Kiedy wreszcie odstrzelili Johnny'emu ten jego pusty łeb. Dawno nie widziałem w żadnym filmie tak
irytującego gamonia.
Wyjątkowo sk#*^*ały, fałszywy i zwyczajnie leniwy typ. De Niro zagrał jednak bardzo przekonującą postać, brawa dla niego.
De Niro zagrał dobrze to, co miał do zagrania. Mam jednak wrażenie, że nie wyszło to tak, jak Scorsese zamierzał. Wydaje mi się, że Johnny miał być takim uroczym, zagubionym łobuzem, budzącym sympatię, a jego śmierć miała być przygnębiająca. Tymczasem dla mnie to była jednowymiarowa, irytująca i antypatyczna postać.
Nie mam pojęcia czego chciał Scorsese, tego się chyba nigdy nie dowiemy. Możemy jedynie gdybać. W każdym razie De Niro stworzył jedną ze swoich lepszych drugoplanowych kreacji tym samym otwierając sobie drzwi do wielkiego świata. Owszem, był irytujący. Dla mnie był zwykłym gnojem i fałszywym przyjacielem. Keitel powinien sam odstrzelić mu łeb. Chyba, że uważasz przyjaźń z Johnny'm za swego rodzaju pokutę. Czyż właśnie tak nie było?
EDIT. Nie mam pojęcia czego chciał Scorsese, tego się chyba nigdy nie dowiemy. Możemy jedynie gdybać. W każdym razie De Niro stworzył jedną ze swoich lepszych drugoplanowych kreacji tym samym otwierając sobie drzwi do wielkiego świata. Owszem, był irytujący. Dla mnie był zwykłym gnojem i fałszywym przyjacielem. Keitel powinien sam odstrzelić mu łeb. Chyba, że uważał przyjaźń z Johnny'm za swego rodzaju pokutę. Czyż właśnie tak nie było?
Tu nie chodzi tylko o spekulacje "co poeta miał na myśli". Celem każdego reżysera powinno być przedstawienie bohatera, który budzi nasze zainteresowanie i sympatię, nawet pomimo licznych wad i błędów. Jako wybitny reżyser Scorsese na pewno o tym wie. Zresztą ten archetyp postaci Johnny'ego Boya jest charakterystyczny dla Scorsese (w późniejszych filmach gangsterskich grał go Pesci). Różnica jest taka, że np. Tommy w "Chłopcach z ferajny" jest bohaterem bardziej złożonym. Owszem to wariat, robi różne głupoty, ale w sumie to dość sympatyczna postać, dobry kumpel itd.
Może problem polega na tym, że Scorsese sam napisał scenariusz, w oparciu o własne doświadczenia. Dlatego pokazał subiektywnie co chciał, a nie to, co warto pokazać. Uważam postać Johnny'ego za zmarnowaną, bo sporo sobą reprezentuje (podobni ludzie naprawdę istnieją). Nie trzeba było z niego robić totalnego głupka, pozbawionego instynktu samozachowawczego. Nic tu nie pomoże gra De Niro (dobra, ale moim zdaniem nie wybitna, w porównaniu do "Ojca chrzestnego II" czy "Taksówkarza"). Jego postać była dla mnie płaska i irytująca. Wiedziałem, że go w końcu odstrzelą i czekałem tylko na ten moment.
Sama prawda. Właśnie obejrzałem film i jestem zdegustowany. Tu są dwie dość mało realistyczne postacie. Totalny głupek, który przez cały film jest totalnym głupkiem oraz jego totalny zbawiciel, który przez cały film nie przestaje być zbawicielem. Mnie to irytowało, bo tylko czekałem, aż zbawiciel się od niego odetnie, a tu nic, ciągnie i ciągnie tą swoją misję jak jakiś pseudo-chrystus. Film jest tak monotonny, wiecznie w tym samym tonie, samopowtarzający i bezcelowy, że po prostu tylko gra aktorska i umiejętności prowadzenia narracji nie spychają go w kierunku kiczu. Słaby scenariusz to jego podstawowy mankament. Ocena obiektywna 5/10.
Film rozczarowuje, nie zasłużył na swój kult. Jednym słowem - przereklamowany. Mały plusik za nawiązanie do naszego "Popiołu i diamentu" (znicze w kieliszkach). Tyle w temacie.
To był bardzo udany wstęp dla De Niro by za trzy lata zagrać znakomitą rolę w ''Taksówkarzu''. Młody Keitel też wypadł nieźle ale film przynudzał - panie Scorsese, coś panu nie wyszło !? - a najlepszy moment to ten kiedy mafiozi oceniają, będących w knajpie, polityków: ... ach ci politycy ?!, pozdychaliby z głodu gdyby byli uczciwi !!! Więcej niż 5/10 dać nie mogę.