Bardzo dobre kino prosto z mroźnej Szwecji. Wykonane przez gościa, który jeszcze może dużo namieszać w Europie. To film o kryzysie męskości we współczesnym świecie, małżeńskiej grze na uczuciach oraz czarna komedia za cel obierająca sobie torturowanie głównego bohatera. Nie dziwne, że wywołuje emocje. Już sam moment tuż po lawinie gwarantuje ciarki. Widz zadaje sobie wtedy pytanie: i co dalej?
Ja jednak chciałem ugryźć tą historię z nieco innej strony. Znałem bowiem punkt zwrotny opowieści wcześniej. Mogłem się więc na niego przygotować, wnikliwie obserwując wcześniejsze sceny. Większość z oglądających to dzieło, uważa, iż jedna chwila zmieniła życie szwedzkiej rodziny. Moment tchórzostwa Tomasa miał pokazać jak ekstremalna sytuacja może wpłynąć na związek. Moim zdaniem problem tkwi nieco głębiej.
Tomas jest zwykłym frajerem, który pręży mięśnie, ma się za ważnego i lubi gdy łechta się jego ego. W rzeczywistości zawsze musi liczyć na żonę. Dosłownie w żadnej ze scen nie umie sobie poradzić. Pierwsze ujęcie: każą mu pozować do zdjęcia, a on nie wie jak stanąć, niepewnie obejmuje swoją żonę. W późniejszej ocenie fotografii podkreśla się, że to dzieci wyszły ładnie. A co z małżeństwem? Już od pierwszego ujęcia wiadomo, iż coś jest w nim nie tak. Trzecia scena: mężczyzna próbuje udawać twardziela żując gumę jak lowelas. Wygląda wtedy raczej mizernie. Piąta scena: nie potrafi sobie poradzić z dzieckiem które się gramoli na tej ruchomej ścieżce (nie znam profesjonalnej nazwy) i zamiast schylić się po rękawiczkę, która spadła, prosi by żona go wyręczyła. Wtedy też widzimy jej pełne pożałowania spojrzenie. Szósta scena (już mogłem się pogubić): Tomas musi sięgnąć po komórkę, mimo że wydaje się, iż obiecał tego nie robić. Niby taki family man, a jest uzależniony od tego urządzonka. To tylko szczegóły, więc nikt nie ma się prawa o nie gniewać. Co więcej: nikt nie ma prawa ich zauważyć. Jednak Tomas jest looserem (przepraszam, muszę to jakoś nazwać) i jego żona musiała to widzieć od dawna. Ktoś już zwrócił uwagę, iż dzieci nie mogły z dnia na dzień zacząć podejrzewać nadchodzącego rozwodu rodziców. Wysnuły tę hipotezę raczej po dłuższym obcowaniu z nimi. Dlatego reżyser pierwszymi scenami daje nam do zrozumienia jaki jest bohater. Ujęcie z lawiną jest tylko prawdziwym pretekstem dla żony, by mogła po latach małżeństwa wybuchnąć. W końcu miała szansę wykrzyknąć: "nie masz jaj, nigdy ich nie miałeś!". W moim odczuciu nie to jedno wydarzenie rzutowało na reakcji kobiety, która zaczęła się znęcać psychicznie nad mężczyzną. Ich cały związek był przegniły, a ta scena tylko to uwypukliła.
Jeśli nawet moja analiza pierwszych scen wyda się niezbyt przekonująca, to powiedzcie sami: czy później nie przekonujemy się o naturze Tomasa? To osoba, która przegrywa niemal non stop: daje sobie w kaszę dmuchać, nie umie się postawić, za nic nie potrafi się przyznać do błędu i unika konfrontacji. O jego słabym charakterze świadczy nawet bohaterska scenka, którą odgrywają małżonkowie przy dzieciach. Woli być udawanym herosem, niż przyznać że nim nie jest. Gdyby był twardzielem, nie ryczałby dzień wcześniej przy swoim potomstwie, by użyć ich jako pionków w grze z matką. Bo przecież poniżony przez małżonkę, płacząc pokazał młodym jedynie jak bardzo ta kobieta go krzywdzi.
W moim odczuciu to film o słabym mężczyźnie i silnej kobiecie, która ma go już dość. Ale również trafne pytanie postawione społeczeństwu: czy przypadkiem nie pogubiliśmy się już w oczekiwaniach wobec współczesnych mężczyzn i kobiet? Ebba jest jednocześnie zaciekawiona stylem życia przyjaciółki żyjącej w otwartym związku, co ładem panującego w jej tradycyjnej rodzinie. Jest rozdarta między dwoma skrajnymi ideałami. Tak samo jak statystyczny Europejczyk, który sam nie wie jaki lifestyle wybrać: to w jakim został wychowany, czy nieograniczoną wolność.
Facet nie był ciapą tylko był normalny. W sytuacji zagrożenia każdy reaguje inaczej. A kobieta to zwykła histeryczka.
Takie sfrustrowane, agresywne kobiety jak główna bohaterka tworzą mężczyzn takich jak jej fillmowy mąż
Zgodzę się z tym co napisałeś o Tomasie, trafna analiza. Zresztą, sam mniej lub bardziej dosłownie to powiedział, kiedy przeżywał załamanie nerwowe. Przyznał się do tego jaki jest. Ale zaryzykuję dość przewrotną tezę, że film wbrew pozorom nie jest o nim, tylko o Ebbie. To ona przeżywa kryzys, który przelewa na wszystkich dookoła. Owszem, Tomas w pewnym stopniu się do niego przyczynił spędzając wcześniej mało czasu z rodziną. Ale to nie jest jedyny powód.
Ona ma dosyć nie tylko małżeństwa ale też rodziny i całego swojego dotychczasowego życia. Sytuacja z niedoszłą lawiną to był tylko pretekst, którego szukała mniej lub bardziej świadomie od dawna. Wypytuje z ciekawością koleżankę jak to jest bez dzieci i z innymi facetami. Nie chce spać z Tomasem, nie wspiera go kiedy ten przeżywa załamanie nerwowe, do którego ona sama go doprowadza wyżywając na nim swoje frustracje i znęcając się nad nim psychicznie. Pije i śpi do późna, dzieci muszą same sobie robić śniadanie. Na nartach to on głównie zajmuje się dziećmi, ona jedzie daleko z tyłu, albo w ogóle jeździ sama. Mało tego, w zamieci wymusza na Tomasie żeby to ją ratował, zostawiając dzieci same. No i coś co chyba wiele osób pomija, czyli końcowe sceny w autobusie, kiedy w sytuacji zagrożenia ucieka z niego jako pierwsza nawet się nie oglądając i zostawiając wszystkich. On przynajmniej w końcu przyznał się do swoich słabości, ona nie. Moim zdaniem to jest prawdziwy temat tego filmu, czyli kryzys kobiety. Charakter Tomasa, dysputy o moralności i instynktach oraz wszystko inne to tylko pierwszy plan, ale nie najważniejszy.
A tak zupełnie na marginesie, każdy kto ma jakieś pojęcie o ratowaniu innych doskonale wie, że jego bezpieczeństwo jest najważniejsze. Kiedy tonący zacznie instynktownie wolą przetrwania wciągać ratownika pod wodę, ten ma pełne prawo odepchnąć go od siebie. W samolocie rodzic najpierw musi założyć maskę tlenową sobie, dopiero później dzieciom (było o tym w filmie). Kobieta instynktownie chroni dzieci, mężczyzna rodzinę. Gdyby lawina była poważniejsza a Tomas zachowałby się tak jak Ebba od niego oczekiwała, najpewniej zginęliby wszyscy czworo. Uciekając i dając sobie szansę na przetrwanie, daje również szansę rodzinie, na to że po chwili wróci i ich odkopie.
Ja ten obraz odbieram jako konfrontację człowieka z wyobrażeniami na własny temat, które w rzeczywistości są implementowane poprzez kulturę, w której żyjemy. Czasem gdy mocno się różnią te obrazy dochodzi do kryzysu ale to dzięki niemu możemy uświadomić sobie różnice pomiędzy tym czym jesteśmy a tym co o sobie myślimy i z czym się utożsamiamy. Dokładając do tego otoczenie rodziny czy społeczeństwa możemy zauważyć jak gigantyczny wysiłek wkłada nasz umysł by utrzymać to wszystko w równowadze. Wypieramy kruchość własnej osobowości.