Po trzech latach od pomysłu, by na nowo sfilmować najbardziej znaną powieść Henryka Sienkiewicza, na ekrany kin wchodzi film Gavina Hooda "W pustyni i w puszczy". O kulisach zakończonej produkcji i ciekawostkach z planu zdjęciowego opowiedzieli nam jego twórcy - w środę, 14 marca po prasowym pokazie filmu, odbyło się spotkanie z dziennikarzami. Oprócz reżysera i odtwórców ról dziecięcych: Karoliny Sawki oraz Adama Fidusiewicza, pojawili się także goście z Afryki: Mzwandile Ngubeni (filmowy Kali) i Lungile Shongwe (Mea). Dołączył do nich jeszcze jeden aktor, Andrzej Strzelecki (pan Rawlison), obaj producenci - Waldemar Dziki i Włodzimierz Otulak, twórca muzyki, Krzesimir Dębski, a także przedstawiciele sponsorów.
Pierwszą połowę spotkania zdominowały tematy ekonomiczno-finansowe. Producenci zdradzili, że koszty sfilmowania przygód Stasia i Nel zamknęły się w kwocie 4,5 mln dolarów - aby przedsięwzięcie się zwróciło, do kina powinno pójść przynajmniej 4 mln widzów. Dlatego też film wchodzi na ekrany aż w 120 kopiach - od razu będzie go można obejrzeć w całym kraju. Na ilość kopii wpłynął też fakt, że przygotowano dwie wersje ekranizacji: "dorosłą" i dubbingowaną, dla najmłodszych. W realizacji jest również wersja telewizyjna i trzyodcinkowy mini-serial. Producenci mają nadzieję na wypromowanie "W pustyni i w puszczy" za granicą; trwają rozmowy z amerykańskimi dystrybutorami, film zostanie pokazany w Cannes. Pomysł przygotowania angielskojęzycznej wersji gorąco popiera Gavin Hood. Powieść Sienkiewicza o pełnej przygód podróży przez kontynent afrykański jest uniwersalna - mówił na konferencji reżyser. - Historia o dorastaniu, kiedy to z chłopca wyrasta mężczyzna, a dziewczynka zmienia się w małą kobietę, może zostać zrozumiana na całym świecie i przekłada się na wszystkie języki. Przyznał jednak, że tę uniwersalną opowieść musiał mocno okroić (Hood jest także autorem scenariusza), by wyciągnąć z niej esencję, a następnie przystosować sienkiewiczowskie przesłanie dla młodych odbiorców - wszyscy twórcy podkreślali, że nowa wersja "W pustyni i w puszczy" jest dla dzieci: pozbawiono ją przemocy oraz brutalności, wyposażono za to w duży ładunek politycznej poprawności. Nie sposób przemilczeć wydarzeń z ostatnich stu lat, jakie dzielą nas od napisania powieści - powiedział Waldemar Dziki. - Dlatego staraliśmy się wyeliminować z filmu wszelkie "układy" z czasów kolonialnych i ukazywać białych i czarnych jako ludzi sobie równych.
Na tle wspomnianej poprawności doszło jednak do największego zamieszania - duże kontrowersje wzbudza fakt, iż w nowym filmie Kali nie wyznaje zasad, które na stałe weszły do skarbnicy polskiej kultury pod nazwą "moralności Kalego". Reżyser próbował to tłumaczyć względami etycznymi i szacunkiem dla czarnoskórych mieszkańców Afryki, jednak jego słowa, iż nowa filozofia Kalego to "być dobrym, miłym i przyjacielskim" niewielu chyba trafiły do przekonania. Takich nieporozumień pewnie znalazłoby się więcej - jak stwierdził Gavin Hood: najzabawniejszy w tym wszystkim jest fakt, iż autor spoza Afryki napisał o tym kontynencie książkę, na podstawie której afrykański reżyser zrobił film, by pokazywać go w Polsce.
W centrum zainteresowania znaleźli się oczywiście najmłodsi aktorzy, grający główne role. Filmowa Nel przyznała, że praca przy filmie była ciężka, ale przyjemna, mimo iż często trzeba było wstawać o czwartej rano albo przytulać się do mokrej trąby słonia (sprawiał wrażenie, jakby miał straszliwy katar!). Odtwórca roli Stasia opowiadał zaś o pracy ze zwierzętami i o tym, że jazda na chwiejącym się na boki wielbłądzie grozi niebezpiecznym upadkiem. Zanim rozpoczęto zdjęcia, dzieci zostały naturalnie przeszkolone w jeździe konnej, pod okiem Krzysztofa Fusa. Co ciekawsze, Fus pracował też przy filmie Władysława Ślesickiego sprzed dwudziestu ośmiu lat - wówczas między innymi wcielił się w postać lwa zastrzelonego przez Stasia i omal nie skręcił karku podczas skoku ze skały w ciężkim kostiumie.
Adam Fidusiewicz przyznał, że nie oglądał pierwszej wersji "W pustyni i w puszczy", by nie wzorować się na swym poprzedniku, Tomaszu Mędrzaku. Jego partnerka film widziała, lecz nie przeszkodziło jej to w pracy. Tamta Nel podobała mi się, tylko mówiła strasznie cienkim głosem - zapiszczała Karolina Sawka.
O swoich doświadczeniach z filmem opowiedzieli też afrykańscy aktorzy. Odtwórca roli Kalego przeczytał książkę Sienkiewicza, lecz starał się swoją postać urealnić i umiejscowić w czasie: nadać jej przeszłość i zastanowić się nad ewentualną przyszłością. Podobne problemy napotkała także filmowa Mea. Oboje mieli kłopoty z grą w języku polskim, jednak udało im się je przezwyciężyć - co najlepiej udowodniła Lungile Shongwe: nagabywana o próbkę swych umiejętności lingwistycznych, odpowiedziała dziennikarzowi: Spadaj mały, jestem zła!
Jednak największą niespodziankę sprawił wszystkim Andrzej Strzelecki, oświadczając: Fakt, iż pan Waldemar Dziki obsadził mnie w roli dramatycznej, świadczy o jego dużej wyobraźni. Myślę, że pozytywnie odpowiedziałem na pytanie, czy nadaję się do roli ojca. Dwie godziny temu urodził mi się syn! - co wszyscy powitali gromkimi brawami.
Kilka słów poświęcono ciekawej, wpadającej w ucho muzyce skomponowanej przez Krzesimira Dębskiego. Przy jej nagrywaniu brało udział ponad sto osób: byli to zarówno członkowie orkiestry symfonicznej, zespół Arka Noego, soliści (Beata Kozidrak, Anna Maria Jopek, Majka Jeżowska, Anna Jurksztowicz, Mietek Szcześniak, Stanisław Soyka), jak i liczni muzycy afrykańscy - w tym znajomy Gavina Hooda, książę zuluski.
Autorzy filmu wyjaśnili, dlaczego Nel nie huśta się na trąbie Kinga - podobno afrykańskie słonie nie potrafią robić takich sztuczek (w poprzednim filmie użyto słonia indyjskiego). Nie powiedzieli jednak, czemu tak im zależało na zachowaniu realiów akurat w tym przypadku, skoro w wielu innych miejscach dali się ponieść fantazji - o czym będzie się można przekonać od 23 marca, gdy film wejdzie do kin.