Najbardziej uderza w tym filmie straszliwa BIEDA, wszystkich przedstawicieli społeczeństwa. Symbolami dorobienia się są własne mieszkanie (1 pokój, z kuchnią), posiadanie telewizora oraz pralki "Frani". Młodzieży radzę zwrócić uwagę na taki np. fakt, że jeden z milicjantów dojeżdża do pracy pociągiem. Czy robi to, bo już wtedy martwi się o planetę i zanieczyszczenie środowiska? Nie - robi to, gdyż posiadanie własnego, prywatnego samochodu (arcydzieło radzieckiej myśli technicznej Warszawa) było ewenementem. Jedyną osobą, która w filmie posiada automobil jest "badylarz", czyli prywaciarz - w oficjalnej propagandzie wróg systemu - który istotnie, finalnie okaże się złodziejem (kradnie państwowe materiały budowlane) i kombinatorem - jego jedynego stać na Warszawę. Nawet kapitan Budny musi polegać na służbowym samochodzie (i służbowym kierowcy). Morał jest następujący: uczciwie pracując, po latach dorobisz się pralki "Frani", gdy się zaś stoczysz w szarą strefę prywaciarstwa - owszem, nabędziesz gablotę, ale nie nacieszysz się nią długo - prędzej czy później (w PRL-owskiej twórczości kryminalnej zawsze prędzej) wpadniesz w ręce zbrojnego ramienia socjalistycznego społeczeństwa.
takie były realia początku lat 70-tych,poza tym 6-dniowy czas pracy (tak samo w szkołach).
Na pocieszenie wprowadzono raz na tydzień tzw. sobotę gierkowską.
Pod koniec było coraz gorzej i bieda rosła, a sklepowe półki pustoszały. Mnie zastanawia czy faktycznie milicjanci salutowali sobie nawzajem i innym w ramach dzień dobry/do widzenia i czy byli tak mili podczas przesłuchań. Fakt, ze pracowali kosztem życia rodzinnego od świtu do zmierzchu nawet w filmach zachodnich do dziś jest normą (filmową). Cierpliwość syna w stosunku do ojca nieograniczona i niczym nie zmącona....Poza tymi zgrzytami, całkiem niezły film.