Od momentu, gdy zaczęli ginąć kolejni członkowie rodziny - w wyniku starć z Grace (matka Alexa) czy nawet między sobą (Daniel i jego żona), byłam święcie przekonana, że właśnie w taki sposób spełni się ta klątwa. Moim zdaniem, miałoby to bardzo dużo sensu - pokazałoby, że to właśnie ich chora obsesja doprowadziła do śmierci wszystkich członków rodu i była niejako ich klątwą. Miły smaczek, ale cóż - według mnie zmarnowany potencjał.
Z drugiej strony, całkiem dobrym wyjściem byłoby pokazanie, że klątwy wcale nie było. Gdyby faktycznie w momencie nastania świtu nic się nie wydarzyło . Wyobraźcie sobie reakcję wszystkich wokół. Alexa, który w imię klątwy był gotów zabić własną żonę czy Heleny, której mąż zginął na darmo. Co wtedy? Szczerze powiedziawszy, takie zakończenie mogłoby wypaść nawet lepiej, niż to, którego się początkowo spodziewałam. Nadal trzymałoby się ram absurdalnej, czarnej komedii - więc w sumie czemu nie? Wydaje mi się bowiem, że wybuchający członkowie rodziny sprawili, że zakończenie straciło na efekcie.
Dodatkowo, muszę przyznać, że nagła zmiana w zachowaniu Alexa zupełnie mnie zaskoczyła. Przez większość filmu nie liczyło się dla niego nic, poza utrzymaniem Grace przy życiu. Rodzina go nie obchodziła, chciał się od niej oderwać, uważał jej członków za skończonych świrów i z obrzydzeniem wspominał chwile, gdy jako dziecko mordował kozy. A nagle ni stąd ni z owąd jest pierwszy do pojmania swojej żony i zadźgania jej na śmierć? Sama nie wiem, może mi coś umknęło i nie zrozumiałam przekazu - ale mimo całego tego chaosu, ciężko mi sobie wyobrazić, że nagle zmienił zdanie. To mi się po prostu nie klei.
Nie jest to ambitne kino, ale całkiem przyjemne. Może niekoniecznie do niedzielnego obiadu, ale pozwala się na chwilę oderwać. Oczywiście jeśli ktoś jest w stanie patrzeć na okaleczanie i śmierci kolejnych osób, które są dość ohydne w swoim absurdzie. Szczególnie zapadła mi w pamięć scena, w której główna bohaterka wpada do piwnicy pełnej rozkładających się ciał ludzi i zwierząt. Cóż, to było dość niekomfortowe doświadczenie. Dlatego nie jest to produkcja dla wszystkich, ale myślę, że bez problemu znajdzie swoich zwolenników. Szczególnie myślę tu o fanach "Opiekunki" - jest to bowiem produkcja łudząco podobna do "Zabawy w pochowanego". Kluczowa rola Samary Weaving, grupa satanistów i jeden bogu ducha winny bohater, który musi ratować swoje życie by nie zostać złożonym w ofierze. Wszystko to okraszone groteską, absurdem i sporą ilością krwi, która co jakiś czas się wylewa lub strzela komuś w twarz. A ku mojemu zaskoczeniu - "Opiekunka" i "Zabawa w pochowanego" to filmy zupełnie innych twórców.
"Zabawa w pochowanego" w całym swoim podobieństwie do "Opiekunki" stara się trzymać jej poziom. Z tą różnicą, że tu mamy nieco więcej absurdu, niż samej śmieszności z niego wynikającej. Przynajmniej takie jest moje wrażenie.