William Blake, muzyka Neila Younga, sama osobowość Jima Jarmuscha. Aluzje (John Hurt grał Johna Sc(h)ofielda ;), etc.), wiersze, groteska, ciekawe pomysły na postacie. I może miałem zły humor ale tak naprawdę chyba za dużo oczekiwałem. Jakoś brakuje mi tego polotu, który mają inne filmy Jarmuscha. Odniosłem wrażenie, że J. sam nie mógł się zdecydować o co mu właściwie chodzi.