyt" jak to ktoś tu niedawno "obrazowo" opisał, na widok którego "można się porzygać" i w ogóle który chyba nie powinien się urodzić, bo tylko psuje statystyki swoim "zboczeniem". Kocham, bo jest dla mnie niemal wzorem miłości, bo widzę jak dba o swój związek, ile serca, pracy, czasu i wysiłku wkłada w jego utrzymanie i rozwój. "Ja jestem wdzięczny Panu Bogu za to, że mam kogo kochać w życiu"? - ilu ludzi przyjmuje taką postawę wdzięczności? Te słowa dźwięczą mi do dziś w uszach, były dla mnie takim szokiem, że po powrocie do domu przeryczałem chyba jeszcze z godzinę. I tak naprawdę to one w pełni uświadomiły mi, że miłość jest jedyną, uniwersalną wartością w życiu, różne są tylko jej obiekty, ale to nie ma już tak naprawdę żadnego znaczenia...
Pozdrawiam

ocenił(a) film na 10
peter_pw

Twój wywód, peter_pw jest naprawdę niesamowity!Włożyłeś w niego tyle serca (i czasu)! Rzeczywiście, cóż przeciętny śmiertelnik wie o homoseksualiźmie? Nic, albo prawie nic. Niedawno na tym forum pojawiały się posty użytkownika osaczonego przez homoseksualistów. Zastanawiam się, gdzie on żyje. Ja w ogóle się z nimi nie stykam. Owszem, czasem widzę w autobusie dwóch mężczyzn siedzących bardzo blisko siebie, czy dających sobie buzi na pożegnanie (scenę pożegnania widziałam w Londynie, nie w Polsce!!!). W sąsiedniej klatce miszkają dwaj geje. I to mój cały kontakt. Niewiele wiem na ten temat. Jednak nigdy nie miałam nic przeciwko. Myślę, że wzięło się to z liberalnego podejścia mojej Mamy do wielu spraw. Kiedyś oglądałam film "Filadelfia". Bardzo mnie wtedy wzruszył. Film oraz opowiadanie "Tajemnica Brokeback Mountain" rozszerzyły moje horyzonty w temacie związków homoseksualnych. Do tej pory nie uświadamiałam sobie, jakie męki emocjonalne przeżywają takie osoby. Jak można je potępiać za to, że kochają i chcą być kochane? Słusznie podkreślasz, że kwintesencją życia człowieka jest miłość. Ona dodaje nam zdrowia, sił witalnych i nadaje sens naszemu życiu. Przecież nie każdemu jest dane spotkać miłość swojego życia, a w dodatku tę odwzajemnioną. Szczęściarzem jest ten, kto mógł poznać smak tego uczucia. Mimo całego tragizmu głównych bohaterów TBM, można doszukać się odrobiny optymizmu. Przecież los dał im szansę spotkać tę jedyną, najważniejszą osobę. Była to szansa wyjątkowa biorąc pod uwagę orientację Ennisa i Jacka w nieprzyjazym środowisku Dzikiego Zachodu.
Dzięki filmowi zaczęłam się interesować tematem homoseksualizmu. Twój post jest fantastycznym źródłem informacji, bo stanowi relację osoby, której problem dotyczy. Nie są to więc rozważania czysto teoretyczne, niewiele wznoszące do tematu. Sama jestem osobą w pełni heteroseksualną, wierzącą, posiadającą własną rodzinę. Historia Ennisa i Jacka tak bardzo mnie poruszyła, że po 3-ech miesiącach od emisji filmu, nie mogę się otrząsnąć. Sceny erotyczne wcale mnie nie bulwersowały, powiem więcej, bardzo mi się podobały, zwłaszcza pocałunek powitalny (nigdy wcześniej nie widziałam takich scen!). Tak jak mówisz, człowiek potrzebuje czułości, bliskości drugiej osoby. A fizyczność jest tego wyrazem. Moja fascynacja filmem wcale nie wpłynęła na moją orientację seksualną, ani na relacje rodzinne. Uważam, że wręcz wzbogaciła mnie duchowo. Na szczęście w mojej rodzinie i wśród koleżanek film znalazł uznanie i miałam z kim podyskutować. Choć tylko ja stałam się fanką.
Co do legalizacji związków homoseksualnych uważam, że rozwiązałaby wiele problemów, chociażby majątkowych. Przecież dwoje ludzi pracujących i mieszkających razem przez wiele lat, dorabia się wspólnego majątku. Dlaczego kto inny miałby później dziedziczyć po takiej osobie, nie ten najbliższy, który prowadził wspólne gospodarstwo domowe?Związek (nieważne, czy pod szyldem małżeństwa, czy innego rodzaju legalizacja) dawałby możliwość wspólnego rozliczania się z fiskusem, co też może być korzystne.
W kwestii adopcji dzieci mam mieszane uczucia. Odnajduję argumenty "za" i "przeciw". Jedno jest pewne: lesbijki pod tym względem mają łatwiej, niż geje. Zawsze mogą urodzić dziecko i nikt nie może kwestionować ich prawa do własnego dziecka.
Peter_pw, Twój brat jest szczęściarzem. Ma oparcie w rodzinie. Ma bliską osobę, którą kocha z wzajemnością. A przede wszystkim miał odwagę zawalczyć o własną tożsamość. Pozdrów brata!
Zapytam z czystej ciekawości, czy brat mieszka w dużej, czy w małej miejscowości i czy nie spotykały go przykrości ze strony otoczenia.
Dziękuję Ci za tę lekcję życia.Mam nadzieję, że Twój post skruszy przynajmniej niektóre zatwardziałe serca i zweryfikuje punkt widzenia na sprawy homoseksualizmu.
Pozdrawiam ;)

kea_fw

Brat mieszka w dużym mieście na Mazowszu. Przykrości ze strony otoczenia raczej nie odczuł, na co niewątpliwie wielki wpływ miały 3 czynniki.
Po pierwsze on się nie afiszuje ze swoim związkiem, co nie oznacza, że się ukrywa - wszyscy znajomi, przyjaciele, koledzy w pracy i, rzecz jasna, rodzina wiedzą kim jest i z kim dzieli życie i nikt nie dał mu odczuć, że w związku z tym jest "niepożądanym elementem towarzyskim".
Po drugie, przy całej swojej wrażliwości to psychicznie i emocjonalnie silna osoba, potrafiąca bronić swojego zdania i nie pozwalająca na manipulowanie sobą. Tym bardziej, że ma mocne argumenty na obronę swoich racji - te, o których pisałem, bo wszystkie te przemyślenia to nasza, że tak powiem, wspólnie wypracowana wiedza na temat homoseksualizmu.
Wreszcie po trzecie, ma ogromne oparcie w rodzinie. O ile wiem, to rodzice spokojnie przyjęli informację o prawdzie o nim, zresztą ja też z nimi rozmawiałem na ten temat i od razu zapowiedziałem, że ja będę wspierał brata jak tylko będę mógł bez względu na reakcje innych. Tak więc pod tym względem jest naprawdę bardzo dobrze. A za pozdrowienia dziękuję. Przekażę. :-)
Pozdrawiam

ocenił(a) film na 10
peter_pw

To dziwne skoro jesteś facetem to co to do cholery ma znaczyć..cytuję"...a teraz chciałbym podzielić się z forumowiczami swoimi przemyśleniami..."Że co,że niby Ci się pomyliło????Nie rozśmieszaj mnie

slawek1988

Wybacz, ale chyba nie rozumiem... Stwierdzenie "(...)a teraz chciałbym podzielić się z forumowiczami swoimi przemyśleniami(...)" chyba jednoznacznie mówi po pierwsze, co będzie rozważane, a po drugie kto to mówi. O ile się nie mylę, formy "chciałbym" w języku polskim używają mężczyźni, kobieta powiedziałaby raczej "chciałabym", czyż nie? To raz. A dwa, bez urazy, ale Twoja wypowiedź, zarówno pierwsza jak i druga, absolutnie nic nie wnosi do istoty poruszanego tematu. Coś więcej dowiedzieliśmy się z nich na temat homoseksualizmu? Nie. Więc pozwól, że zakończę tę dyskusję, tym bardziej, że prosiłem o rzeczowe kontrargumenty. Masz prawo do własnego zdania na omawiany temat, szkoda tylko, że go tutaj nie poznaliśmy, bo ono byłoby znacznie ciekawsze niż to co napisałeś.
Pozdrawiam

ocenił(a) film na 6
peter_pw

Zgadzam się z kimś kto pisał kilka postów wyżej. Włożyłeś w ten tekst dużo czasu, serca i swojej wiedzy. Ale ja mam pytanie, ponieważ odnosiłeś się też do Boga. Ja jestem osobą wierzącą, uważam, że każdy człowiek jest równy, nie należę do tych którzy nienawidzą homoseksualistów, ale jednak przez to, że wierzę w Boga uważam, że to co robią jest grzechem. I nie chodzi tu o to, że wg religii współżycie seksualne ma dawać przede wszystkim nowe życie. Chodzi mi bardziej o fakt, że osoby (którejkolwiek orientacji seksualnej) żyjąc ze sobą w związku bez ślubu popełniają grzech. Więc nawet jeśli para homoseksualistów szczerze się kocha i nic na to nie poradzi, to i tak grzeszy, ponieważ większość homoseksualistów nie żyje w małżeństwie. Więc jak to w końcu jest wg Ciebie. Jak mogę, nie przecząc swojej wierze traktować homoseksualistów jak ludzi nie grzeszących. Przecież tu nie chodzi tylko o płeć, ale właśnie o ślub. Kiedy widzę, że pary hetero, nie będące w małżeństwie sypiają ze sobą też mi się to nie podoba.
Pozdrawiam

alexandra_10

Skoro jest bezpośrednia prośba to oto mój punkt widzenia na zagadnienie "wiara a homoseksualizm". Jak pogodzić jedno z drugim? Ano punktem wyjścia jest... całkowite oddzielenie od siebie dwóch pojęć: wiary i religii. Tak! Wbrew pozorom są to dwie absolutnie różne sprawy mające tylko kilka punktów wspólnych. Bo przez wiarę będziemy tu rozumieć świadomość istnienia siły wyższej, która w niewidzialny sposób kieruje całym Wszechświatem, a zatem i naszym życiem. Natomiast religia to nic innego jak rytuały, zasady, obrzędy, taka jakby wizualizacja naszego pojęcia Boga. Inaczej mówiąc, wiara odnosi się do życia jako wiecznie trwającego procesu rozwoju duchowego, zaś religia to coś ograniczonego naszym ziemskim życiem. Jeszcze inaczej, tak matematycznie rzecz ujmując, religia jest podzbiorem wiary - łatwo to zrozumieć, gdy uświadomimy sobie, że religii na świecie jest mnóstwo, a ich punktem wspólnym jest wiara w bóstwo, które my nazywamy Bogiem, a inni Jehową, Allachem itd.
Tak więc widać, że nie są to pojęcia tożsame. I teraz mamy następującą kwestię: według naszej religii współżycie pozamałżeńskie - już nieważne homo- czy heteroseksualne jest grzechem, a więc czymś złym. Mało tego, jest to uważane za grzech ciężki. Z drugiej zaś strony mamy potrzeby seksualne, które w jakiś sposób musimy zrealizować, a które, jak wszystko inne, pochodzą przecież od Boga, są częścią nas samych, naszej ludzkiej natury. Gdzie więc leży przekłamanie (bo ewidentnie pojawia się sprzeczność - mówimy o ludzkości w ogóle, a nie wszyscy przecież są w związkach małżeńskich)? No więc analizujmy dalej... Bóg jest doskonały, nieomylny, z czego wniosek, że z naszymi potrzebami seksualnymi jako częścią potrzeb ogólnoludzkich powinno być wszystko w porządku, z drugiej strony religia ze swoimi zasadami i rytuałami to, jak ustaliliśmy, coś ziemskiego, tymczasowego, a więc siłą rzeczy niedoskonałego (jak wszystko co ziemskie). Wychodzi więc na to, że to właśnie w naszej religii tkwi błąd. A gdzie dokładnie? W interpretacji zasad funkcjonowania świata i życia. Żeby to nieco rozjaśnić posłużę się tu czymś co w matematyce nazywa się dowodem przez zaprzeczenie. A więc przyjmijmy, że współżycie pozamałżeńskie - nieważne homo- czy heteroseksualne, NIE JEST grzechem. Jest czymś absolutnie naturalnym i normalnym. Jest aktem pełnym radości, miłości i, co tu kryć, rozkoszy, do której tak wszyscy przecież dążymy. I spróbujmy teraz obalić tę tezę. Potrafi ktoś to zrobić? Bo ja nie. Nie, bo taki właśnie jest sens współżycia seksualnego. To ma być zabawa, radość, spełnienie i rozkosz. Nie ma to nic wspólnego z nawoływaniem do uprawiania wolnego seksu - każdy z każdym, byle jak, byle gdzie, z byle kim - to nie jest właściwe podejście do naszej seksualności, to jest jej zaprzeczenie, bo prawdziwą radość ze zbliżenia można przeżyć tylko z ukochaną, bliską sercu osobą, z którą jesteśmy związani uczuciowo. I tyle. A dlaczego nasza religia uważa inaczej? To kolejne ciekawe zagadnienie, ale na pewno nie na ten post.

Tak naprawdę to tylko mały wycinek tematu odnośnie zagadnienia pt. "wiara a homoseksualizm". I znowu z całą mocą podkreślam, że są to wyłącznie moje przemyślenia na ten temat (do których zresztą dochodziłem latami, a punktem odniesienia były po prostu wątpliwości jak pogodzić ze sobą "seks" i "wiarę", chęć znalezienia odpowiedzi na pytanie "Jak to w końcu właściwie jest?") nie tzw. PRAWDA. Bo ja nie wiem, jaka jest PRAWDA, ja tylko używam swojego ludzkiego umysłu, żeby zrozumieć pewne sprawy, żeby je sobie w sensowny sposób wytłumaczyć. Podobnie jak w kwestii homoseksualizmu, nie interesują mnie tu gotowe wzorce, jakie narzuca nam choćby nasza religia właśnie. Dawno temu zrozumiałem, że myli się ona co do wielu spraw, nie tylko seksu, a jest to związane z jej rolą na przestrzeni wieków - nie oszukujmy się, zbyt dużo było w dziejach ludzkości ciepienia i bólu zadawanego z imieniem Boga na ustach. I bzdur z geocentryczną teorią Wszechświata na czele, za które ich propagatorzy daliby się pokrajać, choć ewidentnie przeczyły one rzeczywistości. Nie ma więc żadnego powodu sądzić, że dzisiejsza religia głosi samą prawdę i tylko prawdę, choć tak właśnie ta nasza religia chciałaby być postrzegana. A najlepszym dowodem niech będzie choćby to, że mówiąc o homoseksualiźmie nasza religia nigdzie, powtarzam NIGDZIE nie mówi o miłości pomiędzy osobami tej samej płci. Powód? Bo według religii katolickiej taka miłość nie istnieje. To abstrakcja, wymysł, utopia i co tam jeszcze. Mówiąc obrazowo, Kościół ustawił sobie pewne ramki jeśli chodzi o swoją naukę i wszystko to co jest w ramkach jest OK, a wszystko co poza już nie, nawet jeśli przeczy to faktom z życia. I te ramki od wieków są niezmienne. Innymi słowy to życie ma się do nich dopasować, a nie one do życia. Jak nic przypomina to postawę Pitagorasa, który był święcie przekonany, że każdy odcinek da się przedstawić w postaci liczby wymiernej (czyli zapisać w postaci ułamka). Jego przerażenie, gdy odkrył swoje słynne twierdzenie i okazało się, że przekątna kwadratu o boku 1 (będąca liczbą niewymierną) nijak w postaci takiego ułamka nie da się zapisać było tak wielkie, że zabronił swoim uczniom o tym mówić. Ale że ludzka natura jest przekorna to jeden z uczniów nie wytrzymał presji i wszystko wypaplał. I krytyka Kościoła za skostnienie i konserwatyzm dotyczy właśnie tych sztywnych ramek - tu wcale nie chodzi o to, żeby Kościół nagle otworzył się na gejów, błogosławił ich związki, udzielał ślubów i w ogóle traktował je jak tradycyjne małżeństwa. Chodzi tylko o to, żeby przyjął do wiadomości, że miłość jest nieco szerszym pojęciem niż to mu się wydaje. Podkreślam, MIŁOŚĆ, a więc świadome, dobrowolne i wzajemne obdarzanie się uczuciem, dojrzałość emocjonalna i duchowa, odpowiedzialność za siebie, za związek i tak dalej. Bo zaraz wyskoczą mi tu "eksperci" z pytaniem typu: "Kocham moją kozę czy mój kaloryfer - czy to też jest miłość?"

Zresztą nie tylko religia katolicka ma z tym wszystkim problem. O ile się orientuję to "Tajemnica Brokeback Mountain" była zakazana w wielu krajach, m.in. w Chinach i na Bliskim Wschodzie. Dlaczego? "Bo u nas homoseksualizm nie występuje" - prawda jakie śliczne rameczki? I jakie proste podejście do tematu. Proste, bo wszystko "wyjaśnia", a przede wszystkim nie zmusza do konfrontacji z rzeczywistością, do stawiania niewygodnych pytań zmuszających do myślenia i weryfikacji poglądów. A byłoby o czym myśleć, bo zakładając, że gejów w każdej populacji jest ok. 2% to w samych tylko Chinach będzie ich z grubsza 20 milionów - połowa ludności Polski! Tam to dopiero mają oni przechlapane. Bo u nas, w Polsce, jakkolwiek poddani są społecznemu ostracyzmowi, to przynajmniej istnieją w świadomości społecznej. A tam ich nie ma! To dopiero jest mieszanka uprzedzeń, stereotypów i zakłamania. I potwornego cierpienia, bo w wielu krajach homoseksualizm nadal karany jest śmiercią. Tacy ludzie są zagrożeniem, bo "zakłamują rzeczywistość", bo, mówiąc obrazowo, wyłażą z tych sztywnych religijnych ramek. A na to zgody nie ma. Tragedią tych krajów jest zresztą to, że ta sztywność w myśleniu i podejściu do życia jest głównym hamulcowym ich postępu - w wielu dziedzinach życia. Tam kompletnie brakuje jakiejkolwiek elastyczności, zmiany punktu widzenia danej sprawy, spojrzenia na nią z innej perspektywy. "Jest tak, bo my tak mówimy" - oto naczelne hasło życia. "Ziemia jest centrum Wszechświata i wszystko wokół niej krąży" - nie macie wrażenia, że to jedno i to samo wyrażone różnymi zdaniami?

Ten temat można by jeszcze długo rozwijać. Jak ktoś jest ciekawy to chętnie podzielę się swoimi poglądami na temat wpływu religii na przestrzeni wieków na nasze dzisiejsze podejście do naszej seksualności, w szczególności na rolę poczucia winy seksualnej, o którym mógłbym napisać cały referat. Bo to ono jest głównym sprawcą niemal wszystkich naszych dzisiejszych problemów z naszą płciowością.
Pozdrawiam

ocenił(a) film na 10
peter_pw

Przepraszam chyba rzeczywiscie jestem ślepy!!!Poprostu na szybko przeczytałem-moja wina!!!!Sorki:(

ocenił(a) film na 10
peter_pw

Mnie również zainteresował temat "homoseksualizm a wiara".
Do Twojej wypowiedzi, Peter_pw dodam, że w 37 krajach Afryki homoseksualizm uznano za nielegalny. W lutym w Ugandzie i w Nigerii miała zostać wprowadzona kara śmierci za praktyki homoseksualne.
A film "Tajemnica Brokeback Mountain" był zakazany nawet w niektórych stanach Ameryki Pn. Ponownie przytoczę wypowiedź Annie Proulx zamieszczoną w eseju poświęconym noweli, że w stanie Wyoming (czyli w miejscu, gdzie rozgrywa się akcja filmu i noweli) jest najwyższy odsetek smobójstw w całych USA i że spora liczba samobójców to starsi, samotni mężczyźni. Więc u nas chyba nie jest jeszcze tak najgorzej z tą tolerancją (wiem, że nie lubisz tego słowa, ale nie chcę szukać synonimów).
Co do wiary: w Boga można wierzyć bez pośredników. Chociaż tradycje religijne są wpisane w naszą kulturę. Bez nich życie byłoby uboższe. Wyobraź sobie życie bez Świąt Bożego Narodzenia, bez choinki, bez kolęd, bez opłatka...Pewne ramy moralne wytyczane przez zasady wiary również nie są niczym złym. To coś, co trzyma nas w cuglach i powoduje wyrzuty sumienia. Trzeba tylko umieć wypośrodkować i nie popadać w skrajność. We wszystkim trzeba zachować zdrowy rozsądek.
Można dyskutować, czy kontakty fizyczne dwóch kochających się osób nie związanych ze soba węzłem małżeńskim, to grzech. Idąc tym tokiem rozumowania można by dojść do wniosku, że homoseksualiści z góry są skazani na wieczne potępienie, bo ich związek nigdy nie będzie pobłogosławiony przez Kościół. Ale czy rzeczywiście obiekt miłości ma być kryterium oceny moralności człowieka?
P.S. Jesteś matematykiem?

kea_fw

Zgadzam się, w Boga można wierzyć bez pośredników. Ja właśnie tak wierzę. Natomiast odnośnie religii i mojego podejścia do niej napisałem trochę więcej w odpowiedzi na post użytkownika o nicku alexandra_10 Tu dodam tylko, że w moim przypadku zachodzi taka swoista proporcjonalność odwrotna pomiędzy wiarą a religią, tzn. im bardziej pogłębia się moja wiara, tym bardziej spłyca się moja religijność. Oczywiście tak jak większość, kultywuję np. tradycje bożonarodzeniowe czy wielkanocne, ale mówiąc o spłyceniu religijnym bardziej mam na myśli np. to, że uważam, że chodzenie do kościoła nie jest najważniejszą rzeczą na świecie. Nie w tym sensie, że jestem temu przeciwny (bo ja akurat chodzę dość regularnie), ale raczej dlatego, że jeśli ktoś jest złym człowiekiem to uczęszczanie na msze jest zwykłą hipokryzją (jest aż nadto osób, które uważają, że małe grzeszki nikomu nie zaszkodzą, bo przecież pójdzie się do spowiedzi i będzie git), zaś jeśli ktoś nosi w sercu dobro to będzie je nosił nawet wówczas, gdy nie pójdzie na niedzielną mszę. Albo wręcz w ogóle odetnie się od religii.
Odnośnie pozamałżeńskich kontaktów seksualnych to też więcej napisałem we wspomnianym poście. Podaję tam konkretny przykład brata i po prostu chciałbym zrozumieć gdzie, w czym tkwi to tzw. zło, którego on i jego partner rzekomo się dopuszczają - według naszej religii. Bo nie rozumiem. A nie rozumiem dlatego, że ja nijak tego zła nie mogę się w ich postępowaniu dopatrzeć.
Pozdrawiam

PS. Nie jestem matematykiem w ścisłym tego słowa znaczeniu, aczkolwiek dużo mam z matematyką do czynienia, zwłaszcza z geometrią analityczną na płaszczyźnie oraz trygonometrią.

ocenił(a) film na 6
peter_pw

Dziękuję Ci za odpowiedź.
Co do Kościoła, też uważam, że popełnia błędy, ale to nie znaczy, że wszystko co nakazuje jest zmyślone. Szczególnie chodzi mi o współżycie pozamałżeńskie, ja uważam, że jest niewłaściwe i moje zdanie nie jest takie tylko dlatego, że tak mówi religia. Po prostu denerwuje mnie społeczeństwo - teraz prawie wszyscy współżyją bez ślubu, jeśli ktoś nie jest wierzący to nie wnikam, to temat już całkiem inny, ale jeśli człowiek uważa się za chrześcijanina i nawet myślał o ślubie, to powinien czekać ze współżyciem seksualnym. A jak chodzi o przyjemność i radość, bo o tym wspominałeś, czy nie będą one większe jeśli człowiek na nie poczeka? Jaki to problem?
Od zawsze istnieją ludzie dla których czystość się nie liczy, oprócz tego jak wiadomo - prostytucję określa się mianem najstarszego zawodu świata. Jednak jeśli pominie się tych ''złych'' ludzi to trzeba zauważyć, że zanim świat stał się nowoczesny (w sensie zanim wszyscy olali czystość przed ślubem, Boga i jakiekolwiek zasady) kobieta chciała szanować siebie i swoje ciało, mężczyźni adorowali kobiety, a one pozwalały na dotyk dłońmi np. w tańcu, jeśli mężczyzna był zakochany - prosił o rękę i spokój, do zbliżeń dochodziło po ślubie. I co, uważasz, że wtedy seks był przeżyciem mniej radosnym i przyjemnym?
Rozumiem co to znaczy kochać drugiego człowieka i chcieć by był blisko i wiem, że są osoby które taką właśnie wielką miłością się darzą, a jednak dały radę i poczekały ze współżyciem seksualnym do ślubu. Ja to podziwiam, to jest dla mnie prawdziwa miłość.
Cały czas mówimy o tym w czym kościół popełnia błędy, co mylnie interpretuje. Coraz więcej ludzi nienawidzi kościoła, bo uważa, że narzuca on im pewne rzeczy np. właśnie czystość. A tu chodzi przede wszystkim o ten szacunek dla ciała. Spójrz ilu ludzi sądziło, że naprawdę kocha drugiego człowieka, mieszkało z nim, sypiało, ale nie brało ślubu, później okazywało się, że to jednak nie jest ta idealna osoba i ludzie się rozstawali i znów tak samo wiązali z kimś innym. I na koniec wychodziło na to, że ktoś uważał, iż kocha szczerze i nie popełnia grzechu sypiając z partnerem bez ślubu... tyle, że partnerów było w sumie kilku... Na tym właśnie polega ta ''miłość'' u niektórych, żyją z kimś a jak się okaże że coś się psuje to wypad. I nie mówię tu o związkach w których ludzie są świadomi, że czar niedługo pryśnie, tylko właśnie o tych związkach w których deklarują że to wielka i szczera miłość.
Do sprawy nienawiści wobec kościoła mogę jeszcze dodać to, że ludzie ciągle, aż do przesady wrzeszczą o swoich prawach. Wciąż i wciąż, jak kościół powie że coś jest złe, a ludzie akurat to chcą robić, wtedy albo nawijają, że kościół się myli albo, że mają swoje prawa. O homoseksualistach już nie będę nic mówiła, bo skoro nie wiem jak to jest kochać w ten sposób człowieka tej samej płci to nie będę się wymądrzała, ale są inne sprawy np. aborcja, wg kościoła jest zła, ponieważ tylko Bóg decyduje o życiu. Ja myślę tak samo, nawet niewierzący powinien zauważyć, że aborcja to odbieranie życia bezbronnemu dziecku. Mimo to ludzie uważają, że to matka ma większe prawa i ona ma zadecydować czy zabije swoje dziecko (do tego jeszcze wg tych ludzi to wcale nie jest zabijanie). Aborcja to taki przykład, jeden z wielu, ale chyba najbardziej znany, w którym kościół kłóci się z debilami uważającymi że zabijanie już nie jest zabijaniem.
Jakie więc z tego wnioski? Tu nie chodzi o błędy kościoła, tylko o to, że teraz każdy człowiek chce mieć tylko prawa, oczekuje, że wszystko będzie mu wolno, a jak mu ktoś powie, że są tez obowiązki i pewne zasady
to się oburza. Wszyscy są nowocześni i niezależni, wszystko mogą, a ksiądz to wróg, bo mówi, że czasem coś trzeba poświęcić, coś trzeba dać od siebie, a nie tylko zabierać od innych. Szkoda, że nawet niektórzy wierzący tego nie rozumieją i jedyne co robią modląc się to proszą o coś Boga, Jemu nic nie dając i do tego wypierając się swoich grzechów twierdząc że nazywanie ich czymś złym to pomyłka.

Temat dyskusji miał dotyczyć homoseksualistów, ale zeszliśmy na wiarę i napisałam o niej i kościele ogólnie, czyli nie na konkretny temat o którym chciałeś rozmawiać dlatego sorry za ten mój wywód...;/
Pozdrawiam

alexandra_10

Chyba nie do końca dobrze zostałem zrozumiany, ale przyznaję, że częściowo z mojej winy. Bo z moich rozważań rzeczywiście można wyciągnąć błędny wniosek, że jestem antagonistą, przeciwnikiem zasad, na jakich nasza religia się opiera. Tymczasem w żadnym wypadku nie jest moją intencją podważanie jej podstaw czy negowanie treści, które głosi. Mówię raczej o tym, że pewne jej zasady są zbyt sztywne, zbyt skostniałe i to z nich bierze się nadinterpretacja zasad funkcjonowania życia, tzw. "przeginanie pały w drugą stronę". Nasze życie seksualne jest idealnym tego przykładem. Bo, trzymając się już ściśle tematu, o którym rozmawiamy, niech mi ktoś odpowie na pytanie, dlaczego współżycie seksualne mojego brata i jego partnera (przypominam - to związek o bez mała 10-letnim stażu) jest uważane za zło? Komu to zło jest wyrządzane? Jaki jest zakres tego zła? Kto na tym cierpi czy ponosi jakiś inny uszczerbek? No przecież nie Bóg, choć mówi się, że "to obraża Boga". Czym? Tym, że jeden facet przytuli się do drugiego? Dotknie go? Pogłaszcze? Pocałuje? Dobra, powiem wprost (z góry przepraszam za tę bezpośredniość): tym, że dotknie jego penisa? A niby w czym penis jest gorszy od ręki czy policzka? Tego właśnie nie jestem w stanie zrozumieć i uważam, że to właśnie jest nadinterpretacja zasad wiary. Jej efekt jest m.in. taki, że brat jest wierzący, praktykujący, chodzi do kościoła, nawet przyjmuje księdza po kolędzie, ale nie chodzi ani do spowiedzi ani do komunii. "Bo nie mam zamiaru bawić się w hipokryzję" - to jego odpowiedź na pytanie dlaczego. I trudno się z nim nie zgodzić - przynajmniej jest uczciwy. Oczywiście pewnym wyjściem byłaby tu rezygnacja z pożycia seksualnego, ale znowu, niech mi ktoś wytłumaczy dlaczego właściwie miałby to zrobić? To część nas, ważna część. On ma możliwość jej realizacji z ukochanym człowiekiem. Co w tym grzesznego? Złego? A tak właśnie jest to przez naszą religię postrzegane. Fakt, żyją bez ślubu. No bo trudno, żeby było inaczej. Ale co to tak naprawdę ma do rzeczy? Czy przez to ich miłość jest gorsza? Mniej wartościowa? Mniej wzniosła? Płytsza? Ja pisałem już jak brat ją pielęgnuje - przez przytulanie się. Oni praktykują to bardzo często, oczywiście nie przy wszystkich, zawsze i wszędzie. Ale przy mnie akurat tak. Wiedzą, że ja jestem całym sercem z nimi, że się nie skrzywię, nie uśmiechnę ironicznie, nie wytknę palcami, że "się nie porzygam na ich widok" jak to wyjątkowo "obrazowo" ktoś tu kiedyś ujął. Tym bardziej, że są - również "wizualnie" - naprawdę fajnie dobraną parą.

Ja się całkowicie zgadzam z tym, że dziś ludzie chcieliby mieć od razu wszystko. I faktycznie "najlepiej" byłoby, żeby były same prawa i żadnych obowiązków. Odnosi się to także, a może przede wszystkim, do współżycia. Mnie też się nie podoba ten trend, który można by określić mianem "idziemy do łóżka na drugiej randce". A potem jest rozczarowanie, "bo nie tak wyobrażałem/łam" sobie mój pierwszy raz". I tu w jakimś sensie zgadzam się z tym, że poczekanie z tą sprawą przyniesie korzyści, a nie straty. Czy czekać do ślubu? Ślub jest tu taką wyraźną granicą pomiędzy "przed" a "po", choć przecież nie gwarantuje, że "po" zawsze już będzie świeciło słońce i zawsze będą śpiewały skowronki, prawda? No więc jak nie do ślubu to dokąd? Myślę, że każdy musi sobie sam indywidualnie odpowiedzieć na to pytanie i sam określić ten moment, kiedy uzna, że "to już można". Znowu odwołam się do przykładu brata. Po pierwsze on już na starcie jest "spalony", bo w jego przypadku nie ma mowy o żadnym ślubie. Do czego miałby więc czekać? Po drugie, o ile mi wiadomo, brat i jego facet są dla siebie pierwszymi i jedynymi partnerami, a swój tzw. pierwszy raz przeżyli mniej więcej po 3 latach znajomości - planowali już wtedy wspólne życie (mieszkali już razem). Wszystko to tak m.in. z powodu zasad, jakimi brat się kieruje. Jak sam mówi: "Nie wyobrażam sobie pójścia do łóżka z osobą, z którą nic mnie nie łączy". Z tego co mi powiedział, ten "pierwszy raz" był zresztą świadomie zaplanowany. Miał być wyjątkowy i był - z jakąś tam bardziej niż zwykle uroczystą kolacją, potem wspólnym prysznicem, no a potem... wiadomo, co było potem. "To było niepowtarzalne przeżycie" - tak to dziś wspomina. Jak nic nasuwa się tu analogia z nocą poślubną, choć daleki jestem od porównywania rangi obu wydarzeń. Można więc powiedzieć, że w jakimś sensie w jego przypadku wszystko odbyło się "tak jak być powinno", zgodnie z zasadami. W jakimś sensie, podkreślam. A mimo to nasza religia piętnuje to jako zło, grzech, obrażanie Boga. I może mi ktoś wytłumaczyć, dlaczego?

Cała ta sytuacja z moim bratem bardzo wpłynęła też na mnie. Przewartościowała moje priorytety, zmieniła spojrzenie na wiele spraw. Nie wiem, chyba jestem bardziej dojrzały po tym wszystkim. Bardziej empatyczny, współczujący, rozumiejący, bardziej otwarty na piękno życia i świata, bardziej doceniający to co rzeczywiście jest w życiu ważne. Czasem czuję się jak taki stary pryk, kiedy widzę jak zachowują się i do czego dążą niektórzy dzisiejsi dwudziestokilkulatkowie, jak gonią za jakąś ułudą, czymś co za chwilę i tak zostanie zastąpione czymś nowym i może nawet lepszym, i mam wręcz ochotę powiedzieć takiemu jednemu czy drugiemu: "Zwolnij, rozejrzyj się wokół siebie, popatrz ile bogactwa jest w Twoim życiu - jesteś zdrowy, masz rodzinę, przyjaciół, dziewczynę - doceń to. Bo to nie jest takie oczywiste jak Ci się wydaje." A jestem raptem 10 lat od nich starszy.
Sam nie mam jeszcze rodziny. Swoją drogą to taki swoisty paradoks - brat-gej od 10 lat buduje swój związek, a brat-heteryk dotąd nie znalazł sobie żony. Ale jakoś nikt dotąd nie spytał mnie: "A może ty też?" Nie wiem, może boją się... zapeszyć? W końcu jeden w rodzinie już jest... No nieważne. Natomiast również na tę sytuację patrzę dziś inaczej. Brat kiedyś powiedział: "Myślę, że mnie pisany był mężczyzna, to było wiadomo od początku, to tylko ja dowiedziałem się o tym w stosownym czasie". A ja czasem zastanawiam się co mnie jest pisane? Żona? Dzieci? A może życie w pojedynkę? Kiedyś odpowiedź byłaby oczywista - dziś myślę, że warto zdać się na los - on wie co dla nas jest najlepsze, bo każdy ze sposobów życia - samotność czy związek - ma swoje zalety i wady.

Czasami zastanawiam się też jakie byłoby moje podejście do gejów, gdyby nie brat. Czy byłbym w gronie przychylnych im osób czy też tak jak czyni to większość ludzi, z szyderstwem na ustach wyzywałbym od pedałów, chujów myślących tylko o ruchaniu, ciot co to tylko dupy by dawały - przepraszam za te wulgaryzmy, ale to wszystko to cytaty z Internetu - wystarczy otworzyć pierwszy lepszy artykuł opisujący coś związanego z homoseksualizmem. I, nie wiem, w zasadzie powinienem chyba cieszyć się z sytuacji, w jakiej się znajduję, bo to dzięki niej wiem, że nigdy do tego drugiego grona osób nie dołączę. Zakręcone to wszystko, prawda? Ale ja wierzę, że mimo wszystko, to zakręcenie ma jednak swój sens i cel.
Pozdrawiam

ocenił(a) film na 10
peter_pw

Podzielam Twoje opinie zawarte w dwóch ostatnich postach (z 25.02). Z jednym zastrzeżeniem: jest zasadnicza różnica między policzkiem a innymi, intymnymi częściami ciała. Gdyby tak nie było, to pewnie latem chodzilibyśmy nago. A jednak ukrywamy się pod ubiorem. Przecież pocałunek i sex to nie to samo! Nie oznacza to, że krytykuję fizyczną bliskość dwojga kochających się osób. Przecież podobne dylematy dotyczą par hetero po rozwodzie. Czy możemy oceniać ludzi, którzy na gruzach dawnego, często koszmarnego życia próbują wskrzesić iskierki nadziei na lepszą przyszłość u boku tego drugiego, nowego towarzysza (czy towarzyszki), będącego być może ostatnią deską ratunku?
Bardzo trudno jest spotkać odpowiedniego partnera, czy partnerkę w świecie heteroseksualistów. A co dopiero w przypadku ludzi homo, którzy muszą się ukrywać ze swoimi skłonnościami?
Każdy jednak jest powołany do wypełnienia jakiejś misji na tym świecie. Najgorsza jest tylko ta niepewność...
Życzę Ci szczęścia w odnajdowaniu własnej drogi!

kea_fw

Pocałunek i seks to z całą pewnością nie to samo, tyle że pisząc o dotykaniu penisa miałem na myśli właśnie seks. Sytuację jak najbardziej intymną, takie - nazwijmy to - preludium do "czegoś więcej". I co w tym złego? Cóż takiego strasznego dzieje się, gdy w takiej sytuacji jeden kochanek dotyka intymnych części ciała drugiego (można sobie dopowiedzieć, że delikatnie i czule)? Kosmos rozleci się na kawałki? Krowy przestaną dawać mleko? A kury jajka? Czasem odnoszę wrażenie, że tak niektórzy myślą.

Wracając jeszcze na moment do filmu - w końcu od niego zaczęła się cała ta dyskusja. Bardzo chwalono (i słusznie) znakomitą grę aktorską Heatha Ledgera w tym sensie, że doskonale oddał to emocjonalne wycofanie Ennisa, wyparcie się siebie, wytłumienie emocji i pragnień. Tak silne, że od czasu do czasu wszystko to wybuchało w niekontrolowany sposób (vide: scena powitalnego pocałunku po 4 latach - jedyne nad czym Ennis w niej zapanował to to, żeby pchnąć Jacka za węgieł, żeby nikt nie zobaczył - widać jak się rozgląda dookoła zarówno przed jak i po wszystkim). Mnie natomiast bardzo urzekło odegranie scen czułości - tu obaj aktorzy spisali się na medal. To spojrzenie Jacka na Ennisa w namiocie, kiedy odkładał na bok jego kapelusz, potem głaskanie po twarzy, próba pocałunku (bo Ennis to tak za bardzo się do niego nie palił, choć też się nie bronił - ze wzrokiem jednak uciekał), wreszcie przytulenie Ennisa do piersi i tulenie go w ramionach - no majstersztyk. Właśnie w tej scenie idealnie widać co jest istotą orientacji seksualnej - bliskość, czułość, potrzeba dotyku (Ennis błądzi ręką po twarzy i torsie Jacka, a policzkiem ociera się o jego ramię jak zahipnotyzowany - doskonała gra Heatha). Omawialiśmy z bratem te sceny i miał dokładnie takie samo zdanie. "Właśnie tak to wygląda" - mówi.

Pozwolę sobie podziękować tu wszystkim za opinie i przemyślenia, choć szkoda, że nie odezwał się nikt kto ma inne zdanie - może po prostu trzeba poczekać, choć potem wątek pojedzie w dół. A może antagoniści właśnie siedzą i myślą jak i czym umotywować to swoje inne zdanie? Poczekam. Ja siedzę w tym od dobrych 10 lat - to wystarczająco długo, aby wyrobić sobie własne zdanie i umieć go bronić.
Pozdrawiam

peter_pw

No tak... Dopiero teraz zobaczyłem jakie głupstwo palnąłem w końcówce swojej wypowiedzi. Przecież tu jest mnóstwo opinii prezentujących zupełnie odmienny punkt widzenia - tyle tylko, że w różnych postach - sam mój pierwszy post był niejako odpowiedzią na nie. Cóż, nikt nie jest doskonały. Nawiasem mówiąc, prawda zawarta w ostatnim zdaniu powinna dla nas wszystkich być motywacją do uczenia się umiejętności wybaczania i innym i sobie samemu tych swoich niedoskonałości. Bo dzięki temu zdecydowanie łatwiej będzie nam wspólnie razem realizować hasło, o którym wspominałem: "kochać i czynić dobro". :-)

peter_pw

Hej,chętnie podyskutowałabym,ale bardziej na priv ;) Czy jest to możliwe?

laurat32

Więc peter_pw,jeśli się zgodzisz,to wiesz gdzie pisać ;)

ocenił(a) film na 10
peter_pw

Peter_pw dziękuję za taką wypowiedź.Świeże,mądre ale jakkolwiek to ująć jest pełne empatii.Zrozumienia.Bez czczej gadaniny.Z życia.Brakuje takich ludzi,jakżeby inaczej toczyły się losy wielu ludzi.Takiego brata życzyłabym wszystkim!Jak wielu ludzi"..kisząc się w sosie obiegowych opinii, stereotypów i uprzedzeń.." zniszczyło marzenia i dobrą przyszłość,tych,którzy "ośmielili"się być szczęśliwymi?Lepiej się nad tym nie zastanawiać.

ocenił(a) film na 10
peter_pw

Mam nadzieję, że orzeczenie Trybunału w Strasburgu w sprawie dziedziczenia w związkach homoseksualnych stanie się krokiem milowym w polskim prawie w kierunku zagwarantowania praw człowieka osobom o odmiennej orientacji.
Pozdrawiam!

ocenił(a) film na 8
peter_pw

Jeśli byłby jakiś ranking najciekawszych tematów FilmWeb, to z całą pewnością swój głos oddałbym właśnie na ten.

Jak tylko znajdę więcej czasu, to z chęcią odniosę się do tematu.
Pozdrawiam.