Męczyłam się przeokrutnie. Jak dla mnie, za dużo seksu. No poważnie, w kółko seks i zdrada. W niektórym momentach czułam się porządnie zażenowana. Owszem, uważam, że aktorzy stanęli na wysokości zadania, i kilka wątków było naprawdę dobrych (choćby sceny oświadczyn pisarza, nieskładnie mamrotającego po portugalsku, a za nim pół narodu xD), ale ogólnie czuję niesmak. Nie rozumiem też, po co to wszystko zostało umieszczone w okresie świątecznym - żeby wymusić, by ludzie nagle zakochiwali się w sobie i stawali na ślubnym kobiercu? Bo dookoła miłość i pokój? A idźcie z czymś takim.
Dla mnie zjadliwa była tylko końcówka, chociaż i tak co do niektórych "radosnych powrotów" miałam wąty.
Ogólnie rzecz biorąc, straciłam wiarę, że znajdę dobrą komedię romantyczną.
No niestety powiedzmy sobie szczerze film słabizna! Mogę śmiało powiedziec że najsłabsza komedia romantyczna jaką w życiu widziałam, a widziałam bardzo dużo. Ujmę dosyć dosłownie że ,,rzygać'' mi się chciało przy scenach z pornosu gdzie para się bzykała i żenująco rozmawiała. Naprade nie rozumiem co rezyser chciał przekazac czy tez pokazac w tych scenach, ja byłam oburzona. Gdbym chciała sobie obejrzec pornosa gdzie indziej bym się skierowała;/ daję 3/10 niestety słaby.
Szczerze mówiąc, nastawiłam się na coś naprawdę świetnego, a również muszę stwierdzić, że film jakoś specjalnie mnie nie zachwycił. Niektóre wątki nawet, nawet (ten z pisarzem i Portugalką), ale reszta? Do kitu! Naprawdę liczyłam na coś o wiele lepszego... A dotrwałam do końca jedynie ze względu na Alana Rickmana, bo znałam go jedynie z roli Snape'a w "Harrym Potterze", a chciałam zobaczyć w innym "wcieleniu". I zdecydowanie popieram, że te sceny z pornosu były beznadziejne!
Sama uważam ten film za słaby, ale nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że komuś może przeszkadzać nadmiar "seksu" (symulowanego zresztą). Połączenie udawanego aktu kopulacji wspomnianej pary i prowadzonej przez nią dialogów dało efekt absurdu, który przełamał sączącą się niemal z każdego ujęcia słodycz.
Zaiste, przewrotność i absurdalność owej sceny doceniłam, ale i tak miałam uczucie niesmaku.
Tak, nadmiar seksu mi przeszkadza, bo najzwyczajniej w świecie czuję się zbrukana - seks przestaje być czymś przyjemnym, wyrażeniem uczuć, tylko zmienia się w zaspokojenie się, nieważne z kim, ważne, żeby ja miał radochę. I mam wrażenie, że tylko tym się kierowali bohaterowie - żona pisarza zdradza go z bratem, upadła "gwiazda" ciągle robi aluzje i występuje nago, pracownica już na pierwszej randce idzie do łóżka z kolegą, gej tworzy pseudo-sztukę (nagie fotki z przyczepionymi tu i ówdzie czapeczkami świątecznymi), gościu, który szuka panienek tylko dla seksu (i przywozi sobie z Ameryki aż dwie), matka zastanawiająca się nad podarowaniem dziecku Barbie-transwestyty albo Barbie w skąpym, skórzanym stroju, żonaty prezydent próbujący dobrać się do sekretarki (zapewne dlatego, że jak sam twierdzi, "ma fajne balony"). To wszystko i jeszcze więcej było dla mnie zdecydowaną przesadą (no bo ile można?).
Poza tym nudy i niepotrzebna sceneria świąteczna.
Trudno odmówić Ci racji - faktycznie, gdy czyta się listę wymienionych przez Ciebie sytuacji, można odnieść wrażenie, że ten film to nie żadna komedia romantyczna, tylko zwykły erotyk ;) Jednak gdyby mnie jeszcze dwa dni temu ktoś zapytał, czy w tym filmie pojawia się temat seksu, odpowiedziałabym z pewnością w głosie "nie, prawie wcale go nie ma" :) Plus dla Ciebie za przekonującą argumentację :)
"gej tworzy pseudo-sztukę (nagie fotki z przyczepionymi tu i ówdzie czapeczkami świątecznymi)"
To on był gejem? :O