Podchodząc do "the Wolverine" miałem nadzieję obejrzeć obraz mocno rozwijający osobowość głównego bohatera (po jej niesamowitym - w jak najbardziej złym tego słowa znaczeniu - spłaszczeniu w "Origins"). I tak może nawet by się stało, gdyby reżyser nie uznał dosłownie na maksymalne wydłużenie tzw. "focusa" na Loganie co w efekcie dało efekt tak, że 75% filmu to potworne dłużyzny poprzecinane z rzadka jakąś akcją. Jest to jednocześnie zdecydowanie inny film od słabego "Origins" ale na pewno daleko mu do doskonałego w odbiorze "First Class". Niestety film jest po prostu nudny, z mocno naciąganą fabułą, z pretensjonalnym niestety scenariuszem i powtykanymi na siłę postaciami. Hugh Jackman swoim dobrym aktorstwem nie jest w stanie rozpędzić wrażenia, że reżyser nie potrafi wyszukać puenty jednocześnie niemiłosiernie ciągnąc nieskomplikowane wątki. Zabrakło mi w tej produkcji umiejętnego wyważenia pomiędzy akcją a przydługawymi i wielokrotnie niepotrzebnymi dialogami.
Zgadzam się z Tobą. Za dużo gadania, za mało akcji.
<teks poniżej może zawierać spoiler oraz śladowe ilości orzechów arachidowych"
Ale bardziej niż akcji brakowało mi.... mutantów.. Tzn wiem, że powieść skupia się na Wolverine'ie.. Ale.. Kurna no.. Tylko 2 mutanty?
Japonki nie wliczam, bo jej umiejętności są takim pitoleniem reżysera "łona ma moc, ale tylko o niej powie, bo nie chce nam się mi się porządnie przedstawić jej zdolności"
No dokładnie, reżyser delektował się co najwyżej pazurkami Wolverine i odrobinę kazał zwrócić uwagę na kobietkę-żmiję, poza tym maksymalnie oszczędził nam wątku z mutantami, bo Silver Samurai to jakieś kompletne nieporozumienie. Ten film tak daleko odbiega od dobrej płaszczyzny X-Men, że chwilami zastanawiałem się - po co ten film w ogóle powstał...