Sam reżyser zagrał epizodyczną rolę jednego z wybawców. To chyba jedyna wartość filmu.
Nie wiem, co w nim aż takiego słabego - ukazany montaż równoległy, typowy dla Griffitha, jest nawet ciekawy punkt kulminacyjny w postaci walki w kłębach dymu - widz nie wie, kto dominuje w walce do samego zakończenia.