Mnie film bardzo się podobał. Trafiłam na niego przypadkiem i mnie wciągnął. Podobał mi się jego klimat, muzyka, główny bohater, taka trochę tragiczna postać, grana przez Machine Gun Kelly'ego, który sam w sobie jest jakiś taki... mroczny.
Idealny obraz człowieka zagubionego, który dla przemysłu jest jedynie towarem, który pozornie ma wszystko, a nic wartościowego, który jest samotny, choć cały czas otaczają go ludzie. Wydaje się być uduchowiony, ale równocześnie nieszczęśliwy, bezradny i wyobcowany. Uzależnienie w jego przypadku wydaje się być ucieczką przed pustym życiem. Są imprezy, ale to takie ćpanie "na smutno". Asystentka wydawała się jedyną bliską mu osobą, ale tak naprawdę wykonywała swoje obowiązki. "Stawiała" go na nogi, żeby był w stanie nagrywać, odciągała od narkotyków (albo chociaż starała się), bo szefowie tego oczekiwali.
Scena w "tym" domu bardzo symboliczna. Myślę, że był to dla bohatera przełomowy moment, i to nie w pozytywnym sensie.
Ja film polecam. W moim odczuciu zupełnie inny od tych "o znanych i naćpanych". Tu istotą jest samotność i brak zrozumienia.