10/10 za scenariusz i reżyserię, muzykę ( muzyka Neila Younga jest dla tego filmu tym, czym motywy muzyczne Badalmentiego dla Twin Peaks),aktorstwo Deepa i Nobody (punkt specjalny dałabym za Iggiego Popa w czepku:) i wreszcie za niesamowity senny klimat.
Z połączenia westernu ( jakkolwiek by to brzmiało:), filmu kostiumowego i kina drogi w czarno-białym kolorze, okraszonego psychodelicznym motywem gitarowym wysmażył Jarmush kawał cholernie dobrego mięsa,metaforyczną opowiesc o umieraniu. Zresztą, już spadająca i gasnąca gwiazda moim zdaniem zapowiada koniec życie Blake'a. Ranny, na początku broni się przed tym; zapiera się że przecież on żyje gdy Nobody mu mówi że jest już martwy. Moim zdaniem scena, kiedy kładzie się on obok zastrzelonej sarny w tej samej pozycji może symbolizować pogodzenie się ze swoim losem (albo mistyczna scena kiedy widzi w zaroslach duchy indianskich przodków z pomalowanymi twarzami -jakby był już blisko tamtej strony ). Scena z sarną uzmysławia widzowi jeszcze cos: mimo całej naszej cywilizacji i postępu człowiek skończy martwy jak ta sarna. " NIE POWSTRZYMASZ DESZCZU BUDUJĄC ARKĘ" jak mówi Nobody.
Jest też Truposz opowiescią nie tylko o nietrwałej egzystencji jednostki i drodze "na tamtą stronę" ale też o "białych głupich ludziach", okrutnych nie tylko dla rdzennych bo też dla "swoich". Cole, morderca, kanibal i zboczeniec jest tego uosobieniem. A fakt, że pochodzi z Austrii ( o czym mówi kompanowi przed zabiciem i zjedzeniem go) kojarzyć się może z Hitlerem, który już pokazał, do czego może być zdolny biały, cywilizowany człowiek.