Oczywiście nie jest to film aspirujący do jakiś wielkich zaszczytów, ale przyjemność jego oglądania polega na czymś innym niż intelektualna uczta. Czasem po prostu trzeba oderwać się od poważnych, przytłaczających filmów, i obejrzeć sobie coś lekkiego. Lekkiego nie znaczy złego. Bo mimo trywialności tematu (i całej tej opowieści) jest to naprawdę przyjemne kino, z lekką dozą humoru i sentymentu. Od razu robi się lżej na duszy :)) Poza tym lubię Biggsa i uwielbiam Isle Fisher :))
Polecam, warto.