(...) „Revenge” jest filmem o gwałcie, pomście i niczym więcej, a jednak zrealizowano go w sposób transgresyjny. By odrodzić się na nowo, Jen musi najpierw spłonąć. Jej nabite na drzewo ciało jest unieruchomione, bo nie sięga ziemi. Sprytna bohaterka podpala więc konar, na który się nadziała, by w ten sposób runąć na glebę. Po chwili – oszołomiona i poturbowana, ale żywa – powstaje z popiołów. Później piętnuje swoją ranę rozpaloną puszką piwa (o wdzięcznej nazwie Phoenix Beer) i w rezultacie jej zmaltretowane ciało zdobi symbol majestatycznego ptaszyska z mitu o zmartwychwstaniu. W parze z podniosłymi metaforami Fargeat serwuje też krzykliwą plastyczność. Muzyka w filmie brzmi carpenterowsko, kościec fabularny przypomina historie znane ze starych horrorów rape and revenge, a popis wizualny godzien jest samego Refna. Ujęcia złocistej pustyni palą w oczy; barwy światła zmieniane są za sprawą kolorowych filtrów, które natychmiast nasuwają na myśl takie tytuły, jak „Neon Demon” czy „L’étrange couleur des larmes de ton corps”. W efekcie powstaje film tyleż porównywalny do innych horrorów europejskich, co jedyny w swoim rodzaju, porywający młodzieńczą werwą.
Pełna recenzja: #hisnameisdeath