Przyznam, że "Truposza" obejrzałem w zasadzie przypadkiem bo na wykładzie z Realioznawstwa (filologia angielska) i nie dokończyłem go przy pierwszym podejściu ponieważ było za mało czasu aby dokończyć seans. Postanowiłem, że zrobię to po powrocie do domu i tak też właśnie uczyniłem. Myślę, że był to strzał w dziesiątkę.
Na zajęciach nasz wykładowca starał się ukazać "Truposza" jako film, który pokazuje wiele warstw społecznych ówczesnego Dzikiego Zachodu (przedstawiają je głównie ludzie w pociągu), jak i jest pewnego rodzaju pomnikiem dla tamtych czasów, ale mi rzuciło sie w oczy co innego.
Według mnie Jarmusch stworzył piękny obraz o umieraniu, o tym jak umiera człowiek ze śmiercią pogodzony oraz o tym, że świat śmierci jest tak naprawdę zwyczajny i normalny, czasami może nawet normalniejszy niż świat życia.
Równie ważna wydaje się być natura, która otacza głównych bohaterów i jest ukazana niemalże jako kolejny bohater filmu, przedstawione plenery nie są jedynie "wypełniaczem" miejsca na taśmie, ale faktycznie czemuś służą. Natura ukazana jest tutaj jako ta, która włada i życiem i śmiercią, ten który pogodził się z naturą pogodził się również ze śmiercią. Indianin Nikt jest przedstawicielem człowieka pogodzonego ze światem i naturą czyli również z nieodwracalnym zejściem z tego świata. To właśnie on od początku wie, że William Blake jest już trupem i prowadzi go na jego własny pogrzeb. Nikt (bohater Nikt) nie współczuje Williamowi, bo nie uważa śmierci za coś strasznego czy złego tylko za normalną kolej rzeczy.
Człowiek w filmie ukazany jest jako nadchodzące "nowe", ale również jako wróg natury, jako pasożyt, który niszczy ją dla własnych celów. Uświadamia nam to wygląd miasteczka, wielkie maszyny oraz sama nazwa miasta "Machine".
Film wywarł na mnie spore wrażenie urzekając zarazem swoim klimatem jak i mistycyzmem, poza tym kreację Lanca Henriksena uważam za jednego z najlepszych psycholi zaprezentowanych w kinie.