Film, w którym dość pobieżnie przedstawiono zagadnienia związane z tajemnicami jakie kryje ludzki mózg. W kółko wałkowane są te same stwierdzenia, tyle że za każdym razem inaczej podane. Film został upozorowany na psychologiczny dreszczowiec, jednak realizacja jest tak słaba, że efekt jako całokształt nie jest w stanie zrobić wrażenia na odbiorcy, który wymaga czegoś więcej niż tylko mrocznych lokacji i kilku zdrowo pierdykniętych facetów na ekranie. Dwunastu gniewnych ludzi z 1957, gdzie akcja w całości dzieje się w jednym pomieszczeniu, jest dziełem trzymającym w napięciu przez dwie godziny, Shutter Island nie przykuwa do ekranu na więcej niż
30 minut, potem to już dłużyzny, panie. Braku ciekawych pomysłów nie jest w stanie nadrobić nawet para głównych bohaterów z DiCaprio na czele. Leo, jako gwiazdor, daje z siebie wszystko, w końcu taki już los amerykańskiego gwiazdora, perfekcjonizm w każdym calu, jednak dziadowskiego scenariusza nawet on nie jest w stanie poprawić tylko za pomocą świetnej gry. Postać, którą kreuje DiCaprio, sama w sobie jest mało ciekawa, jakkolwiek ma swój urok, chociażby ze względu na „znakomity mechanizm obronny”, jak to stwierdził jeden z lekarzy. Facet potrafi odgryźć się słownie swoim adwersarzom, a i przy...lić też potrafi, co robi w przypadku gdy puszczają mu nerwy – swój chłop, takich w kinie lubimy, potrafimy im też współczuć w razie potrzeby. Posiada stereotypowe cechy charakterystyczne dla dobrego, filmowego detektywa. Nie są to bynajmniej wady, w końcu mamy do czynienia z thrillerem, fajtłapowata postać głównego bohatera nie wchodzi w grę. Jego partner, Chuck, to z kolei przykład opanowania i rozsądku, stara się w miarę możliwości kontrolować swojego nowego szefa.
Ten nieciekawy fabularnie film został jednak po mistrzowsku zmontowany. Efekt sprawia wrażenie produkcji dynamicznej i pełnej akcji, jednak wyraźnie widać, że zabrakło pomysłów na kolejne sceny, postacie chodzą z miejsca na miejsce i opowiadają dyrdymały, ewentualnie ich wysłuchują, całość przedstawia poziom wyjątkowo słabych czytadeł Deana Koontza – tak, ja wiem że jest milionerem i jego opowiastki dobrze się sprzedają, miałem wątpliwą przyjemność przeczytać kilka z nich i stwierdzam, że to wyjątkowo mierne gnioty.
Nowy film Scorsese również jest gniotem, jednak posiada spory potencjał frekwencyjny i pewnie dlatego makaroniarz postanowił wziąć udział w tym projekcie.
Dawno już nie oglądałem tak nudnego filmu w tak intrygującej oprawie, bo trzeba tu jasno przyznać, że miejsce akcji oraz postacie robią wrażenie, również sceny retrospektywne z obozu koncentracyjnego w Dachau nie pozostawiają obojętnym. Cała fabuła jednak okazuje się fałszem typu „i wtedy się obudziłem”, co jest wyjątkowo frustrujące. To po to obserwowałem poczynania bohaterów, aby po dwóch godzinach dowiedzieć się, że wszystko to były halucynacje chorego umysłu?! Niech szlag trafi autora tej historyjki. Co tu dużo mówić, preferuję bohaterów, którzy uczestniczą w wydarzeniach prawdopodobnych, no bo rzeczywiste to one nie są, w końcu film to wizja artystyczna, ewentualnie rzemieślnicza, ale mniejsza o to. Filmy tego typu poruszają w ludzkiej psychice struny, za które lepiej nie ciągnąć. Przekonują nas, że istnieje szansa na ucieczkę przed konsekwencjami zbrodni, ucieczkę w wyimaginowany świat psychiatrii, do odgrodzenia się od przyziemnych problemów z jakimi boryka się reszta społeczeństwa. Podam mały przykład:
Istnieje udowodniony związek pomiędzy nagłośnieniem w mediach faktu popełnienia samobójstwa a wzrostem liczby popełnionych samobójstw. Wzrost ten sięga średnio 1000% w przypadkach samobójstw sławnych ludzi i kilkaset procent w przypadku mniej znanych osób, wzrasta także liczba wypadków samochodowych (zwykle są to samobójstwa mające upozorować wypadek) i katastrof lotniczych – źródło: Wikipedia.
Zastanawia mnie jak duży wpływ na rozwój różnych patologii związanych z ludzką psychiką mają filmy takie jak Shutter Island. Można się domyślać, że spory, jednak nie znam wyników badań na ten temat, może nie robiono takich.