Jak wiadomo John w przyszłości jest przywódcą ruchu oporu. Tam maszyny nie mając sposobu na jego pozbycie sie, wysyłają terminatora w celu skasowania jego matki, logiczne, nie ma matki nie ma dziecka. Na ten sam pomysł wpada John. Wysyła w przeszlość żołnierza, ktory ma chronić jego matkę... ale... jak dalej wiadomo Kyle i Sarah sobie uciekają, dochodzi miedzy nimi do zbliżenia co w rezultacie przyczynia się do powstania Johna... tyle tylko, że John nie miał skąd wziąć się w przyszłości, dopóki nie wyśle Kyle'a, a jego nie wyśle bo się nigdy nie narodzi. Przecież w pierwszej kolejnosci sarah musialaby urodzić Johna, ten dorasta, dzieje się co się dzieje, i ten dopiero wysyła kogoś do jej ochrony. Tyle że tym kims jest czlowiek, który spłodzi go w przeszłości. Wszystko byłoby OK gdyby Sarah miala Johna z kimkolwiek ze swoich czasów...
To nie jest żaden błąd. To jest wielki atut tego filmu. Coś co tworzy jego wielkość jako s-f.
Jako że nie chcę mi się tego pisać ponownie, zacytuję poniżej moje wyjaśnienie z innego wątku:
"Nigdy nie było takiej linii czasu w której Kyle nie był ojcem Johna. Ta pętla istniała od zawsze. Przecież to w sposób oczywisty wynika z filmu.
T1 to jest wariacja na temat filozoficznego pytania "co było pierwsze, jajko czy kura". W tej koncepcji pojmowania czasu nie ma chronologii w takiej postaci jak my ją rozumiemy. W T1 mamy też rewelacyjnie pokazaną ironię całej tej sytuacji. A mianowicie. To człowiek stworzył dla siebie największe zagrożenie. Sam człowiek stworzył broń która go unicestwiła - Skynet. I tak samo to również Skynet stworzył swoją maszynę zagłady. Bo gdyby nie wysłał Terminatora w przeszłość aby zabił Johan, to nigdy by sam John nie powstał. Można to interpretować na wiele sposobów. I właśnie to tworzy wielkość Terminatora jako s-f. Takie teorie jak ta powyższa, nie dość że świadczą o kompletnym niezrozumieniu filmu, to jeszcze na dodatek próbują go spłycić."
"Takie teorie jak ta powyższa, nie dość że świadczą o kompletnym niezrozumieniu filmu, to jeszcze na dodatek próbują go spłycić." w 100% się z Tobą zgadzam;)
Witam, Mam pytanie bo w temacie nikt nie odpowiada:
Jak to możliwe, że Skynet wysyła T800 w przeszłość, a następnie Ruch Oporu Kyla. To znaczy, że
jednak są różne ramy czasowe w tym uniwersum. Bo gdyby był tylko jeden czas to w momencie gdy
Terminator zostaje wysłany do roku 1984, ta przyszłość a dla nich teraźniejszość w tym momencie
przestałaby istnieć. To w takim razie z jakiego czasu Ruch Oporu wysyła Kyla? Nie mogę tego
ogarnąć. Jeżeliby wziąć pod uwagę fakt, że może występować jednocześnie przyszłość i przeszłość
to jaki sens byłoby wysłanie z misją cyborga, skoro to nie wpłynęłoby na ich teraźniejszość.
"Jak to możliwe, że Skynet wysyła T800 w przeszłość, a następnie Ruch Oporu Kyla(...)" W Terminatorze jest to możliwe, gdyż tam istnieje tylko jedna linia czasu. Nie można w żaden sposób zmienić przyszłości, niemożna więc zatem rozszczepić linii czasu.
"Bo gdyby był tylko jeden czas to w momencie gdy Terminator zostaje wysłany do roku 1984, ta przyszłość a dla nich teraźniejszość w tym momencie przestałaby istnieć." Nic nie przestałoby istnieć. Jest tylko jedna linia czasu i ona nie ulega zmianie. Nic co możesz zrobić w przeszłości nie jest w stanie zmienić przyszłości. Wszystko odbywa się dokładnie tak jak miało się odbyć (Terminator został wysłany w przeszłość, bo zawsze tak było - a mówiąc bardziej prawidłowo, jest to jedyne zdarzenie jakie miało miejsce).
W koncepcji z alternatywnymi liniami czasu takie coś jest niemożliwe. Jest to element paradoksu. Szerzej o tym zagadnieniu dyskutowaliśmy w tym temacie (oraz w jeszcze jednym do którego odsyłnik jest w jednym z moich postów):
http://www.filmweb.pl/film/Terminator+3%3A+Bunt+maszyn-2003-33027/discussion/Wsz ystko+LOGICZNIE+wyja%C5%9Bnione!!!!!,2122584
"Jeżeliby wziąć pod uwagę fakt, że może występować jednocześnie przyszłość i przeszłość to jaki sens byłoby wysłanie z misją cyborga, skoro to nie wpłynęłoby na ich teraźniejszość." Nie ma żadnego. Tylko że Skynet o tym nie wiedział.
Czyli nie do końca jedna linia czasu. Bo skoro T800 i Kyle nie byli wysłani w tym samym czasie to musiała występować druga linia czasu. Pierwsza linią w moim rozumowaniu jest rok 1984 gdzie Terminator już się pojawia a w tym samym momencie w roku 2029 Ruch Oporu wysyła Kyla(druga linia czasu) Rozumiem koncepcje jednej linii czasu, tylko nie pasuje mi właśnie wysłanie Reese'a w innym momencie od Cyborga.
Przecież sam sobie zaprzeczasz. Mówisz że rozumiesz koncepcje deterministyczną w T1, a za chwilę piszę o dwóch liniach czasu. W koncepcji deterministycznej nie ma czegoś takiego jak alternatywne linie czasu. Jest tylko jedna rzeczywistość obejmująca przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Wszystko jest już spisane. Całe istnienie świata to niejako spisana już książka. Przeniesienie się w przeszłość terminatora nie mogło spowodować powstania nowej linii czasu, ponieważ: a) czas w tej koncepcji jest bezwzględny; on nie płynie - wszystko istnieje jednocześnie; nie można zatem utworzyć alternatywnej linii czasu, ponieważ wydarzenia alternatywne do tych rzeczywistych nie istnieją; b) przeniesienie się terminatora w przeszłość nie zmieniło przyszłości - a zatem dlaczego niby miała by powstać inna linia czasu.
Całe twoje rozumowania opierają się o koncepcje alternatywnych linii czasu. W tej koncepcji owszem, można zmienić przyszłość. Taką koncepcję możemy zaobserwować chociażby w drugiej części Terminatora. Natomiast w części pierwszej czas jest rozumiany w zupełnie inny sposób.
Rozumiem to, zastanawia mnie jedynie fakt w jaki sposób wysłali Kyle'a i skąd skoro istnieje jedna linia czasu czyli rok 1984.
No właśnie chyba nie do końca rozumiesz. "skoro istnieje jedna linia czasu czyli rok 1984." Zacznijmy więc od podstawowych pojęć z dziedziny matematyki. Linia oznacza zbiór punktów pomiędzy dwoma punktami. Jest to zbiór wszystkich punktów pomiędzy tymi punktami. Czyli w linii czasu zawierają się wszystkie wydarzenia. Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. To natomiast o czym ty mówisz to jest konkretny punkt na osi czasu.
Terminator i Kyle przenieśli się z roku 2029 do roku 1984. Obydwa te punkty na linii czasu istnieją. Na początku przenosi się terminator - nie powoduje to powstania nowej linii czasu (patrz argumenty powyżej). Potem przenosi się Kyle i również nie powoduje to powstania nowej linii czasu. W tej koncepcji w ogóle nie możesz rozważać przyszłości i teraźniejszości w naszym rozumieniu. To wszystko jest już spisane. Więc sama przyszłość nie zależy od teraźniejszych wydarzeń. Porównałem cały czas do spisanej książki. A więc nasze czyny są jedynie teatralnym odgrywaniem spisanych wydarzeń.
Teraz pojmuję, rok 2029 i 1984 rozumowałem jako osobna ścieżka czasowa, mimo iż wiedziałem że nic nie jest w stanie zmienić biegu wydarzeń.
Skoro odniosłeś się do matematyki, to teraz wyobraź sobie inna możliwość. Czas nie nie linią z zapisanymi na niej punktami bez możliwości zmian, a wykresem. W zależności od tego jakie są dane, taki wykres powstanie. Załóżmy, że istnieje już wykres z jakimiś wydarzeniami, ale nie jest on idealny, nie podoba mi się, więc cofam się w całym działaniu (wysłanie w przeszłość terminatora i reesa), wprowadzam zmiany i automatycznie cały wykres przybiera inną formę (powstają inne wydarzenia). Nie wiem daleczego uparłes się, że czas jest linią z zapisanymi już punktami bez możliwości zmian, na którym już wszystko i tak ma swoje miejsce. Równie dobrze rok 2029 może być punktem który dopiero rysuje cały wykres, przed nim nic nie ma, jest tylko to co już zostało narysowane i tam mozna wprowadzać zmiany, co zmienia cały wykres.
Według mnie taką teorię pojmowania czasu zaprezentował nam w T1 Cameron. Jest kilka dowodów o tym świadczących (wymieniałem już je we wcześniejszych postach). Jeżeli bralibyśmy pod uwagę teorię którą ty wymieniłeś przy T1 to ten film nie miałby sensu. Sam zresztą o tym napisałeś w poście rozpoczynającym ten temat, więc nie wiem skąd twoje zdziwienie.
Moją teorię opisywałem tylko na bazie tego filmu. W innych filmach (np. w T2) zastosowanie będzie mogła mieć teoria z alternatywnymi liniami czasu (taka w której możemy zmienić przyszłość). Oczywista sprawa ale dla jasności wolałem o tym wspomnieć.
W takim razie tez, bez sensu jest używanie dwóch różnych "linii czasu" w obu filmach. W T1 przyszłości zmieniać nie można, w T2 można. T1 z mozliwoscia zmiany przyszłości, mógłby mieć sens, gdyby John miał pierwotnie innego ojca. Mały John żyje normalnie, nstaepuje rozwoj technologii itd. i staje sie przywodcą ruchu oporu. Potem wysyłka terminatora, za nim ochroniarza dla Sahry, wtedy Kyle zostaje ojcem Johna. Ten przygotowywany przez matkę oczywiście staje się przywódcą RO itd. Oczywiście sam detale przyszłości się zmieniają, począwszy od znalezienia szczątków T1, sam John na pewno też by się zmienił, zarówno fizycznie (jak to w genach po innym ojcu), jak i psychicznie. To taka moja wizja.
Oczywiście że nie ma sensu używanie różnych teorii w dwóch filmach. Chyba nikt tego nie kwestionuje. Zmiana koncepcji czasu była uzasadniona ze względów marketingowych. Chcieli zrobić sequel, który przy zastosowaniu koncepcji z T1 nie miałby sensu, więc posunęli się do takiego małego oszustwa. Ja bynajmniej nie narzekam.
Twoja teoria również nie może być zastosowana. Nie jest możliwe żeby Sarah wychowała Johna na przywódcę (albo chociażby znaczącą postać) ruchu oporu bez Reesea. A jeżeli by go nie wychowała na przywódcę ruchu oporu to ten nie mógłby wysłać w przeszłość Reesea. Błędne koło. Są też inne dowody - np. zdjęcie - które świadczą że wszystko jest zapisane i jest tylko jeden możliwy bieg wydarzeń.
Ależ oczywiście, że mógł zostać przywódcą bez Reesa. Został nim, a potem dla ochrony siebie samego wysłał gościa poznanego w "przyszłości" itd. Jedynie ta fotka psuje wszystko, a o której zapomniałem. Chyba, że samo cofnięcie się Reesa, spowodowało takie zmiany, że fotka "pojawiła się razem z nim", a on sam "nabrał" nowych wspomnień. Równie dobrze fotka mogła zostać zrobiona bez udziału Reesa, chociaż to mało prawdopodobne, żeby Sarah jechała przez stację beznzynową, nie mając przed kim uciekać...
Nawet nie ma sensu wysyłać kogoś w przeszłość, bo dla osoby która żyje w swoim czasie zmiana czegoś w przeszłości nic w jej linii czasowej nie zmieni, tam powstanie alternatywny świat a John Connor żyłby sobie dalej nawet gdyby ktoś zabił jego matkę w przyszłości, w tej przeszłości alternatywnej Connor by się narodził ale w swojej z której wyslał Kyle'a nadal by żył.
Zresztą nie mógł Connor wysłać swojego ojca w przeszłość by ten stał się jego ojcem bo to nie ma sensu. No chyba ze przyjmiemy koncept gdzie było tak. Rozpoczeła sie wojna i wazna role odegrała w niej Sarah Connor i wtedy Skynet wyslał bez sensu Terminatora w przeszlosc, potem wyslano Kyle'a w przeszlosc takze i on wtedy spłodził pierwszego w historii czasu Johna Connora, nastepnie toczyło sie tak by powoli dojsc do petli czasu z filmów (ktora sie zmieniała) gdzie była bardzo bez sensu np. czemu TX Skynet nie wyslał do czasów Sary Connor młodej.
I nie ma czegoś takiego jak przeznaczenie. Nie ma boga, nie ma nadnaturalnych bytów, istot i rzeczy i innych takich, nie ma czegokolwiek co wykracza poza ramy nauki. I TYLE.
Zastanawia mnie jedno zjawisko. Dlaczego nie czytając powyższych postów, nie rozumiejąc tematów o których jest tu mowa, nie mając pojęcia o żadnym z dyskutowanych zjawisk, uznałeś że twoje zdanie zainteresuje kogokolwiek?
Bo moje zdanie jest prawidłowe. I tak przeczytałem je geniuszu. To Ty nie pojmujesz tego tematu i brniesz jak głupek w to dalej.
"Terminator i Kyle przenieśli się z roku 2029 do roku 1984. Obydwa te punkty na linii czasu istnieją. Na początku przenosi się terminator - nie powoduje to powstania nowej linii czasu (patrz argumenty powyżej). Potem przenosi się Kyle i również nie powoduje to powstania nowej linii czasu. " Więc po co było przenosić Kyle w czasie wg Twojej teorii, skoro wysłanie Terminatora w przeszłość nie powoduje kolidacji w tej linii czasowej?
Wg. tej teorii wysłali Terminatora i trudno, przecież oni żyją dalej.
Już wspominałem wcześniej że wysłanie Terminatora jak i Kylea z naszej perspektywy nie miało sensu (chociaż "nie miało sensu" nie do końca oddaje stan rzeczy). Jednak tylko z naszej perspektywy. My oglądaliśmy film poprzez narrację wszechwiedzącą (nie bez powodu nazywaną niekiedy boską). Przecież to oczywiste że żaden z bohaterów filmu nie miał takich możliwości.
Przecież to wszystko wyjaśnia Kyle podczas przesłuchania. Odpowiedź jest prosta Terminator i Kyle zostali wysłani w niewielkim odstępie czasowym. Mineło zbyt mało czasu aby terminator zmienił przyszłość zabijając Sare, posiadał o niej zbyt mało danych znał imię nazwisko i miasto w którym mieszkała, Kyle miał tą przewagę że znał dokładne imię nazwisko i wiedział jak wygląda przez co wywnioskować można że namierzenie Sary zajęło mu mniej czasu
"Jest tylko jedna rzeczywistość obejmująca przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Wszystko jest już spisane."
To oczywiście zakłada, że bohaterowie są czymś w rodzaju kukiełek i nie mogą zrobić niczego innego niż robią. Wydaje im się tylko, że coś wymyślają, zakochują się itp., podczas gdy naprawdę mają tyle wolnej woli, co klawisze w pianoli
Zgadza się. Jednak zwróć uwagę, że to nie miało najmniejszego wpływu na ich świadomość. Dla nich subiektywnie to oni decydowali o własnym losie.
Ale pomijając już nonsensowność samej tej wizji (przyszłość to z definicji to-co-jeszcze-nie istnieje, więc nie należy do rzeczywistości; przyszłość, która już istnieje to "kwadratowe koło") nie sądzę, by intencją reżysera było przekonanie widzów do takiego rozumienia całej tej bajki. Jeśli wszystkie postaci (absolutnie wszystkie!) są tylko kukiełkami, to widz nie może z żadną z nich poczuć emocjonalnego związku, śledzić z przejęciem jej losów, decyzji itp. bo żadnych losów i decyzji nie ma, a są tylko kolejne dziurki w taśmie pianoli.
I tak i nie. Widz jest w podobnej sytuacji jak bohaterowie. Nie zna dalszych losów filmu, więc dla niego subiektywnie wszystko jest tworzone na poczekaniu. Dlatego też ekscytowanie się losem bohaterów nie sprawia mu żadnego problemu.
Jeszcze co do spisanej księgi. Swego czasu napisałem w innym wątku coś takiego:
"GDZIE i KIEDY" Gdzie: absolut. Czym jest ten absolut będzie zależało od filozofii którą przyjmiemy. Absolutem tym mogą być również ściśle określone prawa ludzkich zachowań. (...)
Jak już powiedziałem nie trzeba uciekać z tym absolutem do istoty wyższej. Możemy przyjąć że losy ludzkie są "spisane" gdyż wszystkie ich czyny są przewidywalnym rezultatem związku przyczynowo-skutkowego. Czyli istnieje jakiś nieskończenie wielki algorytm opisujący losy całego świata. W takim przypadku Kyle pojawia się jako "byt obiecany"."
Czyli niekoniecznie te nasze losy muszą być sterowane przez kogokolwiek. Możemy też przyjąć, że po prostu wszechświat jest w 100% przewidywalny, a jego rozszyfrowanie uzależnione jest jedynie od zdolności poznawczej.
"Widz jest w podobnej sytuacji jak bohaterowie"
Nie bardzo. W zasadzie już od momentu przesłuchania w komisariacie widz ma wszystkie klocki, by - ewentualnie! - tak właśnie sobie zrekonstruować świat przedstawiony i dojść do wniosku, że wszystko to, co się dzieje, to jakby odgrywanie utworu z pianoli. Oczywiście utworów z pianoli też można słuchać z pewną przyjemnością (sam nie słuchałem, ale ludzie słuchali więc chyba było przyjemne), ale to jednak nie to samo, kiedy słucha się występu żywego pianisty. Pianoli nie możesz "kibicować", by się nie pomyliła albo żeby miała szczególne natchnienie albo dar improwizacji :-)
"Możemy też przyjąć, że po prostu wszechświat jest w 100% przewidywalny".
Jeśli wszechświat jest w 100% przewidywalną plecionką związków przyczynowo-skutkowych, którym nic się nie wymknie, to nic nie "możemy", ale wszystko "musimy" :-DDDD
Ja najwidoczniej muszę przyjąć, że taki świat jest nie do przyjęcia :-)
Chyba trochę przesadzasz. Tak naprawdę dopiero na koniec do widza dociera, że wydarzyło się to co miało się wydarzyć (scena na stacji benzynowej). Raczej nie dało się takich wniosków wyciągnąć wcześniej.
W momencie przesłuchania na komisariacie mogliśmy się dowiedzieć, że Kyle przybył z przyszłości opanowanej przez Skynet. I tego że on wierzył że armagedon nastąpi. To absolutnie nie jest jednoznaczne z tą teorią.
"Tak naprawdę dopiero na koniec do widza dociera"
A tak już zupełnie naprawdę, to do widza na końcu dociera, że wydarzyło się to, co powinno się było wydarzyć, żeby przyszłość była jak należy, tj. z Johnem Connorem. Natomiast nie ma tam żadnej przesłanki, że to MUSIAŁO się wydarzyć. Tę dodatkową przesłankę wprowadza dopiero Twoja wizja, zewnętrzna wobec filmu. Natomiast można pójść w tym kierunku już dużo wcześniej, nie trzeba czekać na łopatologię z fotografią.
Ok, tego nam film nie mówi ale bez przesady. Taki wniosek jest oczywisty.
Ja znam Terminatora na pamięć i w dalszym ciągu twierdze, że tak daleko idące wnioski możemy wyciągnąć dopiero na koniec. Nie mówiąc o tym, iż jeżeli damy się porwać pierwszemu seansowi z Terminatorem, to wyciągnięcie jakichkolwiek wniosków w trakcie filmu będzie bardzo trudne.
Może ja na wszelki wypadek od razu dopowiem, że od strony logicznej Terminator jest oczywiście durną bajką, nie do obrony (jak chyba prawie wszystkie bajki z przenoszeniem się w czasie). Co jednak nie przeszkadza mu być fajną bajką opartą na fajnych pomysłach.
Ale po co zabierać się do ich analizy? Czy ktoś analizuje jak działa w bajkach butelka niewypijka? Działa i już.
Termistor to rasowe s-f i jak na takie przystało jest wręcz stworzony do analizy. Właśnie pozbycie się krępujących ram rzeczywistości pozwala nam uwolnić umysł i rozważać dylematy czysto filozoficzne.
"Właśnie pozbycie się krępujących ram rzeczywistości pozwala nam uwolnić umysł i rozważać dylematy czysto filozoficzne"
Ależ dobra filozofia polega na właśnie tym, że bada, ile jest cukru w cukrze, to znaczy: ile jest naprawdę rzeczywistości w tym, co potocznie uznajemy za rzeczywiste. Od odlotów poza ramy rzeczywistości jest poezja i właśnie sztuka. Także taka masowa jak film.
Terminator może być najwyżej bardzo luźną inspiracją do pewnych wątków filozoficznych, ale "ufilozoficznić" się go nie da, bo wyjdzie to komicznie. Właśnie jak rozważania o fizycznej naturze butelki niewypijki.
Filozofia to są wszystkie rozważania mające na cele poznanie istoty świata.
Właśnie takie rozważanie abstrakcyjnych tematów (np. s-f), pozwala nam analizować nas samych, otaczający świat, a także poszukiwać jego istoty. Bowiem podczas takiego rozważania, możemy posuwać się do pewnych ekstremów (nie do zaistnienia w rzeczywistości), które uproszą nam przegląd sytuacji, a co za tym idzie pozwolą nam wyciągnąć z niego pewne wnioski.
Oczywiście Terminator to nie żaden dysput filozoficzny - to dopiero wyglądałoby komicznie. Ale właśnie o tą inspirację i stymulację chodzi. Stąd też i moja jego analiza.
Zresztą, szczerze mówiąc to myślałem, że chlapnę ze dwa posty, w kilku zdaniach naświetlę o co mi chodzi i będę miał spokój. Ta niekończąca się dyskusja była raczej rezultatem odbijania się od ściany, niż mojego zapalenia w tej sprawie.
"Zresztą, szczerze mówiąc to myślałem, że chlapnę ze dwa posty, w kilku zdaniach naświetlę o co mi chodzi i będę miał spokój."
OK. Daję spokój.
W jednej kwesti się z tobą nie zgodzę, otóż można zmienić przyszłość następująco
1 Terminator zabija Sare w 1984 Skynet powstaje wybucha wojna ale bez Johna ruch oporu szybko upada
2. T1000 zabija Johna potem tak jak w pkt 1
3. TX zabija Johna i Kate tuż przed dniem sądu reszta jak w pozostałych pkt
Niektórych rzeczy jak powstanie Skynetu i dniu sądu nie da się uniknąć, kwestia jest taka czy John dożyje owych wydarzeń
Po raz kolejny - nie mieszajmy filmów. Koncepcja w której nic nie możemy zmienić obowiązywała TYLKO I WYŁĄCZNIE w pierwszej części. Sequele to już zupełnie inna bajka, tam możemy zmieć przyszłość, nic nie jest spisane (również w T3 - to że wojna i tak wybucha absolutnie nie świadczy o tym że nie można zmienić przyszłości).
Wracając do tematu i odnosząc się tylko do T1. Nie, nie można zmienić przyszłości. Terminator nie mógł zabić Sarahy w 1984 bo jego los był już spisany. On robił dokładnie to co miał zrobić, a zabicia Sarahy nie było w tym scenariuszu.
Nie można rozważać wszystkiego tylko w kontekście 1 części, niby przyszłości nie można zmienić a jednak w pewnym stopniu się to udało bo Dzień sądu został opóźniony o kilka lat.
W części pierwszej była inna koncepcja czasu.
A dlaczego miałbym brać pod uwagę dalsze części? Cameron tworząc jedynkę nie planował nawet nakręcenia części drugiej. A ja teraz mam analizować T1 biorąc pod uwagę T3 z którą Cameron nie miał nic wspólnego i której zapewne nie chciałby kijem dotknąć? Absurd jakiś. Przy analizie części pierwszej możemy brać pod uwagę wyłącznie część p
Odgrzebię kotleta, ale kompletnie się nie zgadzam. Prawa czasu, są, takie jakie są. Nie ma tu mowy o innych zasadach fizyki niż te panujące na Ziemi. Nie możemy zakładać jedynie pętli. Jest linia czasowa, pojawia się pętla, ale pętla musi wynikać z biegu czasu, a nie z dupy, tak jak właśnie to wygląda w Terminatorze.
Na pewno nie te, z których wynika najgorsza pętla czasowa jaką widziałem w filmie.
Żadne prawa fizyki nie dotykają materii podróży w czasie, gdyż ta już sama w sobie jest paradoksem i wszelkim prawo przeczy. Jeżeli wszystkie rozważania są teoretyczne to nie widzę problemu w mojej teorii.
Problem jest taki, że nie ma tylko i wyłącznie pętli. Czas sobie biegnie. I ważny jest początek pętli, którego tu nie ma.
Niby dlaczego ważny jest początek. Próbujesz abstrakcyjne rozważania podciągnąć pod prawa fizyki (i to włącznie te, które są tobie znane -nie wiem czy wiesz ale istnieją wartości nieskończone rozważane przez fizykę teoretyczną), z którymi z samej definicji abstrakcja się kłóci, więc nie dziw się że będziesz dochodził wyłącznie do absurdalnych wniosków.
Bo akcja dzieje się na Ziemi, normalnej, nie ma przesłanek ku abstrakcji w tym kierunku, dlatego też musi być pierwotne zdarzenie, nie może istnieć dany byt, jeśli jego jedyną podstawą do zaistnienia, jest przesłanie jego stwórcy i stworzenia go w przeszłości, ponieważ nie mógłby on inaczej zaistnieć na pierwszym miejscu i tu się robi pętla, owszem, ale pętla bezsensu.
Inaczej mówiąc chodzi mi o początkowe zdarzenie kreacji, w danym momencie czasu, czyli w przeszłości; w przyszłości jest John i jego ojciec, który fizycznie jest już ojcem, ale w przeszłości owej jeszcze nie będąc, sorry, ale jakkolwiek byś to tłumaczył, jakąkolwiek abstrakcją - nie łykam tego. Tematyka podróży w czasie jest bardzo ciężka, zawsze ubolewam nad nieścisłościami, no ale Terminator przerósł moje najśmielsze oczekiwania ;) To nie jest jakaś filozoficzna opowieść z głębokim przesłaniem, jest to ewidentny błąd logiczny. Bo nie zaprzeczysz, że aby powstał John, musiało dojść do zapłodnienia, biologii nie przeskoczysz ;)
A co to niby są "przesłanki ku abstrakcji":) Nie tylko sztukę ale rzeczywistość próbujesz tu na nowo definiować.
Film, jak to często s-f ma w zwyczaju, rozważa jakąś koncepcję (i nie ma tu akurat znaczenia czy filozoficzną, czy fizyczną, czy ogólnie abstrakcyjną). Oczywistą oczywistością jest że rozważać ją będzie na bazie świata rzeczywistego (bo do czegoś się przecież musimy odnieść). Twórca nie musi dawać żadnych sygnałów świetlnych, dźwiękowych, czy Bóg wie jeszcze jakich, aby widz mógł się zorientować, że zaczyna popuszczać wodzę fantazji. Takie drogowskazy są dla "cieniasów" i zazwyczaj szkodzą samemu filmowi.
Widzę że ty dalej traktujesz czas jako funkcję linową. Nie wiem ile już razy to powtarzałem ale jeżeli tak to będziesz analizował to nigdy tego nie zrozumiesz. Powtarzałem wielokrotnie że w tym koncepcie filozoficznym czas jest stałą, a nie zmienną. Nic nie będzie się powtarzać w kółko, ponieważ wszystko rozgrywa się tylko raz. I to w tym samym momencie (duże uproszczenie ale nie wiem jak to prościej wytłumaczyć). John istniał przed Kylem tylko w twojej perspektywie i twoim organicznym rozumowaniu (organicznym ponieważ narracja jest ograniczona - wiemy tyle ile wiedzą bohaterowie). Dla "bytu wszechwiedzącego" to wszystko istniało zawsze. Dlatego też czas w jego percepcji jest stałą (przyrównajmy np. do energii), a nie zmienną (tutaj możemy przyrównać np. do odległości).
A jeżeli ty uważasz że wariacja na temat filozofii deterministycznej jest błędem logicznym, to dziękuję i życzę powodzenia. Ja jestem zadowolony, że w tej pozycji twórca odniósł się do bardziej abstrakcyjnych tematów, niż do jakiś populistycznych banałów, które z pewnością każdy by zrozumiał i miałby za szczegółowo przemyślaną koncepcję.
Zauważ, że Ty owe wnioski wysnuwasz również z tej ograniczonej narracji i tłumaczysz to sobie w taki sposób, aby Ci pasowało. W ten sposób, to każdy błąd logiczny w każdym filmie można sobie wytłumaczyć. Z drugiej strony może i masz rację, może taki właśnie był zamysł. Ja tego niestety nie czuję. A filozofia, to filozofia - najzwyklejsze rozważania, wedle których - jak już wspomniałem wyżej - da radę znaleźć rozwiązania/przyczyny/skutki/powody dla czegokolwiek tylko chcesz.
Tylko ja swoje wnioski sformułowałem dopiero po obejrzeniu całego filmu i to wielokrotnie (sam film obejrzałem zapewne i kilkadziesiąt razy ale nie jestem pewien po którym seansie zacząłem go analizować), więc miałem trochę pełniejszy obraz całej sytuacji. Stąd moje wnioski są mocno oparte na treści filmu.
Powiem inaczej. Cameron to z pewnością dobrze wykształcony i bardzo inteligentny człowiek. Za pewne lepiej wykształcony i inteligentniejszy niż 99% osób na tym forum. Naprawdę twierdzisz, że on nie zauważył takiego błędu logicznego? Przecież ten paradoks jest oczywisty i od razu rzuca się w oczy. To teraz pomyśl, czy bardziej prawdopodobny jest wniosek, że Araiser wraz z kolegami z filmwebu zagiął Camerona, czy też może że artysta miał coś na celu umieszczając to w filmie i po prostu nie każdy to odpowiednio odebrał?