(...) Według wszelkiego prawdopodobieństwa "Ulice strachu 2" powinny minąć się z sukcesem – oto niedoświadczony reżyser wziął się za kontynuację slashera, na której każdy krytyk i tak z miejsca postawił krzyżyk. Nawet po latach pozostaje jednak sequel przyjemny w odbiorze i zwyczajnie udany. Jest przykładem horroru postmodernistycznego, w którym istotny ma być element celebracji: dziedzictwo kina grozy to przecież sacrum, warte opiewania na każdym kroku. Zdziwicie się, jak wiele cytatów wyłapiecie z "Ulic strachu 2" przy każdym kolejnym seansie.
Film pełen jest intertekstualnych odniesień i może być odczytywany w ironicznym kluczu. Mordując Sandrę (Jessica Cauffiel), zabójca przeobraża się na chwilę w Marka Lewisa – połamanego psychicznie dziwaka z voyeurystycznego thrillera "Podglądacz". W obu produkcjach kamera staje się milczącym świadkiem krwawych rzezi. Motyw kinematograficzny wykorzystano też w scenie z udziałem Marco Hofschneidera: jego bohater zostaje zatłuczony obiektywem masywnej kamery – zmaltretowane zwłoki odbijają się finalnie w jej szklanej soczewce. Autorefleksyjny charakter filmu to bodajże jego największy atut. Ottman, który najpierw "Ulice... 2" wyreżyserował, a potem samodzielnie zmontował, doskonale wyczuł ton scenariusza i nadał projektowi odpowiednio atrakcyjną teksturę. Fani horroru będą bawili się przy nim świetnie, za sprawą nawiązań do "Czarnych świąt", "Strefy mroku", a nawet Hitchcockowskiego "Zawrotu głowy".
Pełna recenzja: #HisNameIsDeath