Ech.. No właśnie, co ja myślę. Obejrzałam "Brokeback Mountain" 3 dni temu. Dzięki niemu pierwszy raz płakałam podczas Wigilii. Ten obraz dotyka niezwykle intymnej sfery ludzkiej duszy. Nie mam na myśli orientacji seksualnej, bo to w ogóle nie ma znaczenia w tym filmie. Potrafi obudzić w człowieku takie emocje, uczucia, które wyrażają jego cele, dążenia, cały fundament kształtowania swojego życia. Mówi o rzeczach, których ja nie potrafię nazwać słowami. Czy o miłości? Też. Ale nie do końca. Bo właściwie jak ją określić? Mi film przypomina o chwilach, kiedy chcę zamienić życie w wiecznie trwającą chwilę ciepłej ciszy. Tak, góry to dobra sceneria. "Jeśli nie możesz czegoś zmienić, musisz to znieść" - każdy w życiu ma jakieś marzenia, cele. I nawet kiedy udaje nam się je spełnić, owszem cieszymy się nimi, ale zauważamy, że to, co nas otacza, nie jest już tak wspaniałe, jak to wyimaginowane w naszych umysłach. Może właśnie dobrze się stało, że Ennis i Jack nie zamieszkali razem? Może śmierć Jacka była jedynym wyjściem, aby mogli być na zawsze razem? Aby ta chwila szczęścia mogła trwać? "Brokeback Mountain" jest dla mnie też historią o pewnego rodzaju uzależnieniu. Pewnej rozkoszy, której zaznamy i wobec której wszelkie inne wydarzenia są blade. Nie możemy jej przeciągnąć w wieczność, bo tak nie wygląda życie. Nie spędzimy go na łące czy na trawie w górach. Może tak dopiero wygląda Niebo?
Ennis Del Mar. Niezwykle skomplikowany charakter. Inaczej - prosty, ale tak ludzki, że aż nie do rozwikłania. Przynajmniej mi nie udało się go do tej pory do końca zrozumieć. Może i dobrze. Mam wrażenie, że on reprezentuje to, co opisałam powyżej. Właśnie przez tę postać mogłam odczuć głębię filmu - jakbym patrzyła na te góry jego oczyma. I to jest właśnie niesamowite. Nie potrafię racjonalnie opisać tego człowieka, ale mogę prawdziwie odczuć te emocje w nim skryte. A przecież ich się nie da tak po prostu wypunktować. I to sobie bardzo cenię w tym filmie. Słowa są właściwie dodatkiem. Najważniejsze są uczucia, to drżenie duszy. Ogromna to zasługa również Heatha Ledgera. Wcześniej nie uważałam go za dobrego aktora. Ten film mnie zaszokował. Dawno nie widziałam tak niesamowicie oddanej głębi postaci, wyrażonej przez bardzo proste i drobne aktorskie środki wyrazu. Przeciwieństwem, oczywiście moim zdaniem, takiego typu aktorstwa jest to, co zaprezentował P.S. Hoffman w "Capote". Owszem, zagrał niesamowicie i porywająco, ale Ledger wzbił się ponad to. On ukazał duszę postaci. Oskar powędrował w niewłaściwe ręce. Dlatego teraz nie jestem pewna, czy Ledger powinien dostać Oskara za Jokera. Cóż, rola świetna, ale nie tak dobra jak w "Brokeback Mountain". Powinno się go uhonorować, ale jakby się nad tym bardziej zastanowić, to byłoby to w pewnym sensie pogwałcenie jego pracy nad filmem Anga Lee.
Jack Twist. Obaj mężczyźni odbierali ten związek na zupełnie innych płaszczyznach. Moim zdaniem Ennis nie był gejem. Dla niego chyba bez Jack równie dobrze mógłby być kobietą. Chodzi właśnie o to, że to nie ma najmniejszego znaczenia. Dla mnie. Większym tragizmem są okoliczności. To oderwanie od rzeczywistości. Natomiast Jack. Jack mógłby przeżyć to samo z kimś innym. Z innym mężczyzną zbudować dom. Niestety. I Ennis o tym wiedział. I o to obwiniał Jacka, że dał mu coś, z czego i tak się nie może cieszyć. Nie wiem z czego to wynika, ale Jack wydaje mi się postacią o wiele mniej kompleksową od Ennisa. Tutaj mam pewność, że z żoną nie łączyło go głębsze uczucie. Co do Del Mara już nie mam tej pewności, mimo, iż okazuje Almie wszelkie oznaki braku zainteresowania i ignorancji. Miałam wrażenie, że on pragnął ją pokochać prawdziwą miłością, mimo, iż wiedział, że tak się nie stanie. Jakby chciał przerzucić swoje "góry" do domu. Jack niby wierzył w coś, co miało się stać jego idealnym światem, marzeniem, ale nie był idealistą. On po prostu nie rozumiał, że teraz nie ma na to miejsca. Tak jakby mógł to zrozumieć dopiero po śmierci. A na Ennisa czekało to jeszcze za życia. Zaczął wznosić góry wokół siebie, zbudował sobie nowy azyl, gdzie był cały czas z Jackiem. Szafa z koszulą.
Chyba tyle z mojej strony. Przymierzam się do obejrzenia filmu 2 raz. Muszę jeszcze sporo nad nim pomyśleć. Chętnie podejmę dyskusję.
cóż, ja nie napiszę tak długiej wypowiedzi,bo nie chcę sie rozpisywać;) ale w swoim poście oddałaś dokładnie to, co ja czułam po obejrzeniu tego filmu. niesamowity, wciągający, tragiczny. sądzę, że jest to film o uczuciu niespełnionym, takim, które nie miało prawa nawet zaistniec, a jednak-stało się. film przepiekny, który mimowlonie skłania do myślenia. bo jest taki cichy. i to chyba wszystko.
pozdrawiam.
Oj, jak żałuję, że nie mam teraz czasu odpowiedzieć, ta jakbym chciała!
Więc zamiast tego tylko kilka luźnych refleksji.
Po piersze, "Brokeback" to arcydzieło o wymowie uniwersalnej. Mówi o każdym z nas. O pragnieniu, tóre dzielimy wszyscy. Ale robi to poprzez skupienie się na konkretnej historii, a więc siłą rzeczy musi być odbierane na wielu poziomach.
"Brokeback" ma warstwy, wieeeele warstw.
Nie zgadzam się więc, że orientacja seksualna głównych bohaterów jest nieistotna. Zarówno Jack jak i Ennis to homoseksualiści, a film jest bardzo istotnym głosem w sprawie homofobii. Tak, to tylko najbardziej zewnętrzna warstwa tego filmu, ale jest szalenie ważna. I potrzebna.
Ale wejdźmy głębiej. I tu właśnie orientacja seksualna przestaje mieć znaczenie.
Bo głębiej mamy Mit. Mit wiecznej miłości. W jakiejś recenzji przeczytałam, że "Brokeback ma czystość i niewinność mitu". To prawda.
Wiele ludzi uważa ten film po prostu za świetny melodramat. Ale zbyt często zapomina się, że to właśnie melodramaty stanowiły nośnik mitu miłości wiecznej, jedynej, przeznaczonej i koniecznej, będącej w swojej
naturze tym samym, co uważana za "poważniejszą" czy "dojrzalszą" miłość do Boga. Jack i Ennis stają się więc takim samym symbolem, jak Romeo i Julia czy Tristan i Izolda.
Brokeback Mounain jest więc Rajem, miejscem, gdzie taka miłość rozkwita, gdzie wszystko doskonale do siebie pasuje, dzikość i łagodność, wszystko jest na swoim miejscu, Jack i Ennis, Ying i Yang, dwie połówki tworzące całość, która nie potrzebuje już niczego więcej. Przestaje się liczyć czas. (Pojawia się także kolejny ważny aspekt tego filmu - relacja człowiek-natura-cywilizacja)
Ale Raj na Ziemii jest niemożliwy, trzeba opuścić Brokeback.
Był więć iluzją?
Ennis jest realistą, twierdzi, że tak.
Ale miłość trwa. 20 lat. Ale czy trwa MIMO przeszód, czy DLATEGO, że są przeszkody? Czy mit mógł zstąpić na ziemię? Czy gdyby Jack i Ennis razem zamieszkali, to ich wiela miłość nie okazałaby się złudzeniem, czy nie rozczarowali by się jak setki zakochanych przed nimi? Czy gdyby Ennis przełamał swój strach i odważył się sięgnąć po marzenie, to nie rozpłynęłoby się ono w rzeczywistości, nie okazało tylko mamiącą iluzją?
Wydaje mi się, że Ang Lee odpowiedział na te pytania przecząco.
"If you can't fix it, you gotta stand it" Ennisa nie przyniosło niczego dobrego. Choć bardzo się starał, nie mógł pokochać żony, tak jak kochał Jacka, nie potrafił o nim zapomnieć. Przez 20 lat Ennis walczył ze sobą, wciąż bojąc się spełnić marzenie, nie tylko dlatego, że nie akceptował związów homoseksualnych, ale ale tażę ponieważ bał się uwierzyć, że to Miłość. Ta wieczna.
Mamy moment śmierci Jacka. I tu właśnie, podczas rozmowy z jego ojcem, który mówi, że Jac miał w planach zamieszkanie z innym mężczyzną, Ennis doznaje szoku. Tu właśnie moglibyśby stwierdzić, że Jack nie kochał Ennisa w tai sposób ja Ennis niego.
Ale mamy dwie koszule. Moment, w którym Ennis odważył się uwierzyć. Że to, co ich spotkało, to było coś boskiego, coś, dla czego powinien był oddać życie.
Tak wydaje się twierdzić Ang Lee. Że Mit zstąpił na Ziemię.
Widz możę uwierzyć lub nie, potrzebne są dyskusje, ale ostateczna odpowiedź nigdy nie będzie pewna. Bo nawet jeżeli uznamy coś za prawdę w artystycznej wizji reżysera, to nie wiadomo do końca, jak ustosunkować do tego rzeczywistość.
Przepraszam za chaos i za bardzo pobieżne potratkowanie całej sprawy, ale musiałam COŚ napisać :)
Ach i jeszcze króciótko o Ledgerze. Wiedziałam, że jako Joker jest genialny. Ale na to, co zrobił w "Broeback" nie byłam w żaden sposób przygotowana. Chyba nie da się na to przygotować. To nawet nie była gra aktorska. On stał się Ennisem. Byłam całowicie porażona.
Przyznam, że skłoniły mnie do myślenia Twoje słowa. I za to wielkie dzięki. Być może źle się wyraziłam. Nie twierdzę, że fakt homoseksualizmu jest w tym filmie nieistotny. Buduje on wielki tragizm i wzmaga uczucie tęsknoty za uczuciem. Chciałam zaznaczyć, że DLA MNIE w odbiorze tego filmu nie było to ważne. To był jeden z elementów scenariusza, który tworząc okoliczności, zszedł na dalszy plan. Tak przynajmniej ja to odebrałam.
Pozwolę też się nie zgodzić co do słów Ennisa. Uważam, że w pewien sposób dopiął swego. Przeniósł swoją wizję świata, która była tragiczna w skutkach, ale zdawał się być z tym pogodzony - tak ma być i koniec. Może to i smutne, ale w tym właśnie dostrzegam piękno. On chciał się cieszyć tym, co znajduje w życiu. Próbował, ale nie potrafił.
Zgodzę się natomiast z tym, iż film ma wiele warstw. Z wieloma osobami już rozmawiałam na temat "Brokeback Mountain" i każdy mógł "wyciągnąć" z tej historii coś nowego, jakąś inną płaszczyznę. I nie chodzi tu tylko o różnorodność interpretacji.
Nie wydaje mi się również, że Ennis był zszokowany informacją o tym, że Jack chciał zamieszkać z innym mężczyzną. Przecież on to czuł. Już wcześniej, w rozmowie z Jackiem. Ponadto, myślę, że w tą miłość Ennis uwierzył dużo wcześniej. Tutaj właśnie odnajduję największy tragizm. Jego słowa się spełniły. Tak jakby z góry wiedział, jak to się skończy. Wiedział, że będą razem, ale jeszcze nie teraz.
Zdaję sobie sprawę, że użyłam bardzo lakonicznym słów w stosunku do całego dzieła, ale cóż... Czasem te banalne stwierdzenia są pełniejsze. Film po prostu porusza. To chyba najlepsze słowo.
Wybaczcie, dodam coś jeszcze ze strony realizatorskiej :) Urzekł mnie minimalizm filmu. Pokazuje on, że można zrobić piękny obraz bez wielkiej pompy. Trzeba posadzić tylko dobrze skonstruowane postaci obok siebie i oddać ich emocje. I co najważniejsze - nie przegadać. To jest właśnie wielkie kino - obraz, emocje. Każde inne środki wyrazy powinny być tylko uzupełniającym dodatkiem. Zwłaszcza dwie sceny mnie właśnie w ten sposób urzekły. Pierwsze spotkanie dwójki bohaterów: zachowali się jak ludzie. Nie podszedł jeden do drugiego i nie zaczęli fascynującej rozmowy. Po prostu stali, zerkając na siebie co chwilę. Przecież ludzie tak się właśnie zachowują. Dla mnie to było uderzające. Scena, w której Ennis dowiaduje się o śmierci Jacka: na pierwszy rzut oka powinna być najbardziej dramatyczna. A nie jest. I chwała reżyserowi za to.
Zacznę od skomentowania środka Twojej wypowiedzi, bo szczerze mówiąc z tak jednoznacznie pozytywnym odbiorem creda życiowego Ennisa del Mara jeszcze się nie spotkałam i baaaaardzo mnie takie podejście zaskakuje.
Bo Ennis to dla mnie postać głęboko tragiczna, skrzywdzona, zamknięta w obronnym pancerzu. Pancerzu, który jest jednoznacznie zły. I myślałam, że każdy widzi go w taki sposób.
Ennis pragnie się dopasować do reszty społeczeństwa, bo wie, czym grozi bycie odmiennym. Jego ojciec zadbał o to, żeby się dowiedział. I Ennis zapamiętał tę lekcję. Nauczył się więc nie wymagać wiele od życia i spełniać wymagania które życie (czy raczej społeczeństwo) mu stawia.
Czy nie ma w takiej postawie czegoś zwierzęcego? Owczego konkretnie?
Aż tu pojawia się coś, co całowicie burzy jego porządek świata. Miłość do Jacka.
Ennis nie rozumie. Boi się.
Ale dopiero teraz doświadcza pełni siebie, dopiero teraz doświadcza uczuć, które są straszne i piękne zarazem. I wielkie, wyższe niż cokolwiek, co czuł do tej pory.
Ale nie odważy się spełnić marzenia. Piszesz, że to dlatego, że wie, że to miłość i wie, że kiedyś dane będzie im być razem (kiedy? W jakimś Niebie? Czemu Ennis miałby myśleć w taki sposób? I w którym momencie miałby tak zacząć myśleć?)
Przypomnij sobie scenę ich ostatniego spotkania. Ennis nadal nic nie rozumie! Nadal czuje wstręt do własnej seksualności! krzyczy do Jacka "to przez ciebie taki jestem". Nie potrafi nazwać swoich uczuć, mimo, że minęło już 20 lat. I nadal nie jest pewny uczuć Jacka. Reaguje dziką zazdrością na jego przyznanie się do zdrady. Chce, żeby Jack dał mu spokój, wini go absolutnie za wszystko.
Tu może krótko o uczuciach Jacka. On też nie jest pewny uczuć Ennisa, jakże by miał, skoro jest przez niego przez tyle lat zwodzony i odrzucany! Jack to marzyciel i idealista, chce walczyć o swoje szczęście. Chciałby zostawić Ennisa, stworzyć udany związek z innym mężczyzną. Ale nie może. "Chciałbym wiedzieć, jak cię rzucić" - mówi. Nie wie, bo Ennis jest mu absolutnie niezbędny. Kocha go i kochać będzie (najprawdopodobniej, oczywiście sprowadzając całą historię na grunt pesymistycznego realizmu możemy w to wątpić).
A Ennis odrzuca go znowu. Jest wierny swojemu credo. I czy przyniosło mu to cokolwiek dobrego? Nie, Jack ginie. I nie jest ważne, czy zginął w wyniku homofobicznej napaści, czy w zwyłym wypadku. Ważne jest, że Ennis nie był wtedy przy nim. Że zmarnował tyle czasu, który mogli spędzić razem.
I w tym momencie właśnie musiał ostatecznie zdecydować, jak ustosunkować się do całej relacji z Jackiem. Komentarz ojca Jacka, może nie tyle go szokuje, co na chwilę odbiera nadzieję, że był dla Jacka tym czym Jack dla niego, miłością życia.
Ale dzięki koszulom Ennis zrozumiał. To prawda, całkowitej pewności nie mógł mieć nigdy, ale pozostała mu wiara. Można nawet powiedzieć, że scena z koszulami i zdjęciem tworzącymi coś w rodzaju ołtarzyka ma wymiar religijny, jakkolwiek głupio by to nie zabrzmiało.
Ennis żałuje, czuje się winny. Jego skorupa zaczyna się kruszyć (decyzja o przyjeździe na ślub córki. Chciałby cofnąc czas, spróbować zawalczyć o wspólne szczęście z Jackiem. Jego "I swear" odebrałam jako przeprosznie Jacka, o przyznanie się do błędu, do tego, że przez ten cały czas się mylił, że powinien był postąpić inaczej.
Jest to dla mnie również obietnica na przyszłość, wyznanie wiary, nadzieja na przyszłość. Na Niebo? Powrót do Raju utraconego - na górę Brokeback?(Swoją drogą taki dosłowny mamy w innej niezwykle intensywnej historii miłosnej - "Wichrowych wzgórzach" Emily Bronte.)
Nie da się tego jednoznacznie powiedzieć, to scena porażająca, boleśnie dosłowna i w pewien sposób symboliczna zarazem.
Ale podsumowując mój mętny wywód, uznanie homofobii i zamknięcia w sobie Ennisa del Mara za słuszne uważam za bardzo dziwny pomysł ;)Z drugiej strony rozumiem Twoją obawę, że gdyby Ennis zdecydował się podążyć za marzeniem, to mogłoby się okazać, że żadnej obustronnej, wiecznej miłości tak naprawdę nie ma, że nie ma ona prawa bytu w naszej wciąż się zmieniającej, chaotycznej rzeczywistości.
Ale to nie zmieniłoby faktu, że postawa Ennisa była ucieczką, a nie żadną konfrontacją. Ennis jeszcze podaczas ostatniego spotkania nie był świadomy, ile ta naprawdę znaczy dla niego Jack.
I tylko tyle zdążyłam napisać. Przepraszam, na resztę odpowiem jutro.
Pozdrawiam serdecznie.
Na początku powiem, że zgadzam się z tym wszystkim, co napisałaś powyżej. Chciałam jedynie ukazać pewną inną warstwę tej historii. Co do Ennisa i jego credo: owszem - uciekał, tak - bał się. Ale właśnie w tej jego wierności swoim słowom widzę największy tragizm. Przewrotnie - uważam, że to Jack nie rozumiał. Zdaję sobie sprawę, że dziwna to interpretacja. Ten lęk Ennisa, nawet homofobię, uważam za sprawę symboliczną - można pod nią ukryć wiele innych rzeczy. Pisałam wcześniej, że całą historię postrzegam właśnie z jego perspektywy. Ennis to dla mnie chłopak niezwykle zagubiony, ukryty pod skorupą twardego kowboja i uważam, że nie wyklucza to powyższej interpretacji. Jack chciał mu zaoferować wielką miłość, ale to nie było takie proste. Aż czekałam jak mu powie: "Chłopie, to nie tak." To smutne, ale jego sposób postępowania pokazał to, że tak szczęśliwa Miłość nie jest możliwa w świecie o takiej konstrukcji. Przyznaje, że znalazłam pełne usprawiedliwienie dla tej postaci - to jest właśnie jego dramat. Ta świadomość. Zapewne mówimy o "zrozumieniu" w zupełnie innych płaszczyznach, ale myślę, że warto podejść do tematu od tej drugiej strony. Mówisz o dopasowywaniu się Ennisa do reszty społeczeństwa. Jest to sprawa oczywista. Podoba mi się Twoje porównanie do świata zwierząt. A zahaczmy o to inaczej: może właśnie wydarzenia w górach mogą być odwołaniem do naszej dzikiej natury, nieprzemijającej wolności. Może życie w kulturze i cywilizacji, którą wykreowaliśmy zasłania nasze prawdziwe człowieczeństwo. Może zostaliśmy wrzuceni, paradoksalnie, przez samych siebie, do worka, w którym zmuszeni jesteśmy żyć, wiedząc, że jest coś poza tym. Coś nieskrępowanego, prawdziwego, nasze ludzkie oblicze... I jedyne, co może nas ogarnąć to wielka tęsknota.
Jeśli chodzi o uczucia Ennisa. Spekulowanie, kiedy określił się w uczuciu do Jacka chyba do niczego nie prowadzi. Myślę, że powinnyśmy się skupić bardziej na sposobie jego wyrażenia. Właśnie - Ennis nie chciał tego robić, bo wiedział, że go to jeszcze bardziej złamie. A w śmierci Jacka dostrzegam coś pozytywnego. Nie dlatego, że Ennis się uwolnił od uczucia. Wręcz przeciwnie - mógł się w nie zatopić. Ograniczył swój świat do najważniejszej tak naprawdę rzeczy w swoim życiu. Kolejny symbol - próba ukazania, że ta Miłość nie może się wydarzyć w tym świecie. Ennis nie odważył się spełnić marzenia? Jak dla mnie odważył się je porzucić. I nie mówię, że postąpił dobrze, czy z pozytywnym skutkiem dla obojga. Jego postępowanie wyraża ten największy dramat: nie mógł sięgnąć po swoje szczęście. Nie dlatego, że tego nie chciał, że się nie postarał. Po prostu nie mógł. I tyle. Bez żadnego uzasadnienia. To jest najbardziej tragiczne - nie w takim porządku.
Decyzja o przyjeździe na ślub córki? Może zobaczył, że liczy się samo próbowanie.
Zresztą, wydaje mi się czasem, że to wbrew pozorom bardziej Jack uciekał. Nie w sposób dosłowny. On chciał żyć iluzoryczną przyszłością. Nadal uważam, że nie był idealistą. Chciałby nim być, zachowywał się tak. Na pierwszy rzut oka odebrałam to właśnie tak, że Jack chce się poświęcić wielkiej miłości, a Ennis go blokuje. Po głębszej refleksji doszłam do tych innych wniosków. Czy są słuszne? Nie wiem, ale ważne, aby były osobiste i z każdym człowiekiem odmienne. Bo przecież uproszczając tę historię do jednej interpretacji, bardzo byśmy ją spłycili ;) Pozdrawiam :)
Żeby była jasność J Ja kocham Ennisa. Pokochałam go jak siebie samą. Rozumiem go całkowicie, to nie jest tak, że ja stoję sobie z boku i jęczę, że sprawa się rypła, bo Ennis był tchórzem i homofobem. Ale myślę, że nie można zapominać, że „Brokeback” pokazuje jednak, między innymi, jednoznacznie NEGATYWNE skutki homofobii społeczeństwa. Czy też, bardziej ogólnie, tragiczne skutki zmuszenia kogoś do dopasowania się na siłę, do udawania kogoś, kimś nie jest. Mimo że będąc sobą, nie wyrządziłby nikomu krzywdy.
Ennis jest skrzywdzony, wewnętrznie zmaltretowany przez własnego ojca i przez społeczeństwo, w którym żył.
I właśnie ta homofobia, ten bezmyślny strach przed nieznanym, lęk przed innością, jest pokazana w filmie jako coś absolutnie krzywdzącego, złego, jako coś, czego być nie powinno.
Film więc postuluje pełną akceptację homoseksualizmu i potępia homofobię i ten aspekt filmu jest także bardzo ważny.
Postawa Ennisa byłaby więc czymś pozytywnym, gdyby oznaczała wierność zasadom, KTÓRE MAJĄ SENS, a nie była powodowana strachem przed złamaniem zasad podyktowanych głupotą i nienawiścią, o których Ennis wie tylko tyle, że SĄ, i , że NALEŻY je przestrzegać.
Zrozumiałe byłoby, gdyby Ennis nie chciał związać się z Jackiem, bo uważał za niewłaściwe porzucenie żony i dzieci. Ale Ennis spotkał i pokochał Jacka (choć nie zdawał sobie z tego sprawy) ZANIM ożenił się z Almą. I nie chciał zamieszkać z Jackiem nawet po rozwodzie. Zresztą rozpad rodziny Ennisa pokazuje bardzo wyraźnie, że ta chęć dopasowania się spowodowała same szkody, skrzywdziła nie tylko Ennisa i jego odrzuconą miłość, ale i innych ludzi.
Wydaje mi się, że to co piszesz o Ennisie byłoby prawdą, gdyby historia potoczyła się w kierunku historii Abelarda i Heloizy. Żyli osobno, w klasztorach, wciąż się kochając i oczekując śmierci, bo byli świadomi, że ich miłość nie ma szans w świecie, gdzie nikt nigdy nie jest wolny i prawdziwie szczęśliwy. Oczekiwali połączenia w innym, lepszym świecie, wierzyli, ze ich miłość przetrwa śmierć.
Ale w „Brokeback” tego nie ma.
I dlatego uważam, że bardzo ważne jest określenie momentu, w którym Ennis uświadamia sobie swoje uczucia do Jacka. Dla mnie, scena kłótni podczas ostatecznie pokazuje, że oni nadal nie mają pojęcia, kim są dla siebie nawzajem. I w tym momencie nie jest to dla mnie k kwestia interpretacji, po prostu nie widzę, jak można inaczej odczytać tę scenę.
Ennis MUSIAŁ czuć się winny, że nigdy nie powiedział Jackowi, że go kocha, naprawdę nie widzę innej możliwości
Daleka jestem jedna od stwierdzenia, że gdyby Ennis i Jack żyliby razem , wszystko by się dobrze skończyło, a jedynym złem tego świata jest homofobia i brak tolerancji, i że wystarczą hasła PEACE, LOVE and TOLERANCE i przyznanie pełni praw homoseksualistom, żeby cały świat stał się piękny i idealny.
Tylko, że ja właśnie chcę wierzyć, że między Ennisem i Jackiem, była Miłość, wieczna, niezniszczalna, która nie rozpłynęłaby się ja sen złoty gdyby zdecydowali się na stały związek, wbrew wszystkiemu, wbrew światu. Chcę wierzyć że Mit jednak zstąpił na Ziemię. I że właśnie (co zrozumiał Ennis na końcu, zgadzając się na przyjazd na ślub córki) warto próbować, warto się starać, że trzeba było poświęcić wszystko. Nawet jeżeli to poświęcenie sprowadziłoby śmierć na niego, czy nawet na Jacka. Bo tak jest jeszcze gorzej, Jack umarł i tak, a on, Ennis, nigdy nie wyznał mu miłości! To musi straszliwie boleć. Właśnie to najbardziej. Ennis według mnie jest świadomy, że powinien był postąpić inaczej, że nie wykorzystał do końca danej mu szansy. Co nie oznacza, że w powrót na Brokeback nie wierzy.
Co do porównań do zwierząt, to temat jest niesamowicie skomplikowany, jak w ogóle cała dyskusja o wyższości natury nad cywilizacją czy też na odwrót. Już tutaj widać, jak takie same porównania przypisałyśmy wykluczającym się, przeciwnym postawom. Ten powrót do natury, podążanie za wewnętrznymi pragnieniami, uwolnienie się od jarzma cywilizacji jest w „Brokeback” bardzo ważny. Tak, to góry, natura, jest miejscem, gdzie rodzi się miłość, podkreśla to uderzające piękno górskich krajobrazów zestawione z duszącymi, klaustrofobicznymi obszarami miejskimi. Zresztą cały film był reklamowany sloganem „Miłość jest siłą natury”. Tylko, że to nie takie proste.
Wtedy ok., przypisujemy Miłość do praw natury, namiętność kojarzymy z dzikimi zwierzętami, wilkami czy innymi niedźwiedziami na przykład. Ale wtedy ta postawa Ennisa, porównania przeze mnie do owcy podporządkowanej stadu, to będzie właśnie objaw cywilizacji i społeczeństwa. Tylko właśnie, gdzie zaczyna się „zła” cywilizacja, a kończy „dobra” natura? Pewien rodzaj porządku społecznego istnieje przecież także wśród zwierząt. One to dopiero nie są wolne. Niezgoda na okrutne zasady kierujące światem zwierząt, pragnienie czegoś większego, niezgoda na chaos, poszukiwanie wyższego sensu, pragnienie innego, lepszego świata to coś, co odróżnia ludzi od zwierząt. I to jest coś wielkiego, pięknego i wzniosłego. Czegoś wyrażającego się przez różne religie, kulturę, wynalazki techniczne. Z drugiej strony to, co miało wyzwolić, zakłada nowe pęta. Przypomina mi się „Dracula” Coppoli, gdzie wieczna miłość jest połączona ze zwierzęcą namiętnością i przeciwstawiona wiktoriańskiej moralności i konwenansom. „Wiele możemy się nauczyć od bestii” mówi Dracula.
Sztywny podział jest więc niebezpiecznym uproszczeniem, nie można tego tak zasadniczo dokonać. Np., homoseksualiści często próbują przekonać innych do zaakceptowania ich orientacji, poprzez stwierdzenie, że to naturalne, bo było obecne w przyrodzie od zawsze. Przeciwnicy homoseksualizmu także odwołują się do natury, twierdząc, że naturalnym odruchem jest odczuwanie wstrętu do tego „zboczenia” i że mądra natura, poprzez dobór ewolucyjny i generalnie dając możliwość prokreacji jedynie parom heteroseksualnym sama zepchnęła tę orientację na margines i propagowanie choroby i czegoś niepotrzebnego jest skrajną głupotą
Podział może być więc chyba dokonywany tylko intuicyjnie. Uznajmy, ze miłość jest siłą Natury, tej będącej w człowieku, dążącej do piękna, do sensu, do lepszego świata, wyrażającej się w kulturze i religiach i ideologiach, a czasami zupełnie obok nich, nawet do nich przeciwnie. Natura jako coś DĄŻĄCEGO, pragnącego, czegoś cały czas obecnego, ale wciąż nie do określenia, nie do oddzielenia od reszty.
Znowu nie napisałam nawet połowy tego, co zamierzałam ;) I ja oczywiście wiem, że moja interpretacja nie jest jedyną słuszną, nawet jeżeli moje wypowiedzi czasem sprawiają takie wrażenie ;) Ale może zestawiając nasze odmienne interpretacje w pewnym momencie się zgodzimy i stworzymy nową, trzecią, być może pełniejszą J
Pozdrawiam.