"The Mighty Peking Man" to przeróbka "King Konga" prosto z wytwórni braci Shaw. Schemat fabularny jest tu praktycznie ten sam, tu i ówdzie uległ jedynie drobnym modyfikacjom. Pomimo jednak, że historia znana i oklepana, seans dla wielu będzie sporą frajdą. Takie natężenie kiczu na centymetr taśmy filmowej jest rzadko spotykane. Już wygląd tytułowego bohatera budzi politowanie pomieszane z niedowierzaniem. A gdy zabiera się on do demolowania miniaturowych makiet budynków, to hongkońska trawestacja legendy o wielkiej małpie sięga szczytów złego smaku. Dialogi, scenariusz i gra aktorska - równie straszne, co efekty. Złe w stopniu wysoce sympatycznym, z przeznaczeniem dla campowych szperaczy.
Mimo wszystko cała ta tandeta ma jakiś urok. Scena w której Evelyne Kraft tańczy z tygrysem na plecach rozłożyła mnie na łopatki. Po prostu nie mogłem powstrzymać się od śmiania. I o to chyba w tych filmach chodzi. Ale potrafie też zrozumieś ludzi którzy po 10 minutach wyłączą ekrany bo to zdecydowanie nie jest kino dla wysublimowanych gustów :)