Zawiodłem się na tym filmie. Za mało Blake'a. Być może jest to kwestia mojego nastawienia, bo jako maniak twórczości tego antyoświeceniowego wieszcza spodziewałem się po Jarmushu wydobycia więcej z jego poezji. Niestety wątki z "Małżeństwa nieba i piekła" i paru innych dzieł Blake'a są potraktowane płytko i bez większego polotu, tak więc film ten byłby lepszy bez nich, bo sam w sobie jest bardzo dobry dobry (uwielbiam czarno-białe filmy kręcone przez ludzi z przeogromnym poczuciem estetyki). Muzyka jest genialna, zdjęcia też, a fabuła da się zjeść (z ketchupem). Tylko po co umieszczać tam było Williama?
Dużo czasu minie zanim któryś filmowiec pokaże owo "to" Blake'owskie u siebie.
Jedyne co mi się nie podobało w tym filmie. ale co skutecznie mnie do niego zniechęca, ot właśnie to o czym piszesz. Blake'a wykorzystano, wpleciono go w to wszystko na siłę, nie wiadomo po co.
Nie wiem.. ale mnie się wydaje,że bez Blake'a film nie miałby tego sensu,który ma z nim, bo na tym właśnie opierał się główny wątek.
Główny bohater -zwykły , przeciętny księgowy, który nosi nazwisko słynnego malarza i poety , przez co za wcielenie jeśli tak można to określić uważa go Nikt i dlatego właśnie chcąc spełnić mistyczny rytuał względem człowieka , którego podziwia prowadzi go do celu..