Na platformie Netflix zadebiutował serial będący remakiem filmu Alana Aldy pod tym samym tytułem. W netflixowej produkcji na pierwszym planie występują m.in. Steve Carell, Tina Fey i Colman Domingo. Dodatkowo Fey – gwiazda "Rockefeller Plaza 30" – jest też scenarzystką i producentką serialu. Co w tej wersji przyciąga widzów przed ekrany? Swoimi wrażeniami dzieli się Jan Tracz. Fragment jego recenzji serialu "
Cztery pory roku" znajdziecie poniżej. Cała jest dostępna
POD LINKIEM na karcie serialu.
Rok magicznego myślenia (według boomerów) autor: Jan Tracz
Zaczyna się klasycznie: od Vivaldiego w tle. Grupka przyjaciół – trzy małżeństwa znające się od lat – spotykają się na wiosnę, aby uczcić rocznicę związku jednej z par. W jednej z początkowych scen cała paczka – pod wpływem udzielającej się euforii – wskakuje do jeziora w ubraniach, nie zważając na konsekwencje. Są to:
Steve Carell,
Tina Fey,
Colman Domingo,
Will Forte,
Marco Calvani i
Kerri Kenney-Silver – wyborni, starzejący się z godnością i wykorzystujący swój wiek na potrzeby serialu.
To ostatni moment, kiedy widzimy ich wszystkich razem szczęśliwych. Już niedługo jeden z mężczyzn podejmie wybór, który odmieni życia całej paczki. Swoją decyzją spowoduje, że ich zgraja już nigdy nie będzie taka sama. I właśnie tak mniej więcej zaczynają się "
Cztery pory roku".
Ale zanim przejdziemy dalej, warto podkreślić, że 44 lata temu szóstka innych aktorów (na czele z
Alanem Aldą i
Carol Burnett) także wskakiwała do wody w ubraniach. Miało to miejsce w "
Czterech porach roku" (1981), filmowym pierwowzorze serialu (swoją drogą wyreżyserowanym właśnie przez
Aldę, który w nowej wersji zalicza nawet małe cameo).
Producentka (a także współscenarzystka)
Tina Fey postanowiła uwspółcześnić tę historię, pogłębiając postacie i skupiając się na fantazjach oraz problemach związków par po pięćdziesiątce. Do tego zmieniła format: tutaj każda pora roku to dwa odcinki, więc zamiast jednego filmu mamy aż osiem epizodów. Czy była to słuszna decyzja, aby brać się za "zapomnianą klasykę"?
Jak najbardziej.
Fey udało się utrzymać ten sam klimat (idylla mieszająca się z gorzkim posmakiem), a przy tym wprowadzić parę piekielnie inteligentnych obserwacji. Wiadomo: jak to w netfliksowych produkcjach bywa, nie każdy żart wybrzmi tak, jak powinien. Do tego niektóre wątki potrafią się w kółko powtarzać – ktoś, kto potrzebuje od serialu zróżnicowania, a nie imitacji prawdziwego życia, raczej nie dotrwa do zimy, prawdopodobnie odpadając przy letnich odcinkach. Taki model prowadzenia fabuły działa jednak na korzyść – "
Cztery pory roku" pokazują, że jako ludzie popełniamy te same błędy, a czasem nie wystarczą jedna lub dwie rozmowy, aby załagodzić konflikt i sprawić, że relacja wróci do tzw. "normy".
Całą recenzję recenzję serialu "Cztery pory roku" można przeczytać TUTAJ.