Film oczywiście przewspaniały. Godna kontynuacja jedynki. Jest zachowany klimat pierwowzoru i fantastyczne nawiązania (bardziej lub mnie oczywiste) do oryginału. Świetna uczta dla wszystkich zachwycający się Top Gunem te 30 lat temu.
W związku z tym, że wszyscy zdążyli już napisać o tym jaki film jest świetny, włącznie ze mną, to pozwolę sobie na kilka uwag, bo pomimo zachwytów kilka rzeczy mnie raziło. Co oczywiście nie zmienia ogólnego odbioru całości.
A więc:
1. Skąd te dziesięć machów i po co? Obecnie najszybsze samoloty latają z prędkością 3,5 MA i to w zupełności wystarczy. Baa, to nawet wręcz za dużo bo przy takiej prędkości samoloty bojowe nie są w stanie realizować jakiejkolwiek misji w stylu zestrzelić samolot wroga czy zbombardować cel. A te rzeczywiste 10 MA kilka lat osiągnięto przy pomocy pojazdu bezzałogowego – czyli w sumie miał racje admirał Ed Harris.
2. Maverick aby uratować projekt bicia rekordu prędkości rozbija brawurowo samolot (specjalny do bicia tegoż rekordu) za miliony dolców. I co? I nic! Nie do pomyślenia! Żadnej komisji, badania, sądu, żadnych konsekwencji. Gdy chodzi o pieniądze z amerykańskiego budżetu to nawet kolega admirał nie pomoże. A tu luzik, wszyscy zachowują się jakby supertajny prototyp do bicia rekordów prędkości miał ekstra autocasco z opcją pojazd zastępczy.
3. Maverick niby dojrzał a jednak nie. Nadal nagminnie łamie przepisy, procedury i nie wypełnia rozkazów. A jest doświadczonym pilotem i oficerem z wysokim stopniem. Jak dla mnie nie do pomyślenia! Jak on się uchował w tej marynarce?
4. Top Gun to szkoła (jakaś tam kolejna w lotniczej karierze) dla najlepszych i doświadczonych pilotów samolotów myśliwskich. A tymczasem trzeba im mówić o podstawowych rzeczach: przeciążeniach, ewentualnych omdleniach itp. Przecież to nie są piloci co się przesiadają z szybowców na odrzutowce.
5. Maverick służy w lotnictwie marynarki floty Pacyfiku ponad 30 lat. A jak spotyka się z admirałami w swoim wieku to ci mówią „słyszeliśmy o panu”. Przez te 30 lat to powinni wpadać na siebie dziesiątki razy, jako przełożeni i podwładni, w jednostkach, na lotniskowcach, na wojnach, na ćwiczeniach, na szkoleniach i na imprezach i znać się jak łyse konie.
6. Czy możliwe aby schorowany niemowa, stojący jedną nogą w grobie pełnił jedną z najważniejszych funkcji w siłach zbrojnych i był dowódcą floty pacyficznej?
7. Umiera dowódca floty – jeden z najważniejszych dowódców w USA. A na pogrzebie pierwszy przy trumnie jest kumpel sprzed lat, jakiś taki rozrabiaka z zablokowanymi awansami. Tam powinien być prezydent, sekretarz obrony, sekretarz marynarki, masa admirałów i generałów przez tłum których Maverick nie miałby szansy się przepchać.
8. Maverick ponad 30 lat służy w marynarce, był co najmniej na 3 wojnach. A jedyne wspomnienia to śmierć Goosa sprzed lat. Nie ma żadnego innego zdjęcia, nikt mu zginął w tym czasie, żadnych pamiątek z dalszej służby. Do niczego nie nawiązuje „a w Iraku to robiliśmy tak”, „a jak służyłem tu i tu to było…”. Tylko ta trauma sprzed lat i ołtarzyk pamięci Goosa w prywatnym hangarze z samolotem i wypasionymi samochodami i motocyklami.
9. Śmieszni ci admirałowie. Opieprzają Mavericka jak poborowego. Sorry, ale mimo wszystko to jest jednak wyższy oficer (kapitan amerykańskiej marynarki to odpowiednik pułkownika, więc jednak nie byle co). Na tym poziomie to już relacje są inne. A oni się bawią w złego i dobrego policjanta, tzn. złego i dobrego admirała.
10. Gdzie się pojawi Maverick tam mamy i dużego grubego murzyna w okularach. Okazuje się, że ten facet jest bardziej wszechstronny niż sam Maverick, bo zajmuje się i tajnym projektem super szybkiego samolotu na pustyni (klika w komputer), i trafia do szkoły doskonalenia lotniczego (jako druh i opiekun rozbrykanych pilotów swawoląc z nimi w grę w piłkę na plaży) aby na koniec rządzić obsługą lądowiska na lotniskowcu i osobiście rozciągać sieć do łapania samolotów.
11. No i na koniec mamy jakiś enigmatyczny „wrogi reżim” z czerwonym ptakiem w godle. Ten trochę udaje Rosję bo zima, śnieg, super nowoczesne samoloty 5 generacji, radziecki śmigłowiec Mi-24, a trochę Iran z jego pełzającym programem nuklearnym. I zadanie, realizowane bo „sojusznicy są zaniepokojeni”, które polega na… wywołaniu wojny. Bo jakże inaczej można określić atak na inne państwo. Toż to absurd zupełny.
Zapraszam do dyskusji :-)
"Film oczywiście przewspaniały"? No bez jaj. Piszesz tak chyba tylko po to, żeby nie odstawać od reszty mainstreamu. Już te powyżej wymienione przez Ciebie wady filmu go dyskawlifikują. Byłem dzisiaj na tym wysokobudżetowym dziełku, i dodam własne spostrzeżenia:
12. Powodzenie projektu wojskowego super-szybkiego samolotu zależy wyłącznie od tego, czy uda się ten samolot rozpędzić do 10 machów, Kij, że wszystko zaczyna się grzać, i zaraz się rozleci, to nieważne - ważne, że jest Mach 10, więc ekipa nie straci pracy. Bzdura totalna.
13. Czy super-topowe asy z Top Gun, najlepsi z najlepszych, latają nadal na F-18? Nie wiem, bo nie śledzę co się dzieje w światowym uzbrojeniu, ale dziwnie wyglądało, gdy w filmie było mówione i pokazywane, że enigmatyczny wrogi reżim ma "myśliwce 5 generacji", a nasi bohaterowie z US Navy, najpotężniejszej armii świata, latają na F-18, i srają po gaciach ze strachu na samą myśl o tych "myśliwcach 5G".
14. I największa bzdura w całym filmie, przy której już się naprawdę zniesmaczyłem - na wrogim lotnisku, zbombardowanym Tomahawkami, stoi sobie calutki i nieuszkodzony F-14, najwyraźniej zatankowany, uzbrojony i gotowy do lotu. Nasze chłopaki wybiegają spomiędzy choinek, jak gdyby nigdy nic przebiegają przez teren pełen wrogów, wsiadają, odpalają i voila! Lecimy, z małą tylko ekwilibrystyką awioniczną, żeby udało się maksymalni skrócić drogę startu. Samolot nie ma żadnych usterek, nic nie przerdzewiało (a był przetrzymywany w srogim, zimowym klimacie, pod wiatą, a nie w garażu podziemnym ;) ), wszystko pięknie działa. Przypadek? Nie sądzę ;)
15. Typowe dla amerykańskich produkcji bzdury, tzn. że odsiecz przychodzi dokładnie w tym momencie, gdy trzeba, ale dopiero gdy bohaterowie skończą dialog - już pomijam, bo szkoda słów.
Podsumowując - nie powiem, dobrze się to ogląda, ale złożoność przedstawionej w filmie rzeczywistości jest na poziomie kreskówki dla dzieciaków pt. "Ben 10". Tam jest jakiś pan profesor naukowiec, wspierający 10-cio latka z zegarkiem, walczącego z potworami. Tu mamy podobnie infantylne przedstawienie świata i rządzących nim reguł. Jest sobie jakaś misja, wybieramy pilotów, ćwiczymy nad pustynią, potem na miejscu prawie wszystko pasuje (rozumiem, że akweduktu satelity US nie wyłapały? mimo że wyłapały rzeźbę terenu z dokładnością prawie do metra?), lecimy, rozwalamy, ratujemy się dokładnie w tych momentach, gdy trzeba, a potem główny bohater odlatuje z dziewczyną. Gdyby nie to, że piloci, a nawet Tom Cruise, trochę sapią w kokpitach gdy doświadczają przeciążeń, to w zasadzie nie byłoby widać jakichkolwiek trudności w wypełnianiu misji. Ot, gra komputerowa dla nastolatków, inspirowana atakiem na Gwiazdę Śmierci ;)
Jedno, co jest w tym filmie naprawdę fajne, to to, że Tom Cruise ma już zdaje się 60-tkę, a wygląda jak 40-latek, albo i młodziej. I to raczej bez CGI ;) Czyli da się - choć oczywiście należy pamiętać, że aktor tego kalibru finansowego zapewne 3/4 swojego życia spędza na dbaniu o formę i wygląd. Albo i 5/6.
Wypunktowane przeze mnie absurdy (plus Twoje) nie psują mi odbioru całości. To jest film który chłonę nostalgicznie serduchem, a nie rozumem. A, że rozum sie jednak włącza... ;-)
Chodzi o to, że rozum siłą rzeczy wyłączasz, choć może w tym przypadku nie tak do końca. To o czym piszesz, to oczywiste logiczne dociekania i każdemu zaświta myśl... czy to aby realne i w ogóle możliwe - gdyby np. postawić sobie za cel tłumaczenie każdego nie do końca realnego scenariusza, który w tym przypadku miał być przecież na pierwszym miejscu np. głównie kasowy; i siłą rzeczy nie po to akcja zasuwa w takim, nie innym kierunku, aby zatrzymać się na kwestii wyjaśnień dochodzeniowych w temacie pirackich 10 machów Mavericka. Zresztą podejrzewam myśl przewodnią filmu taką, że nie po to przecież widzimy zajefajnego Toma Cruise'a w hangarze na Mojave z jego zajefajnym motocyklem i wypasioną kataną, aby zatrzymać akcję na komisji wyjaśniajacej samowolkę i brawurę Mavericka.
Wychodzi na to, że film miał być na bank przede wszystkim na pierwszym miejscu - zwyczajnie fajny. I to po prostu aż bije po oczach.
Resztę to można wyjaśniać - np. z doświadczonymi pilotami.
Polecam artykuł:
Lepszy niż myślałem. Pilot myśliwców o nowym "Top Gun". Michał Fisher.
A może i podobne w temacie dociekliwych wyjaśnień: film kontra twardy real.
Chyba jest też w artykule nawiązanie do rzeczywistej akcji podobnej do >tej konkretnej< z filmu.
A co do Hondo, prawej ręki Mavericka, to znów w nawiązaniu do głównego założenia filmu odniosę się do zarzutu odnośnie jego nieustannej obecności... no bo niby kto miałby tego łapacza rozłożyć dla Mavericka jak właśnie nie jego wierny towarzysz - także znów trzeba by przymknąć zwyczajnie oko, o ile zakładamy, że fajnie kończymy po prostu ten wątek gestem lojalności do końca oraz gestem oddania się sprawie do końca, w myśl zasady - jestem zawsze tam, gdzie jest Maverick. Koniec i kropka.
Ogólnie reasumując, film uznaję jako laurkę dla Toma Cruise'a.
Cel oczywisty filmu w moim osobistym odbiorze - to podziw i uznanie dla scenariusza pod kątem godnego bohatera, jakim ma być właśnie>Tom Cruise<
Ten bohater może być nawet i ździebko odrealniony, bo o takim bohaterze to należy głównie śnić i marzyć. Wzór niedościogniony. Wtedy film cieszy głównie sekwencjami z jego udziałem, a uwagę przyciąga głównie osobowość i charakter, plus oczywiście maszyny.
Gdyby zalożyć, że Tom Cruise zawsze będzie miał najlepszy na siebie pomysł, to i taki właśnie będzie film z jego udziałem.
A jak sam przyznajesz, wypunktowane zarzuty nie odejmują wrażenia.