Moim zdaniem zakończenie było najlepszym rozwiązaniem jakie Fincher mógł stworzyć, żeby kompletnie nie dobić filmu. I właśnie ze względu na nie oraz (nie da się ukryć) wciągające zwroty akcji nie mogę powiedzieć, że całkowicie straciłam czas. Szkoda, bo poruszył naprawdę ciekawą tematykę - tu niestety reżyser nie podołał z profilami psychologicznymi swoich postaci. Drewniany, uległy, arogancki i inteligentny główny bohater; drewniana, arogancka i zabójczo inteligentna socjopatka; drewniana, arogancka, średnio-inteligentna i równa siostra z prowincji; drewniana, w dalszym ciągu równie arogancka co reszta, lecz poszukująca sprawiedliwości pani detektyw - kolejna postać kobieca charakteryzująca się silną osobowością dominującej feminy (z którą ah, my, kobiety, tak uwielbiamy się utożsamiać) i tak "subtelnie" zestawiona z drugim rodzajem: niemądrych, głośnych i szukających sensacji fanek oraz dziennikarek medialnych... dla mnie mocno banalne szablony. Dialogi bardzo słabe, silenie się na pseudointeligentny dowcip z "wyższych sfer", sztampowe teksty, wulgarność - jednym słowem to, co publika kocha. Przez to wszystko od samego początku nie mogłam ani w pełni poważnie traktować tego filmu, ani z przymrużeniem oka (jak np. filmy familijne, przygodowe czy komedie) , bowiem w dramatach i thrillerach bardzo łatwo jest przekroczyć granicę gatunku, tworząc kiczowaty klimat, jeśli nie umie się odpowiednio operować groteską - bo wyolbrzymienia i mocno kontrastowe zestawienia i pod ten gatunek można by było podciągnąć, a jednak... jednak wyszło to, co wyszło. Potencjał stracony. Ale definitywnie były również dobre strony: zabieg z pamiętnikiem - rewelacja. Wizualnie również dopracowany film. Być może moja ocena wynika w dużej mierze z ogromnych oczekiwań, zrobiono wiele szumu wokół tej pozycji. I w gruncie rzeczy plan Finchera się powiódł, film to maszynka do zarabiania pieniędzy.
Film jest niestety jakąś koszmarną bzdurą po której obejrzeniu wychodzi się z kina lub od telewizora wzruszając ramionami zapominając o tym "dziele" w przeciągu kwadransa. Najbardziej rozbawiło mnie, w cudzysłowie oczywiście, wywalenie kawy na ławę w formie opowiadań Amy jak tego wszystkiego dokonała. Wcześniej jak wiadomo pisała lipny pamiętnik a co z jej intrygą? Komu ona o tym opowiada? Te wszystkie zdania o tym, że trzeba poznać miejscową kretynkę itd. Przecież nie pisała jakiegoś alternatywnego pamiętnika. Oczywiście opowiada nam, WIDZOM. I to jest skrajnie debilne bo odbiera temu filmowi wszelką powagę, wszelki realizm a staje się taką nieco rozdmuchaną, pustą w gruncie rzeczy groteską. Dodatkowo po co tak naprawdę ona robiła to wszystko? Ot tak popier...iło jej się we łbie i postanowiła zniszczyć męża pierdołę wrabiając go w swingowane morderstwo aby nieco później widząc jak ów mąż na wizji wyznaje jej miłość nagle zmienić swój plan o 180 stopni i na nowo postarać się być dobrą żoną. Ta fabuła jest kompletnie z dupy a Fincher jest takim etatowym dobrze opłacanym wyrobnikiem. Za żadne skarby nie można nazwać go artystą.
Osobiście miałem inne wrażenie bo odejściu od seansu- potrafiłem bez żadnego problemu zatracić się w roli obydwóch postaci, psychologi i uczuć nimi kierujących. Co najbardziej podoba mi się w tym dziele to fakt, iż pomimo że fabuła kręci się w okół intrygi - całość ma w sobie tą pewną lekkość i swobodę w opowiadaniu historii co nadaje niesamowity, jak dla mnie, klimat filmu.
Rozumiem, że zdaje sobie Pan/Pani sprawę że filmowy scenariusz jest na podstawie powieści?
Mój błąd, sądziłem że wyraz "Nick" odnosi się do "internetowego nicku" a napisany jest z dużej litery z powodu bycia na początku. Teraz już rozumiem, choć pod takim nickiem równie dobrze może ukrywać się kobieta.
Ewidentne nie zrozumiałeś filmu.
Amy zawsze była dobrą żoną- nie „nagle” postanowiła taką grać po powrocie. Mąż, mimo że pierdoła, początkowo starał się jej imponować i dbał o relację.
Amy była oddaną partnerką, która traktowała swoją pierdołę na równego sobie (mimo, że nie był) i gotowa była go wspierać na dobre i na złe. Świetnie go też znała, bo zwracała na niego uwagę. „Liczymy się tylko my, cała reszta to szum w tle”. Nick wziął to za pewnik.
Pierwsze pęknięcie na szkle i naturę Nicka widzimy wtedy, gdy jego matka choruje. Amy, zgodnie ze swoją wcześniejszą deklaracją była gotowa go wspierać- jednak on nawet nie skonsultował swojej decyzji z żoną nie licząc się z jej zdaniem. Nijako zmusił ją do porzucenia swojego życia i pójścia w jego świat. Ona nadal odgrywała swoją rolę idealnej żony, on z kolei totalnie się rozleniwił i przestał ją doceniać., zmienił swoje podejście o 180 stopni.
Wiedział, że wszystko co ma zawdzięcza jej- zamiast wdzięczności jednak, zaczął czuć niechęć i kompleks niższości, który sprawił, że zaczął traktować ją jak powietrze a swoje ego próbował podbudować gdzieś indziej (spędzając czas ze znajomymi wiedząc, że Amy nikogo nie zna, nawiązując romans z młodą uczennicą, której łatwo było zaimponować i uzyskać podziw, itd.) Widać to było na pierwszej wizycie policji, gdzie detektywi od razu zauważyli masę osiągnięć Amy, a Nick nie potrafił nawet opisać jej standardowego dnia.
Nick zbudował swoje poczucie wartości i pozycję społeczną kosztem Amy, zabrał ją z jej świata by porzucić w swoim- tak dla niej obcym. Ona była w tej relacji szczera i oddana od początku, on stał się manipulantem, który poczuł się sprytniejszy. Punktem zwrotnym był moment, gdy ona podejmując kolejną (jednostronną) próbę przywrócenia ich związku na poprzednie tory zobaczyła, że jej mąż, który „kupił ją” romantycznym gestem pocałunku w obłokach „śniegu” z cukru ma kochankę- a co gorsza, wykorzystał ponownie ich intymny moment i ważne dla niej wspomnienie ponownie, tym razem by „kupić” inna kobietę. To podważyło w jej oczach autentyczność jego wcześniejszych uczuć i obudziło chęć wymierzenia mu kary. Kary, za manipulowanie, kłamstwa, brak kręgosłupa moralnego, wykorzystywanie kobiet dla podbudowania swojego ego i pozycji społecznej, za to, że tkwił w małżeństwie wyłącznie dla własnych korzyści.
Amy planując zemstę była widmem siebie - stąd jej pierwotny plan obejmował samobójstwo.
Po zniknięciu i zdystansowaniu się, zaczęła odzyskiwać dawną siebie. Inteligentną, pewną siebie, odważną i sprytną. Przypomniała sobie, że to nie ona była tą złą, dlaczego więc to ona ma umierać? Zrozumiała, że nie warto było być „cool girl”, bo idealna żona szybko się znudziła i została porzucona w kąt. Jej dobroć została uznana za słabość, czas więc odwrócić karty.
Narodził się plan B, który wykluczył samobójstwo- gdy się posypał i opcje zaczęły być mocno ograniczone, Amy postanowiła wdrożyć plan C, czyli powrót do domu.
Nick zgrywał publicznie kochającego męża czekającego na powrót żony- Amy uznała, że wykorzysta jego kłamstwa przeciwko niemu i w myśl zasady „uważaj czego sobie życzysz”, właśnie w ten sposób wymierzy mu swoją karę.
Rozłożenie sił zmieniło się diametralnie- Amy w nowym domu przestała być powietrzem- wręcz przeciwnie, Nick z niepokojem obserwował każdy jej krok obawiając się następnego ruchu. Odzyskał poczucie respektu i zaczął się z nią liczyć. Teraz to ona miała go w garści i to była jego pokuta.
Czy dla niego było to tragiczne zakończenie? Myślę, że nie.
Amy była od niego lepsza gdy się poznali- ich związek był udany tak długo, jak on o tym pamiętał i to szanował i próbował wznieść się na jej poziom zamiast jej własny zniżyć poniżej swojego.
Po opuszczeniu Nowego Jorku Amy pozwoliła mu przejąć stery, co skończyło się na tym, że ich związek jak i życie bardzo podupadły i niemal zakończyły się dla obojga śmiercią. Oboje zrozumieli, że ten układ się nie sprawdził.
Czy to było chore, że nadal grali w tę grę? Jasne, że tak, ale pasowało to do nich idealnie.
Dodam, że film dla mnie nie ma klimatu thrillera za nic. Ogląda się go jak jakiś przygłupi serial. Dialogi wypowiadane są bez emocji zupełnie nieproporcjonalnie do sytuacji. Affleck drewno, drewno, drewno, kot gra lepiej w tym filmie od niego. Kiedy wreszcie dostajemy pierwszy zwrot akcji i okazuje się że Amy wszystko sfingowała dostajemy rozwiązanie na tacy jak dla przygłupów. Matko boska to ma być thriller? Fajnie gra Harris ale to nieduża rola. Pike faktycznie w końcowych scenach nieźle gra psychopatkę, no ale to to jest kilka minut filmu! A całe zakończenie jest na siłę i nielogiczne. Być może właśnie na zasadzie ratowania tego słabego filmu.
Film to nie praca klasowa, gdzie trzeba bazować na tym co się dostało. ;) Tu tego "Pana Tadeusza" można modyfikować i ulepszać (o ile jest co, bo książki nie czytałam, choć odnoszę się do ogółu). A choćby nawet nie było co ratować w danej książce to nikt nikogo nie zmusi do wyboru akurat tej, więc argumenty typu "tak było w książce" są bezsensowne.
Dla mnie zakończenie jest świetne. Pokazuje, jak duzy wplyw na Nicka ma jego żona. Może zrobić, co chce, jeśli on się jej narazi, może go zniszczyć. W końcu mało nie wylądował w więzieniu, po jej zniknieciu. Ma go w garści.