Film sam w sobie jest bardzo intrygujący. Biorąc pod uwagę czas i miejsce akcji wypowiada się o bardzo istotnym nadal problemie, mianowicie skrajnej nietolerancji wobec mniejszości w społeczeństwie (żeby zaznaczyć, chodzi mi tutaj o wszystkie mniejszości). Z drugiej strony ukazuje wewnętrzną walkę człowieka między swoim naturalnym dążeniem do osiągnięcia szczęścia, a presją otoczenia, stereotypami.
Plusy filmu (według mnie):
- muzyka - jest genialna, odejście od typowej obsady orkiestrowej, postawienie na ciche i miękkie brzmienie gitary akustycznej było dla mnie miłym zaskoczeniem.
- temat - bardzo "na czasie", jednak ukazujący (tym, którzy nie patrzą tylko pod kątem powierzchownej analizy) ponadczasowy problem, jakim jest klasyczne postrzeganie społeczeństwa jako grupy a nie jednostki
- gra aktorska - według mnie relacje między głównymi bohaterami były oddane dosyć (podkreślam: dosyć) realistycznie, więc w granicach dobrego smaku dla tych, co to odrzuca ich na samo wspomnienie słowa "gej"
- przedstawienie typowej amerykańskiej, farmersko-kowbojskiej scenerii w nietypowy sposób
- ciekawa fabuła, brak ciągnących się opisów, scen nie mających racji bytu i nie wprowadzających absolutnie nic
- zakończenie - ogromny plus - brak mdłego happy end'u
Minusy:
- sielankowość - cały czas miałem wrażenie, że na filmie ma miejsce bajka a nie prawdziwy melodramat
- drobne przeskoki w akcji
- fabułą ciekawa aczkolwiek dosyć typowa dla melodramatu - motyw nieszczęśliwej miłości, ubrany jedynie w oryginalne opakowanie
To by było na tyle. Jeszcze jedno: dlaczego 9/10? Film podobał mi się bardzo. Uważam, że był rewelacyjny nie dlatego, że był genialny sam w sobie, ale dlatego, że spowodował u mnie łzy na końcu, co się naprawdę rzadko zdarza.