have fun, don't run!
cinematografia rozpisanej na głosy anegdoty,
całkiem spoko rozpleciona nawet, choć przeplata dwa trendy, których osobiście mam już po dziurki w nosie, a nawet zgoła dosyć:
trend retronostalgiczny - lata osiemdziesiąte myślą, mową, uczynkiem i umiłowaniem do kina, ze szczególnymi pokłonami kierunkowymi w stronę johna hughesa
oraz
trend autobiograficzny - kevin machnął swój amarcord, swój belfast, swoich fabelmanów, swój ból i blask, swoje imperium światła, swoją rękę boga i prequel do sprzedawców.
co do powracania na fali sentymentu, to przyznaję, iż rzeczy dochodzące z drugiego bądź dalszego planu działają na mnie bardziej - już to śliczne a rozliczne tytuły i plakaty filmowe, już to te fikcyjne zwiastuny kinowe co do których jest wręcz pewne, że niektóre z nich niedługo ujrzą światło dzienne
(Sister Sugar Walls, we definitely want you!).
co do tak zwanych formacyjnych natchnień kierunkowych, to wiadomo - artysta, który cofa się do okresu własnego dzieciństwa, w zasadzie stoi już nad grobem. w najgorszym wypadku - antycypuje własny pogrzeb, w najlepszym zaś - domyka i otwiera się na nowe.
jednak smith wciąż posiada tę umiejętność zanurzania widza we wspólnym polu wzruszeń. najlepsze filmy smitha zawsze rozbudzały utracone poczucie wspólnotowości przeżywania i mniemam, iż największą wartością The 4:30 Movie - po bardzo dość jednak zgubnym w skutkach kołowaniu po rozglonowanych morzach i zmętniałych oceanach tak zwanego filmu gatunkowego - jest ponowne dotarcie do tego właśnie momentu, z którego się zaczynało
(z jednoczesnym rozpoznaniem tego miejsca po raz pierwszy, że przycytuję słowami poety).
no proszę, a powiadają, że publiczna masturbacja wprawdzie potrafi być przezabawna, ale tylko dla jednej osoby..
(louis c.k. to lubi)
w związku z tym wszystkim po prostu trudno jest mi się oprzeć naturalnemu urokowi dzieciaka, który mówi do dziewczyny:
and all i wanna do is watch movies with you,
albowiem jego poglądy są także naszymi!