Trudno mi się zgodzić z zarzutami większości, jakoby był to "średni slasher z rewelacyjnym zakończeniem". W zasadzie jestem oponentem tylko pierwszej części tego twierdzenia. Dla mnie to żadna kopia "Piątku trzynastego", a udana fuzja między kinem młodzieżowym, a mocnym horrorem. Klimat obozowych zabaw jest bowiem świetny. Między morderstwami możemy oglądać całkiem fajnie zaplanowany pojedynek dzieciaków, dzięki czemu niewielka liczba trupów wcale nie oznacza, że nic się nie dzieje. Postaci są zresztą niegłupio napisane: nie tylko mamy tu "dobrych" i "złych", ale kilka pośrednich ogniw między nimi. To że gra aktorska jest tragiczna to już inna sprawa, ale scenariuszowi już tak wiele nie mam do zarzucenia.
Zaś co do slasherowych sekwencji: świetne są. W scenach mordów zachowano regułę "obozowych żartów". W dużej mierze nie są one zabójstwami przy pomocy ostrych narzędzi, a czymś co z pozoru wygląda jak psikus, a kończy się krwawo. Dodać należy, że może nie zobaczymy tu wymyślnych scen gore, ale okrucieństwa nie brakuje. Sama świadomość użycia przez killera takich, a nie innych metod wywołuje dreszcze.
Można kilka wad wypunktować, lecz fani gatunku przymkną na nie oko. "Uśpiony obóz" jawi się bowiem jako dzieło kultowe: ma dobrze poprowadzone wątki obyczajowe, mrozi krew w żyłach kiedy trzeba, a puentą wyprzedza swoją epokę. Takie zakończenia przewijały się w latach 90, ale dekadę wcześniej były nie do pomyślenia. Robert Hiltzik miał łeb nie od parady.
Nie wylogowuj się, proszę, bo mam pytanie! Ech, nie zdążyłam. W każdym razie oto pytanie: Wiem, że na tym filmie chłopiec jest wychowywany jako dziewczynka, ale czy owa "dziewczynka", gdy jest jeszcze mała, zabija na łódce kolegę - adoratora, bo się do "niej" dobierał?