Z tym mam taki problem... Madame Giry mówi Raoulowi (jak ten idzie ratować Kryśkę), żeby trzymał rękę na wysokości oczu. Upiór powtarza te słowa kiedy przywiązuje go do kraty...
O co chodziło??? Żeby się nie przestraszył jego twarzy???
Proszę o wyjaśnienie...
Tymczasem w podziemiach Opery :P
Erik przywdział właśnie maskę i perukę i kierował się w stronę jeziora. Chciał zwiedzić swe włości, których tak dawno nie widział. To był rodzaj pożegnania? Sam nie wiedział co będzie potem.
Rozszalały tłum pałający żądzą zemsty oszczędził na szczęście drogocenną w tym momencie łódź. Już po chwili płynął kanałami wspominając. Bolesne były to wspomnienia. Naznaczone wyraźnym piętnem późniejszych wydarzeń. Erik uśmiechał się gorzko.
Dopłynął do tego brzegu, gdzie ongiś pomagał zsiadać Jej z czarnego konia, pożyczonego ze stajen Opery. Nagle do jego uszu dobiegł... śpiew! To chyba niemożliwe! - jęknął blednąc. - To niemożliwe by Ona.... tu śpiewała!
Serce tłukło się jak oszalałe w piersi, oddech stał się urywane kiedy Erik biegł w górę, górę, górę... By choć raz ostatni Ją ujrzeć.
Wiedźmuś, idź za mnie do szkoły to przysięgam, że cały esej napiszę i jeszcze więcej.
Do szkoły?!
/me wskakuje na najbliższe drzewo
Tak daleko moje poświęcenie nie sięga...
Dobra na dziś koniec bo muszę [haha niech uważają] iść spać.
I tego jutro jak wrócę ze szkoły [kończę wcześnie to spokojnie ;P] coś dopiszę, bo akurat nawinęło się kilka pomysłów.
Tymczasem niestety :(
Dobranoc wszystkim :*
...Think of me...
...Think of me fondly...
Erik w podziemiach podniósł głowę. Ktoś spiewał. Ona, Christine, była tam na górze. Rzucił trzymane w dłoniach książki i zaczął biec ku jezioru. Nie zawracal sobie głowy szukaniem łodzi, nie było na to czasu, wbiegł po prostu do wody i jął brodzić ku wyjściu. Dębowa krata była opuszczona.
...Remember me every so often...
...Promice me you'll try..
Kołowrót! Skoczyl do koloworotu rozpryskując dookoła wodę, tymczasem śpiew na górze umilkł. Erik chwycil za uchwyty kołowrotu, szarpnął... na próżno. Dopiero teraz spostrzegł że lina między kratą a kołowrotem zwisa bezwladnie, przecięta, a może przepalona.
A Christine na scenie znowu śpiewała.
Erik runął przed siebie, wpadl do wody i brodzac dotarł do przeklętej kraty, odgradzającej go od ukochanej.
...Flowers fade, fruits of the summer fade...
W przypływie rozpaczy uderzył obiema pięściami w dębowe belki. Bol promienujący ze stłuczonych dloni go otrzeźwił. Do niej nie było już powrotu.
- To koniec! --ryknął pelną piersią wznoszac twarz ku mrocznemu sklepieniu jaskini - Koniec! Nie ma już Anioła Muzyki! Odejdź stąd!
Grzmiący baryton wydobywający sie z podziemi zadudnił echem w glównej sali opery. Dziewczyna na scenie zmartwiała.
- Przekroczylaś swój punkt bez odwrotu! Wybrałaś więc teraz odejdź!
Głos przeszedl w pełen udreki szloch. Christine bala się poruszyć, pewna że za chwilę ujrzy bezcielesne widmo w białej masce wyłaniające sie z któregoś z czarnych oczodołow lóż.
Mam jedną uwagę. Erik chyba nie śpiewał barytonem. U Webbera Butler śpiewa tenorem, na pewno. A w książce, nie pamiętam. Jeżeli już niżej, to basem. Baryton jest bardzo niskim głosem i mało romantycznym.
Malo romantycznym? Toz Butler na co dzien barytonem mówi, dlatego kazalam Erikowi wrzeszczeć takimż właśnie głosem. Zresztą moje ulubione Upiory, Butler, Barton i Borchert (sami na b!) to z natury barytony.
A tam ewenement, stada barytonów śpiewają tenorowe partie w musicalach i żyją, że ponownie wskażę paluchem na Bartona i Borcherta. Barton przecież oprócz Upiora grał też Raoula, równiez bezapelacyjnego tenora, ale z natury obdarzony był soczystym barytonem. Bywa że barytony śpiewają partie basów, zreszta nagminnie, bo prawdziwy, naturalny bas jest rzadkim zjawiskiem, bywa że soprany śpiewają partie altowe i odwrotnie.
A to że Gerard jest z natury posiadaczem barytonu a śpiewał tenorem, czyli poza wlasną, naturalną skalą podkreslano nie raz i nie daw, wskazujac na to że było mu trudniej. Właśnie dlatego mial największy problem z najwyższymi partiami bo jego głos jest z natury niski.
Co innego śpiewć partię basa a co innego śpiewć basem. A stad barytonów to chyba nie ma, są za to na pewno stada tenorów. Zresztą Wiedźma, doswiadczenie mi mówi, że zawszae masz rację, nawet jak jej nie masz...
"A to że Gerard jest z natury posiadaczem barytonu a śpiewał tenorem, czyli poza wlasną, naturalną skalą podkreslano nie raz i nie daw, wskazujac na to że było mu trudniej." Powiedz, gdzie to wyczytałaś, jakiś link. Bo Webber we wszystkich swoich wypowiedziach podkreślał, że Gerard dysponuje tenorem rokowym - a, że mu wysokie partie nie wychodziły? Bo głosik nie szkolony. Po cos te kilkuletnie Akademie Muzyczne istnieją.
Nie no, jak ktoś sie bardzo uprze, to może i partię basa śpiewać sopranem.
NY Times:
http://query.nytimes.com/gst/fullpage.html?res=990CE7DF1630F931A2575AC0A9629C8B6 3
GB.net:
http://www.gerardbutler.net/news/news_main.php?Action=Full&NewsID=652
Wystarczy?
A ja miałam nadzieje żeś ta przez noc coś wytworzyły ;P
[Kazał pan musiał sam. Piszę!]
Jeszcze chwilę stała na scenie po czym z jej ust wydobył się cichy jęk
-Eriku...
Chłodny powiew pochodzący nie wiadomo skąd otrzeźwił ją na tyle, by zebrała się w sobie i pędem pobiegła ku wyjściu. Na ulicę wypadła blada jak widmo, mało nie wpadła pod dorożkę, jadącą akurat ulico. Furman zaklął szpetnie, lecz Christine biegła, biegła i biegła. Byle dalej! Do... domu!
Z rozmachem otworzyła drzwi i wbiegła na górę. Ledwie otworzyła drzwi swego pokoju nie wytrzymała i zemdlała po raz drugi tegoż dnia.
Popławka ;]
Jeszcze chwile stała na scenie, po czym z jej ust wydarł się cichy, żałosny jęk:
-Eriku...
Chłodny powiew dochodzący nie wiadomo skąd, otrzeźwił Christine na tyle, że zebrała się w sobie i co sił pobiegła do wyjścia. Na ulicę wypadła blada, bliska zemdlenia, tocząca wokół przerażonym spojrzeniem. Omal nie wpadła pod koła dorożki. Woźnica z trudem wstrzymał konie i zaklął szpetnie. Nasza bohaterka jednak, nie zważała na to wszystko i nadal biegła, biegła gdzie oczy poniosą. W pewnej chwili pchnęła kilka par znajomych drzwi i w progu własnego pokoju zemdlała po raz drugi tegoż dnia.
Tam było pełno błędów, to wersja ver.3 gdyż jak pisałam poprzednio, to po chamsku się skasował cały tekst.
Erik wbiegł na środek sceny i począł nerwowo rozglądać się wokół. Na sali panowała zupełna cisza. Gdzie Ona się podziała? Czy to co słyszał było prawdziwe czy może może to tylko jego wyobraźnia płatała sobie figle? Wyglądał jak żywy trup, pobladł a serce waliło mu w piersi jak szalone. Nie, nie, to musiała być ona, jest tego pewien.
-Christine!? -wrzasnął pełną piersią lecz jedyną odpowiedzią było tylko echo, oddalało się coraz dalej, przemierzając najdalsze zakamarki tego zniszczonego a niegdyś tak pięknego budynku.
....Christine......Christine.........Christi....
OK! No to się szanowny Lord ALW lekko w zeznaniach plątał, bo o rockowym tenorze Butlera, to nawet w dodatkach na DVD wszelakich wydań jest... Wiedźma oddaję honor.
Odezwała się ta co najwięcej pisze 8)
Ja myślę ;P
Jak tu zrobić... żeby było ok.
Właśnie siadłam z mocnym postanowieniem poprawy tz pisania dalej ;D
I pewnie coś za momento dam.
Więc zostajemy przy państwu de Chagny, gdyż na komunikat z Erikiem nie mam pomysłu.
Kilka minut później, panna do towarzystwa, Marie [? póki co niech zostanie tak bo nie pamiętam jej imienia] znalazła swą panią zemdloną w drzwiach jej własnego pokoju. Oczywiście, jako istota płocha i niezbyt rozgarnięta, zaczęła rzucać się od poszkodowanej ku schodom, na przemian wołając i szepcząc. Krzyki wyrażały mniej więcej prośby o pomoc, czego jednak niemożna stwierdzić z całą dokładnością, gdyż brzmiały dość bezwładnie. Szepty również były nieartykułowane. Po chwili miotania się podjęła chyba najmądrzejszą decyzję w swym krótkim żywocie.
"Poinformuje o wszystkim pana de Chagny!" - pomyślała z zadowoleniem i dumna z podjętej decyzji zaczęła kroczyć ku salonu na dole, w którym ów pan jeszcze niedawno czytał. I owszem. Znalazła go wciąż wściekłego, zajadle mruczącego coś do siebie, za to udającego, że z wielkim zainteresowaniem wertuje opasłe tomisko o zniszczonych okładkach.
-Proszę pana - zaczęła uroczystym głosem Marie. - Pani Christine...
-Nic mnie to nie obchodzi! - krzyknął z nietajoną wściekłością Raul, nawet nie odrywając wzroku od przeglądanego dzieła.
-Ale... - kontynuowała z uporem Marie. - Pani Christine...
-Powiedziałem coś, czyż nie? - rzucił lodowatym tonem, od którego każdy mądrzejszy człek dostałby gęsiej skórki i rozważnie by zamilkł. Jednak Marie, jak wiemy, nie należała do ludzi grzeszących inteligencją.
-Pani Christine leży zemdlona na górze! - jak karabin wyterkotała panna do towarzystwa.
-...Co?... - jęknął Raul i głębiej zapadł się w fotel.
Marie była z siebie niezmiernie dumna.
Oto ona! Ona poinformowała pana o tym wydarzeniu. Szeroki uśmiech wypłynął jej na usta. Spostrzegłszy to Raul zawołał znów głosem przepełnionym złością:
-Dlaczego się uśmiechasz głupia?! To bardzo źle! - powiedziawszy to porwał się na nogi i pobiegł na górę.
Z racji iż służba w popołudniowej porze zawsze ginęła w czeluściach kuchni [zapewne popijając nalewkę, o czym wolał taktownie nie wspominać], sam zaniósł bladą jak płótno Christine do łóżka i zaczął ją cucić.
Minuty dłużyły się jak lata. Ba! Stulecia!
Wreszcie na twarz zemdlonej zaczęły napływać barwy życia.
-Kochana... jestem, jestem... - szeptał i coś jakby łzy radości zaświeciły panowi hrabiemu w oczach.
-Erik? - wyszeptała Christine i otworzyła oczy.
Widzę, że nie to kontynuuje [trudno ale fajny monolog prowadzę xD]
Usłyszawszy to, Raul momentalnie wypuścił Christine z ramion, z głowy zupełnie wywietrzały mu przeprosiny, a z serca współczucie.
-Ach tak - mówił cedząc słowa. - Taaaak?
Chwila ciszy.
-Nie, nie jestem Erikiem! - krzyczał. - Jestem tylko twoim narzeczonym! Nie zapominaj, ze wybrałaś mnie! - zakończył akcentując ostatnie słowo i z furią wypadł za drzwi.
Christine jeszcze przez chwilę leżała w łóżku zupełnie nie wiedząc co się dzieje. Dlaczego Raul tak krzyczał? Dlaczego przypominał, że wybrała jego, hrabiego de Chagny?
I przebłysk świadomości.
"Czyżby pytała o ... Erika?"
Usiadła na łóżku, bezsilnie zaciskając dłonie w pieści i gorzko zapłakała.
Dwa dni później Christine stała w jednej z rozlicznych komnat pałacu de Chagnych, otoczona rojem służących. Jedna upinała welon na wysoko spiętrzonej fryzurze panny Daae, druga przytrzymywala lustro, trzecia przygotowywała bukiet ślubny, a czwarta układała tren sukni. Panna młoda jednak blądziła myślami daleko, zupełnie nie mogac się skupić na wlasnym rychłym zamążpójściu. Nawet dluga rozmowa z Raoulem poprzedniej nocy nie zdołała jej przekonać że to, czego doświadczyła w operze było tylko złudzeniem. Raoul tłumaczył że zbytnio się przejęła śmiercią Upiora i zapewne dlatego jej rozstrojone zmysły wyplataly jej niemilego figla. Ale Christine wierzyła niezlomnie że dusza zdeformowanego nieszczęśnika krąży pośrod murów zrujnowanej opery, nie mogąc zaznać spokoju wiecznego.
Z tych mrocznych rozmyślań wyrwało ją skrzypienie drzwi.
- Jaśnie pani? - Jean, kamerdyner doskonały stał w progu, wyprostowany jak świeca w swojej liberii. - Czas już jechać do kościoła. Powóz gotów.
Kareta z herbami he Chagnych wymalowanymi na drzwiczkach zatrzymała się przed gotyckim kościołem. Hrabia de Chagny, zastepujący ojca panny młodej wysiadł i podal Christine ramię. Służący otworzyli drzwi i wśród grzmotu organowej muzyki panna młoda i hrabia wkroczyli do świątyni. Płynęli majestatycznie głowną lawą, klejnoty na sukni Christine mieniły się w blasku świec, a zgromadzeni goscie odwracali się ku niej, podziwiając jej urodę. Raoul czekał już przy oltarzu.
Raoul czekał już przy oltarzu, razem z księdzem w kapiącym od złota ornacie. Hrabia skłonił się i usiadł w stalli a Christine zwróciła sie ku swemu przyszłemu malżonkowi.
- Moi drodzy -- zagaił ksiądz -Zebraliśmy się tutaj aby połączyć świętym węzłem małżeńskim..
Christine patrzyla z czułością na swojego narzeczonego, który we fraku prezentował się znakomicie. Kątem oka złowiła nagle jakiś ruch ponad głową Raoula, wysoko na chórze. Ktoś tam był, ktoś wysoki i barczysty. Christine przestała w ogóle słuchać księdza, wpatrzona w galerię dla chóru. Teraz widziała wyraźnie białą maskę i pelerynę spływającą z szerokich ramion.
- To on... -wyszeptała bezwiednie.
- CHRISTINE! - podniesiony głos Raoula sprowadził ją gwałtownie na ziemię. Jej narzeczony patrzył na nią z twarzą ściągniętą w grymasie który bynajmniej nie wyrazał miłości, a raczej dojmującą i gwałtowną furię. Na twarzach gości malowało sie zgorszenie, matka Raoula była purpurowa ze złości a zazenowany ksiadz przestepował z nogi na nogę.
- Moje dziecko, czy ty mnie słuchasz? -zapytał duszpasterz.
- Co ksiądz mówił?
Kapłan wzniosł oczy ku niebiosom, najwyrażniej szukając pomocy boskiej i powtórzył, glośno i dobitnie to samo pytanie ktore zadawał pannie młodej od dobrych pięciu minut.
- Christine Daae czy bierzesz sobie za męża tego tu Raoula de Chagny?
O jak miło ;D
W tymczasie Erik, który już doszedł do siebie po nieoczekiwanej wizycie Christine w Operze, postanowił ujrzeć ja jeszcze raz.
Potem... moze wyjedzie? Tak to chyba był dobry pomysł. Nie może gnić tu do końca życia!
***
Nadszedł dzień Jej ślubu. Z tym de Chagny. Właśnie poprawiał perukę i maskę kiedy doznał olśnienia! To było tak proste, tak banalnie proste! Roześmiał się. Odpowiedziało mu tylko echo...
Gnić tu do końca życia sam... o nie! Ale z kimś... i to nie byle kim! Znów się roześmiał.
Musi się spieszyć by wszystko zdążyć przygotować na czas. Wszak za kilka godzin te podziemia nie będą ziały już taką pustką.
To znaczy o czym? Bo ja mam plan żeby zestresować jeszcze Krychundę różą i pożegnalnym listem od Upiora, psując de Chagnym noc poślubną (moja zemsta za to co Christine zrobiła Erikowi podczas Don Juana jest straszna! Mwahahahahaha!), po czym Upiór wyrzuci maskę do Sekwany przestając już być Upiorem i wroci do gościnnego Chateau (jestem pewna że dziewczęta i Madame już z troski ogryzły sobie paznokcie do łokci ;) )
Ja miałam na myśli nieco dramatyczniejszą wersję, ale twoja wydaje się też fajna.
[znaczy się porwanie numer dwa, jakieś bla bla i zakończenie to samo co u ciebie]
-T..Tak. - odpowiedziała jąkając się. Nie patrzyła ani na Raula, ani na księdza, ani na gości. Jej wzrok błądził wysoko, wśród przepięknych sklepień, witraży i rzeźb. Tam, gdzieś wysoko, jest ON...
Boże...
pisze teraz jakieś posty próbne bo dopiero po wysłaniu widzę nowe odpowiedzi bądź ich brak.
Masakros.
A więc to jest post próbny ;P
Hmmm... Porwanie byłoby trochę nielogiczne, skoro na koniec Upiora kazal jej zabierac Raoula i spadac, a potem my kazalyśmy mu ryczeć ze to koniec, idźstądkobieto.
Co racja to racja, ale może mu się odmieniło? xD
Dobra ja nie wnikam.
Ehe i ja muszę spadać, na dziś the end, ale będę jutro koło 20/21
Christine ściskała w ręku purpurową różę przewiązaną czraną aksamitką. Nie czuła ostrych kolców raniących palce. Mdame Gieri z Mag pozostały daleko w tyle ale ona wziąż rozpamiętywała chwilę, w której składając jej życzenia z okazji zamążpójścia, jej długoletnia opiekunka ją podała. Czy do końca życia będzie ja przsladował Anioł Muzyki? Przecież nie istnieje! A Erik nie żyje!
Ej kiedyś była mowa o zilustrowaniu opowiadania.
Dziś złapała mnie wena ii narysowałam coś... co mogłoby się [ale nie musi] nadać.
Potem dam link do zdjęcia.
Przepraszam,że się wtrącę,ale czemu madame Giry miałaby dać tą różę Christinie.To by znaczyło,ze chce jej jakoś dokuczyć,za to że skrzywdziła Erika a przecież sama pomagała Raulowi.No chyba,że pożałowała iż nie zostawiła spraw własnemu biegowi.
Stał zamyślony na moście a jego wzrok skierowany był w dół rzeki, woda była wzburzona a na jej tafli można było dojrzeć tworzone pod wpływem deszczu kręgi, znikające równie szybko jak i się pojawiły. Czarna peleryna powiewała na wietrze. Maska osłaniała prawą stronę jego twarzy na której malowało się rozgoryczenie i determinacja za razem.
już piszem dalej.
Nieśpiesznie ściągnął czarną perukę z głowy, zadumał się na moment a następnie wrzucił ją do wody. Identycznie postąpił z maską a po chwili oba przedmioty, porwane z prądem rzeki zniknęły z pola jego widzenia.
Niestety nic mnie nie natycha.A weny tylko pozazdrościć.
Nie mam żadnych pomysłów.:D