Film powstał na fali sukcesu Terminatora II, jednak nijak nie może się równać z dziełem J.Camerona: to typowa rozrywka dla najmniej wybrednych widzów, żeby nie powiedzieć półgłówków, zrealizowana z iście niemieckim "wdziękiem i lekkością" przez R.Emericha specjalistę od monumentalnych, ale zarazem głupawych wysokobudżetowych produkcji z gatunku sf.
Znajdziemy tu wszystkie zalety i wady filmów tego reżysera, a więc z jednej strony widowiskowość, świetne zdjęcia i efekty, z drugiej kiepski scenariusz, żenująco drętwe dialogi, mierne aktorstwo, nadmierny patos bezsensownie przeplatany nieśmiesznymi zazwyczaj dowcipami słownymi, to znów gagi rodem z komedii slapstickowej.
W tym przypadku dochodzi jeszcze nadmiar krwii i agresji. Osobiście nie mam nic przeciwko przemocy w filmach - pod warunkiem, że czemuś to służy - vide: "Pluton". Tutaj jedak mamy do czynienia z wyjątkowo kretyńskim epatowaniem brutalnością dla samego efektu, co w połączeniu z bezsenownymi przerywnikami komediowymi sprawia, że całość staje się ciężkostrawna.
No i jeszcze trzeba wspomnieć o odtwórcach głównych ról. Usprawiedliwiać ich może tylko to, że grają cyborgów. Van Damme, który w tamtym okresie pukał do drzwi hollywoodzkiej superligi i Dolph Lundgren, dla którego to najdroższy film w jakim wystąpił - zazwyczaj widzimy go w tanich obrazach akcji - tutaj pokazuje się obwieszony ludzkimi uszami, niczym pułkowinik Kurtz w "Czasie Apokalipsy". Aktorstwa rzecz jasna nie ma sensu porównywać z Marlonem Brando, bo to by była po prostu obraza, po filmie też trudno oczekiwać czegoś więcej niż przyzwoitej rozrywki, ale poprzez fatalne wykonanie nie spełnia on nawet tego warunku.