Kiedy już zapomniałem o filmie „Wstrząsy”, po wielu latach przypadkowo natknąłem się na drugą część i zszokowany zobaczyłem, że film który widziałem lata wcześniej, a którego od dawna szukałem, nie nazywał się „Diuna”, a „Wstrząsy”. O, lata mej naiwności! Dziś chce mi się z tego śmiać. Druga część nazwana w Polsce „Wstrząsy 2: Wielkie Larwy Wróciły” (cóż za intrygujący tytuł!) wzbudziła moje ogromne zainteresowanie. Minęło sześć lat od premiery, druga część pojawiła się chyba tylko na kasetach wideo, ja jednak nie odróżniałem wtedy tanich produkcji od tych drogich, było mi wszystko jedno, byłem głodny zobaczenia wygłodniałych przerośniętych dżdżownic pożerających ludzi i zwierzęta.
O ile Kevin Bacon nie mógł sobie pozwolić na pokazanie się w sequelu,- bo rujnowanie kariery nigdy nie było jego planem, o tyle pan Ward miewa lepsze i gorsze filmy, włączając w to zupełnie nieudane niskobudżetowe gnioty. Ward jest więc w tym filmie największą gwiazdą. Postacią łączącą całą serię jest jednak Michael Gross, czyli filmowy Burt Gummer – człowiek armia, zwolennik teorii spiskowych i żołnierskiej dyscypliny. Postać optymistyczna i zabawna. Dobrze było zobaczyć ponownie znane twarze, bowiem nie przestałem wówczas kochać pierwszej części. Oczekiwałem jednak larw, a tych w filmie było niespodziewanie mało.
Ta część traktuje w większości o nowych gatunku potwora. Nazwany w filmie shrieker - potwór jest dwunożnym stworzeniem wylęgającym się z dorosłego graboida. Zwierzak ten poluje w stadzie, jest niewielki, ale szybki i do tego widzi świat swoim naturalnych termicznym radarem. Nie ucieszyło mnie to za bardzo. Chociaż efekty specjalne robiły na mnie ogromne wrażenie i nie miałem pojęcia, że to tanie efekty specjalne, byłem fanem larw, a nie kurczaków. Pamiętam jednak, że film bardzo mi się spodobał i dziś żałuję, że tak późno obejrzałem wszystkie następne części, kiedy już zamiast dobrych wrażeń, człowiek widzi masę kiczu i tonę tandety.