Jednego dnia Tammy rozwala samochód uderzając w jelenia (spoko, komputerowy jeleń przeżył), spóźnia się do niewdzięcznej pracy w burgerze, przez co z niej wylatuje, a wracając do domu przyłapuje męża na zdradzie z sąsiadką. Wsiada zatem w samochód z Susan Sarandon, która gra jej babcię-alkoholiczkę i wyruszają razem w podróż pełną co najmniej niezręcznych do oglądania sytuacji.
Szczerze nie spodziewałem się, że film z Melissą McCarthy będzie zestawiał ze sobą ludzkie niepowodzenia i gagi, jak te z wulgarnych komedii. Nie mówię, że to coś tragicznego, bo to wręcz normalne, ale że akurat ona nie przyzwyczaiła nas do takiego kina, zatem daje to mi do zrozumienia, że aktorka próbuje z całych sił pokazać swoją "ciemną stronę" aby dostawać więcej lepiej płatnych ofert. Jestem tego pewien ponieważ wszystkie trzy scenariusze, w których pisaniu niedawno uczestniczyła cechują się właśnie takimi schematami. Choć nie jest to jakaś moja ulubiona aktorka to i tak szkoda, bo to do niej nie pasuje, a coraz mniej widzi się lekkich i przyjemnych, współczesnych komedii. No cóż, to w sumie wina stereotypowego widza i jego potrzeb...
Dialog warty uwagi:
- Tammy, zwalniam cię.
- Chyba żartujesz?
- Nie, oddaj odznakę.
- Jaką odznakę? Mówisz o mojej plakietce z imieniem i nazwiskiem?
- Właśnie, oddaj odznakę.
- To nie odznaka tylko plakietka, za którą sama zapłaciłam.
- Chcę ją dostać. Taka polityka firmy.
- A ja chcę, żebyś przestał się pocić.
Dokładnie, przecież to jest komedia. Może i durna i w takich z reguły nie gustuję, ale przy Melissie wymiękam:)