"Jestem dużym dzieckiem" - spotkanie z Willemem Dafoe

autor: /
https://www.filmweb.pl/news/%22Jestem+du%C5%BCym+dzieckiem%22+-+spotkanie+z+Willemem+Dafoe-15548
Willema Dafoe spotykam spacerującego rankiem na ul. Piotrkowskiej, niedaleko łódzkiej Alei Gwiazd. Nie oponuje, kiedy proszę go o rozmowę. "Będę miał towarzystwo" - śmieje się. "Ale proszę, nie rozmawiajmy o filmach" - dodaje. Plotkujemy więc o Łodzi, o pięknie polskich kobiet i o różnicach pomiędzy życiem u nas a w Stanach Zjednoczonych. Już po paru minutach obraz wielkiego gwiazdora, znanego z wyrazistych kreacji często dość przerażających bohaterów zanika na rzecz ciepłego, wesołego, sympatycznego człowieka, z którym spacer, nawet pod mocno zachmurzonym niebem staję się prawdziwą przyjemnością. W końcu udaje nam się zboczyć na filmowe tematy...

FilmWeb: Znając Pana z ekranu aż zadziwia fakt, że prywatnie jest Pan bardzo spokojnym, miłym człowiekiem...
Willema Dafoe: No, wreszcie ktoś się na mnie poznał (śmiech). Taki już jestem, lubię żywot spokojnego człowieka. W dużej mierze to kwestia wychowania - dorastałem w zwyczajnej rodzinie z małego amerykańskiego miasteczka, gdzie wszystko było normalne i zwyczajne. A od 10 lat codziennie ćwiczę jogę, to pozwala mi być zrelaksowanym i spokojnym cały czas. Ale spokój i umiar to to, co cenię sobie w prywatnym życiu. Na scenie uwielbiam być inny, szalony, nawet zły. Myślę, że mimo moich 50 lat wciąż jestem dzieckiem, które uwielbia się przebierać i udawać kogoś innego. Bo przecież aktorstwo to nic innego jak ciągłe udawanie. I powiem ci, że im jestem starszy tym ta chęć odgrywania kogoś zupełnie innego, przeżycia jakiejś niezwykłej przygody z tym związanej jest coraz większa. Więc chyba prawdą jest to co mówią, że człowiek na starość jeszcze bardziej dziecinnieje (śmiech).

FilmWeb: Dużo gra Pan w teatrze. Czy to nie koliduje z filmem? A może wręcz przeciwnie, uzupełnia się jakoś?
Willema Dafoe: To prawda, dużo gram. Od 20 lat jestem członkiem grupy teatralnej Wooster, działającej w Nowym Jorku. Robimy tam różne rzeczy, głównie oryginalne sztuki, trochę eksperymentujemy pisząc własne teksty. Często używamy w swoich przedstawieniach fragmentów filmów czy rzeczy nagrywanych na wideo. Teatr to niesamowita zabawa, nigdy bym z tego nie zrezygnował. Często po długim dniu na planie zdjęciowym biegnę do teatru i wieczorem daje jeszcze jakiś występ. To mnie relaksuje, podobnie jak joga.

Teatr i plan filmowy to dwa różne miejsca, choć funkcja aktora jest w nim bardzo podobna. Różnica polega na tym, że teatr to świat związany głównie z tym, co robi aktor. A film to domena reżysera, operatora, montażysty, którzy nadają całości jakiś wygląd, który od aktora już nie zależy. Poza tym w filmie, w którym odtwarzasz dzień w dzień tylko fragmenty postaci, nie zżywasz się z nią tak jak w teatrze, gdzie codziennie grasz to samo. Wtedy mocniej się angażujesz, możesz wzbogacać swojego bohatera, przeinaczać go lekko. Ale kocham filmy, więc trudno mi byłoby właściwie to jakoś porównywać. Zresztą praca nad filmem i w teatrze nawzajem się jakoś równoważą i uwielbiam to przeskakiwanie z jednego świata w drugi - to sprawia, że ciągle się rozwijam i mogę uzewnętrznić bardzo różne cechy swojej osobowości.

FilmWeb: Występował Pan zarówno w wielkich superprodukcjach, jak i w bardziej kameralnych, niezależnych filmach - czy jest jakaś duża różnica w pracy nad nimi?
Willem Dafoe: No pewnie, za duże filmy dostajesz więcej pieniędzy (śmiech). Ale tak poważnie mówiąc, to nie ma różnicy w takim sensie, że do obu rodzajów tych filmów aktor musi się przygotowywać tak samo pracowicie. Ja zresztą każdy film, kręcony obojętnie za jakie pieniądze traktuję bardzo poważnie i praca nad każdym sprawiała mi autentyczna przyjemność.

FilmWeb: Ma Pan już ugruntowaną pozycję w przemyśle filmowym, może Pan przebierać i wybierać w różnych rolach. A jak wspomina Pan początki kariery?
Willem Dafoe: Z wielkim rozrzewnieniem. Miałem wtedy ogromne ambicje i śmiertelnie poważnie podchodziłem do tego co robię. Dziś mam zdecydowanie więcej poczucia humoru i podchodzę do życia i pracy z wielkim dystansem. Byłem zupełnie innym człowiekiem, ale nie wypieram się tego co było, mile wspominam tamte czasy, trochę z przymrużeniem oka.
A jeśli chodzi o to przebieranie w rolach, to powiem ci w sekrecie, że to wielka bujda. Nigdy nie jest tak w życiu aktora, że ma naprawdę wielki wybór, twój wybór jest zawsze ograniczony do tego, co ci zaproponują. A i tych propozycji nie jest nigdy tak wiele, nie przesadzajmy.

FilmWeb: Postrzega się Pan jako wielką gwiazdę?
Willem Dafoe: Zdecydowanie nie. Wiem, że jestem dobry w tym co robię i to mi wystarczy. Oczywiście to, że jestem znany i mam już swoją pozycje daje mi stabilizacje i komfort w życiu. Ale bardziej od blichtru i tego, co określa się mianem "sławy" cenię sobie np. możliwość podróżowania, poznawania nowych ludzi, innych kultur. Dla mnie takim wyznacznikiem tego, że nie jestem "gwiazdą" jest fakt, że wciąż czerpię autentyczną radość z tego co robię i chętnie naginam się do swoich ról, rezygnując czasem w dużej mierze z własnej osobowości. Gwiazdy tego nie robią, one raczej starają się podporządkować wszystko sobie.

FilmWeb: W związku z wielką różnorodnością ról, doczekał się Pan w filmowym świecie reputacji "najbardziej przewidywalnie nieprzewidywalnego aktora".
Willem Dafoe: Coś w tym jest. Ja stale szukam różnych ról. Do niektórych lubię wracać, ale cieszy mnie zawsze możliwość zagrania czegoś nowego. Na szczęście czasy, w których grałem tylko typów spod ciemnej gwiazdy mam już za sobą, choć balansowanie na granicy czystego zła to prawdziwe wyzwanie. Zło jest fantastyczne, pociągające, ale mówię tu oczywiście o pracy aktorskiej. Ale trudno mi też mieć pretensje, że tak mnie postrzegano. Tak mnie predysponują moje warunki zewnętrzne, nie jestem typem amanta. Ale wcale nad tym nie boleję.

FilmWeb: I wciąż na brak propozycji "złych" facetów nie może Pan narzekać. Świadczy choćby o tym Pana ostatnia rola w "Autofocusie".
Willem Dafoe: Rzeczywiście, John Carpenter - erotoman i prawdopodobny zabójca nie był najporządniejszym z facetów. Ale jak już wspomniałem wcześniej, to przyjemność móc odgrywać taką postać, która nie jest zupełnie do końca zła, ale ma wyraźną ciemną stronę osobowości. Wszyscy mamy jakaś mroczność w sobie, więc to szczególnie pociągające, móc to wyeksponować na ekranie.

FilmWeb: Z ostatnich Pana ról, bardzo podobał mi się Max Schreck z "Cienia wampira". Jak Pan wspomina pracę nad tym filmem?
Willem Dafoe: Bardzo miło, zawsze chciałem zagrać wampira (śmiech). I nie było to takie trudne - miałem przecież wspaniały wzór do naśladowania - stary film Murnaua. Nie było tak, że powielałem tę rolę, ale znacznie ułatwiło mi to pracę, która stała się prawdziwą frajdą, dając możliwość jej urozmaicenia, zaszalenia w tym temacie. W ogóle był to bardzo ciekawy projekt, niemalże bajka i na planie znakomicie się bawiliśmy.

FilmWeb: W czasie swojej długiej kariery - to już prawie 20 lat - pracował Pan z wieloma sławnymi reżyserami. Czy prace z którymś wspomina Pan najmilej?
Willem Dafoe: Ojej, nie lubię takich porównań. Praca z każdym z nich była totalnie innym doświadczeniem, które nawet trudno jakoś ze sobą zestawiać. Tak samo nie mógłbym ci powiedzieć jaką swoją rolę lubię najbardziej. Zresztą uważam, że takie wartościowanie jest bardzo nie na miejscu. Jest bowiem tak, że moje filmy bardzo różnie trafiały do ludzi na całym świecie. Odwiedzając kolejne kraje, w każdym z nich okazywało się, że pamiętają mnie z zupełnie innego filmu. Więc wybranie tego najlepszego byłoby zupełnie niezrozumiałe i może nawet krzywdzące dla pewnych ludzi. To główny powód, dla którego nie wartościuję swojej pracy. Ale ogólnie, niczego nie żałuje i praca nad każdym filmem była dla mnie wyzwaniem i szczególnym doświadczeniem.

Willem Dafoe jest w Łodzi jednym z najbardziej zapracowanych gości. Poprowadził seminarium dla studentów, wziął udział w internetowym czacie, a później także uczestniczył w konferencji prasowej. Dziennikarze byli ciekawi, jakie znaczenie dla aktora ma przyznana mu w sobotę na rozpoczęciu festiwalu nagroda aktorska. "Zostałem zaproszony na festiwal Camerimage już jakiś czas temu i z chęcią przyjąłem zaproszenie, dobrze wspominając Polskę z moich poprzednich wizyt. Dopiero po tym, jak się zdecydowałem przyjechać okazało się, że zostanie mi przyznana jakaś nagroda. I cieszę się z niej, bo uznanie operatorów jest czymś bardzo ważnym - to przecież oni kreują mnie na ekranie" - mówił Dafoe.

Obserwując grę aktora nie sposób nie odnieść wrażenia, że to dla niego bardzo naturalna czynność. Na pytanie, czy czuje się "zwierzęciem filmowym" Dafoe odpowiedział: "Nie ma czegoś takiego, że zawsze czuje się jednakowo dobrze przed kamerą. I nie jest też tak, że w ogóle jej nie zauważam, czasem wręcz potrzebuję świadomości miejsca, w którym się ona znajduje. Lubię kamerę, lubię poruszać się wraz z nią, niemalże tańczyć, traktuję ją jak swojego scenicznego partnera". Dodał także, iż praca z kamerą zależy w dużej mierze od podejścia operatora: "Niektórzy proszą o to, byś zapomniał o jej istnieniu, a niektórzy o to, byś stale zwracał na nią uwagę. Przyznam, że najwspanialsze chwile są wtedy, gdy i reżyser i operator proszą cię o kooperację, dopuszczają do głosu i modyfikowania tego, co się dzieje na planie". Dafoe rozbawiło pytanie o to, czy jest aktorem, z którym łatwo się współpracuje. "Nie mi o tym mówić, z mojego punktu widzenia jest to oczywiście łatwe" - powiedział. "Ale praca nad filmem to sztuka kompromisu. Na planie jest wiele osób - każda ma trochę odmienny pogląd na to, co powstaje. Prawdziwym profesjonalizmem jest to, gdy robiąc swoje nie zapominasz o innych" - przekonywał.

Mimo takich postaci jak John Carpenter ("Autofocus") czy rola w "Dzikości serca", bohaterowie Dafoe to także ludzie opowiadający się po stronie dobra. "Cieszę się z tego, że gram także dobre postacie, bo osobiście uważam, że film w ogóle może przyczynić się do tego, by szerzyć dobro. Dzieję się tak dlatego, że filmy są w stanie zmienić ludzkie myślenie, postrzeganie świata, wyobrażanie go sobie. To bardzo silna broń" - mówił dziennikarzom.

Dafoe nie uniknął pytania o współpracę z Bogayewiczem na planie "Bożych skrawków". "Scenariusz filmu, który pokazał mi Yurek bardzo mi się podobał, bo był niezmiernie osobisty. Widać było, że wynika z jego osobistych doświadczeń, a ja bardzo lubię takie teksty. Nie chcę kręcić filmów ot tak sobie, chcę by o czymś opowiadały, najlepiej o czymś ważnym. Takie w moim przekonaniu były właśnie 'Boże skrawki'" - powiedział. "I cieszę się, że Yurek nakręcił ten film, bo po pierwszym sukcesie w Ameryce miałem wrażenie, że się zatracił, że zgubił swoją drogę twórczą. Skutkiem tego były mierne filmy. A tym ostatnim pokazał, że jednak coś potrafi, że jest dobry, że na powrót odnalazł dawnego siebie". I dodał: "Lubię ludzi z pasją, takich po trosze wariatów. Taki właśnie jest Yurek".

Jeśli chodzi o przyszłe plany, aktor przyznał, że zaproponowano mu udział w kontynuacji "Świętych z Bostonu". Scenariusz, jaki przedstawiono mu jakiś czas temu, nie podobał mu się, twórcy pracują więc nad jego kolejną wersją. "Tekstowi, który mi przedstawiono zabrakło ducha części pierwszej, niesamowitego klimatu, który pociągał mnie w tej opowieści. A szkoda, bo ja bardzo polubiłem graną przez siebie postać i myślę, że fajnie byłoby do niej wrócić. Wszystko jednak zależy od scenariusza, który dostanę" - powiedział Dafoe.

Aktor, pytany o to, czy nie ma ochoty reżyserować, tak jak np. robią to ostatnio inni aktorzy, odpowiedział zdecydowanym "nie". "Zdarza się, że producenci mi to nawet proponują, ale ja w ogóle nie jestem tym zainteresowany. Tyle jeszcze przede mną aktorskich wyzwań, że starczy mi to na bardzo długo. A poza tym lubię być aktywny, a reżyser właściwie tylko dyryguje tym, co robią inni. To nie dla mnie" - zapewniał.



Info o festiwalu
Sobota na festiwalu (30.11)
Niedziela na festiwalu (1.12)
Spotkanie z Willemem Dafoe (2.12)
Poniedziałek na festiwalu (3.12)
Spotkanie z Kenem Loachem i Barrym Ackroydem (3.12)
Wtorek na festiwalu (3.12)Środa na festiwalu (4.12)
Spotkanie ze Sławomirem Idziakiem (4.12)
Wywiad z Adamem Greenbergiem (4.12)
Czwartek na festiwalu (5.12)