Pełne rozczarowanie. Nie spodziewałam się cudów (nie ma się co oszukiwać, Top Gun nie był pozbawiony wad, ale swój urok posiadał, przynajmniej na tyle, że od czasu do czasu lubię do niego wracać). Natomiast Top Gun 2 obejrzy się raz (z sentymentu do filmu, ale też z sentymentu do własnej przeszłości) i trudno byłoby się zmusić, by obejrzeć go ponownie.
Seans bardzo się dłużył, nie zainteresowała mnie żadna ze scen, żaden wątek (zresztą trudno tu mówić o jakichś wątkach, widać, że zabrakło scenarzyście pomysłu i wyobraźni). Nawiązania do pierwszej części - rozpaczliwe i w swej rozpaczliwości irytująco-nużące. Ma się wrażenie, że zostało się przez twórców zwyczajnie oszukanym.
Bohaterowie niemal niewidoczni na tle tytułowej postaci. Widz nie ma możliwości zainteresowania się nimi, bo jako jednostki oni nie istnieją, mają jedynie stanowić kopie bohaterów minionych, niestety, ale są to kopie nieudolne, a podobieństwo (o ile jest) jest jedynie czysto fizyczne. Co samo w sobie stanowi już tanie granie na sentymentach. Tak, jak gdyby widz marzył, by obejrzeć niemal to samo (sic!) tylko z małymi zmianami. Zresztą i nawet to się nie udało, bo temat młodego narybku liźnięty po łebkach, a można było go wykorzystać zdatniej. Potencjał był, ale ambicji scenarzyście i reżyserowi zabrakło.
Postać głównego bohatera odegrana bez polotu, z niezmienną mimiką od początku do końca filmu. Cruise w ogóle się nie rozwinął. Drewno pozostaje drewnem, gdy był młodszy, to miało nawet swój urok, co nie dograł, to przynajmniej dowyglądał...Jednakże po tylu latach można by spodziewać się od niego czegoś więcej.
Mocno odrealnione, żeby nie powiedzieć bajkowe sceny akcji, wydłużone do granic możliwości, a raczej niemożliwości (no ileż można oglądać napiętą przez chirurgów plastycznych i nadymającą się od ciśnienia twarz Cruise'a?), eksploatacja tematu niesubordynacji (ojoj, jaki ten Maverick niegrzeczny, tylko szkoda, że trzeba wierzyć w tę niegrzeczność na słowo, te sklecone na szybko sceny, które mają nas do tej niegrzeczności przekonać pominę litościwie milczeniem, bo już pierwsza scena powoduje, że ma się ochotę wyjść z kina), mglista, bezsensowna misja i walka z bezimiennym wrogiem. Koniec akcji. Kule oczywiście bohaterów się nie imają. We are American. Flagi tu i tam. Jeden pogrzeb. Bez wesela. I z małą załamką głównego bohatera. Tak bez przekonania. Dla porządku w scenariuszu Top Gun One, na którym to nadpisano Top Gun Two.
Cóż jeszcze? Mdły wątek romansowy (kilkakrotne ujęcia chudego tyłka bohaterki, która w filmie jest, bo jest, sama pewnie nie wie po co, wciśnięta przez reżysera zamiast poprzedniej aktorki). Swoją drogą, to ciekawe, że chory, źle wyglądający Kilmer ma budzić współczucie u oglądających, a rzekomo źle wyglądającą (wiek, tusza) Kelly McGillis całkowicie pominięto i nie znaleziono dla niej choćby epizodu w tym "przebogatym" scenariuszu- miszmaszu. Ot ciąg dalszy amerykańskiej hipokryzji, lukrowania i zaklinania rzeczywistości. Szczerze mówiąc, ten doczepiony wątek Penny i Mavericka można było sobie darować, bo i tak jest tylko doczepką, choć sama nie wiem, wszystkie te wątki to doczepki, sklejki, zszywki, rozłażące się w momencie oglądania.
Dialogi drewniane, ale to dębowe drewno, mocne, solidne. Można zatyczki do uszu użyć i straty nie będzie.
Ogólnie: płycizna i nuda podniesiona do potęgi entej.
A widzowie i krytycy pieją z zachwytu. Przyznam, że nigdy nie przejechałem się na opiniach jak właśnie po seansie ostatniego filmu Cruisea
Rzetelność ma swoją cenę, zwłaszcza wśród krytyków, a gusta... cóż... o gustach ponoć się nie dyskutuje. Zatem te zachwyty jakoś mnie nie dziwią. No i nie one winne, żem skusiła się obejrzeć, obejrzałabym i tak, z sentymentu do jedynki.
Chciało - skrzywienie zawodowe i chęć wyśrodkowania tych niezasłużonych ochów i achów. Szczęście, że mężczyźni, w których towarzystwie oglądałam kontynuację, są bardziej przyziemni i magia, o której wspominasz (czyt. samolociki, bum bum, walka z wiatrakami, naciagana twarz Don Kichota i chudy tyłek Dulcynei) w ich wypadku nie zadziała. W przeciwnym razie musiałabym zwątpić w cały ród męski. Chciałam napisać dziadowski, ale przymiotnik ten zachowam na określenie tego filmu. W ramach kompromisu i częściowego przyznania Ci racji. ;)
przynajmniej potrafisz zobaczyc lekkie mrugniecie oka :) Oczywiście nie myślę o kobietach per baby ani nie myslę stereotypami, ale jest coś w tym, że dla facetów ten film to takie odwołanie się do ich atawizmu, przywództwo, samiec alfa, rywalizacja o pierwszeństwo w stadnie itd. Nie będzie to klisza jeśli napiszę, że kobiety doszukują się w kinie czegoś więcej nie wystarczą im spocone samcze pachy i smar na łajfbiterce... ja też lubię ambitne kino, ale akurat to jest kontynuacja dla mnie legendarnego już filmu z okresu kiedy rosły mi pierwsze łoniaki. Pozdrawiam ponad podziałami ;)
Sporo słusznych uwag. Z obsadą widać wyrachowanie. Ice wyzwala współczucie. Penny no cóż, film który ma zrobić rekord w box office musi mieć efekt estetyczny. Dla jednych wysuszona, dla innych najbardziej sexowna 50 obecnych czasów. Etycznie nie popieram, jako inwestor słuszny ruch, miarą sukcesu jest przecież $.
Cała historia przypomina mi pierwszą (IV) część Star Warsów, fajnie podbija nostalgię.
Podsumowując, mi się podobało, byłem już 2 razy i chętnie bym się wybrał jeszcze 3 raz.