Przepadam za filmem "Brokeback Mountain" i doceniam to, jak wprowadził temat miłości homoseksualnej i homofobii do kina popularnego, oglądanego przez masy, jednak mam dość tego, że porównuje się do niego każdy inny film traktujący o choćby nieznacznie zbieżnej tematyce. Na forach wszystkich filmów, opowiadających o homoseksualistach, na które ostatnio zdarzyło mi się zajrzeć, widywałam wypowiedzi typu: "Poruszający bardziej niż Brokeback Mountain!", "Nie tak dobry, jak Brokeback Mountain, ale...", "Dobrze, że nie tylko Brokeback Mountain...", "Brokeback Mountain w... (tu słowa określające świat przedstawiony w filmie)". Ten film nie jest żadnym pionierem ani wzorem. No, owszem, spopularyzował pewne poruszane kwestie, a opowiedziana historia jest wzorcowa, piękna i takie tam, jednak absolutnie niejedyna. A rzucam się tak, dlatego że film, który kiedyś mnie wzruszał, teraz, swoim wejściem pod strzechy, zaczął mnie irytować. (ale itak go kooocham!!!)
To smutne, a mainstream to zuo.
Nie o to chodzi, po prostu dystybutorzy to kretyni i nie mają pomysłu na promocję filmów, więc porównują kolejne tytuły do tych co odniosły sukces.
Na przykład każdy hiszpański horror ma teraz taglinesy typu "wzruszający jak Sierociniec", "zaskakujący jak Inni", po czym okazuje się, że ani wzruszający, ani zaskakujący. Albo polscy dystrybutorzy nadają podobne tytuły do wcześniejszych znanych hitów, "Dorothy Mills" jako "Egzorcyzmy Dorothy Mills", chociaż żadnych egzorcyzmów w tym filmie nie było, ale przecież "Egzorcyzmy Emily Rose" i już się kojarzy.